Dialog między obecnym i byłym premierem narzucił debacie dramaturgię, więc inni uczestnicy byli w cieniu, nawet gdy wypadli dobrze lub poprawnie.
Dla każdego poważnego człowieka w Polsce było jasne, i to na wiele tygodni przed końcem kampanii, że jakakolwiek debata wyborcza w Telewizji Polskiej miała być przez Koalicję Obywatelską zamieniona w to, co w slangu miejskim określa się jako „robić bydło”. Znamy to przecież już od prawie 20 lat. Najokazalej dotychczas udało się „zrobić bydło” 12 października 2007 r. przed, w trakcie i po debacie w TVP z udziałem Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Zadbała o to głównie młodzieżówka Platformy Obywatelskiej.
9 października 2023 r. „robienie bydła” zostało zastąpione przez kontynuację finału marszu z 1 października, gdzie znowu były śpiewy i zawodzenie oraz żenująca konferansjerka Moniki Wielichowskiej. No i oczywiście był Donald Tusk (już po debacie), który dopiero wśród swoich poczuł się ważny, tym bardziej że nikt nie kwestionował jego bohaterstwa. Mógł więc ogłosić zwycięstwo, choć przed budynkiem, gdzie odbywała się debata nikt poza nim w tej konkurencji nie startował. Nadawał więc do swoich i do widzów TVN, czyli też do swoich.
Zachowanie Donalda Tuska w debacie 9 października 2023 r. było łatwe do przewidzenia i sprowadzało się do triady: lekceważenie, prowokowanie i odgrywanie ofiary. Nie jest to wcale sprzeczne z odgrywaniem bohatera, który niczym Stefek Burczymucha z wiersza Marii Konopnickiej „nikogo się nie boi, choćby niedźwiedź, to dostoi, komu zechce, to da radę i nie będzie Donkiem chyba, jak nie chwyci wieloryba”.
Na debatę Donald Tusk przyszedł w mundurku, czyli w białej koszuli z podwiniętymi rękawami, podczas gdy wszyscy inni uczestnicy ubrani byli zdecydowanie bardziej oficjalnie. Tusk musiał się odnieść do TVP, żeby powiedzieć o tym, jak strasznie przez siedem lat był przez telewizję publiczną krzywdzony. I jak to musi powiedzieć prawdę, której widzowie TVP nie znają. Oczywiste było, że zaatakuje Jarosława Kaczyńskiego i oskarży go, że stchórzył. Na to Mateusz Morawiecki przypomniał, że kiedy na Kijów spadały rakiety, on i Jarosław Kaczyński byli w stolicy Ukrainy, natomiast bohater Tusk gdzieś się schował.
Na pierwsze pytanie o imigrację Tusk odpowiadał przez może 10 sekund, czyli nie powiedział kompletnie nic, bo wcześniej atakował premiera Kaczyńskiego i TVP. Zapowiedział wprawdzie, że coś powie o imigracji, tylko później, ale nie powiedział. Premier Mateusz Morawiecki odpowiedział, że to on realnie stawia tamę nielegalnej imigracji w Radzie Europejskiej, zaś Donald Tusk dostał propozycję kolejnej unijnej posady właśnie za to, że zgodzi się na pakt migracyjny (Tusk tego nie zdementował). Wszystko to oznacza, że nielegalna imigracja jest i będzie problemem tylko wtedy, gdyby rządzili Donald Tusk i PO.
Widać było, szczególnie przy pytaniu o wiek emerytalny, że Mateusz Morawiecki prowadzi dialog z Donaldem Tuskiem. I na odwrót, Tusk ustawił obecnego premiera jako zwolennika podwyższania wieku emerytalnego, a nawet jako tego, który namówił go do złego, bo przecież sam Tusk by na to nie wpadł. Tak jak nie wpadnie w przyszłości na podwyższanie wieku emerytalnego. Okazało się więc, że jako premier Tusk nie podejmował żadnych suwerennych decyzji, tylko ktoś mu coś podsuwał i co on biedny miał zrobić.
Mateusz Morawiecki odpowiedział, że Tusk i PO nic nie mogli, bo nigdy nie mieli pieniędzy na żadną prospołeczną politykę. A nie mieli, bo mafie watowskie i kto tylko chciał te pieniądze grabili. I będą grabić znowu, gdyby Tusk wrócił do władzy. W sprawie programów społecznych Tusk objawił się jako dobroczyńca ekspresowy, który chciał dawać 800 plus już od czerwca 2023 r., ale nieczuły rząd PiS temu się przeciwstawił, więc nie mógł zrobić Polakom dobrze, choć bardzo chciał.
W sprawie prywatyzacji, czyli w podtekście wyprzedaży narodowego majątku premier Morawiecki zastrzegł, że PiS i on nie pozwolą zawiesić na Polsce tabliczki z napisem „Na sprzedaż”. Pytał też, gdzie podziało się 58 mld zł, za które sprzedano polskie firmy. No i pytał, co Tusk zrobił z wazonem ze złota i srebra, który dostał od Władimira Putina (bez odpowiedzi). Donald Tusk odpowiedział, że Mateusz Morawiecki i Daniel Obajtek sprzedali Saudyjczykom Rafinerię Gdańską za mniej niż kosztował piłkarz Ronaldo. Nie powiedział, że sprzedaż części udziałów nakazała Komisja Europejska. Powiedział za to, że rżnięcie lasów to rżnięcie Polski.
W sprawie bezpieczeństwa Donald Tusk wymienił wszystkie nieszczęśliwe wypadki, m.in. z granatnikiem podarowanym komendantowi policji Jarosławowi Szymczykowi. Skromnie Tusk nie powiedział, że za jego rządów zdarzyły się dwie największe katastrofy lotnicze, w których zginęło przywództwo państwa i wszyscy najważniejsi dowódcy Wojska Polskiego, jednocześnie dowódcy natowscy.
W kwestii bezrobocia Donald Tusk pytał premiera Morawieckiego, ile zarobił na nieruchomościach. A pod bezrobocie podciągnął płace budżetówki, która bezrobotna nie jest. A nauczyciele nie stracili pracy nawet mimo tego, że w ciągu 20 lat liczba dzieci w szkołach zmniejszyła się o 2,24 mln. Mateusz Morawiecki odpowiedział na to, że on zostawił wielkie pieniądze dla Polski, zaś Donald Tusk zostawił Polskę dla wielkich pieniędzy.
Dialog między obecnym i byłym premierem narzucił debacie dramaturgię, więc inni uczestnicy znaleźli się w cieniu, nawet gdy wypadli dobrze – jak Krzysztof Bosak lub poprawnie - jak Szymon Hołownia. Podsumowanie Donald Tusk zamienił w wyzywanie Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego na pojedynek w ostatnim dniu kampanii. Z kolei premier uzasadniał, dlaczego z Tuskiem Polska nie ma przyszłości, a z nim jak najbardziej. Czy debata o czymś przesądzi? Przypuszczam, że wątpię.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/665985-donald-tusk-stracil-czas-debaty-na-zlosliwosci