Wbrew proroctwom krytyków TVP debata przedwyborcza zaskoczyła ciekawymi wątkami. Donald Tusk zaliczył małą wpadkę już w pierwszej wypowiedzi, gubiąc się w stresie w dźwiękowych oznaczeniach upływającego czasu. Nie dokończył wątku o nadmuchanej przez sprzyjające media „aferze wizowej”, uspokajał premiera Morawieckiego, choć ten był spokojny, cytował prasową wypowiedź wiceszefa PiS sprzed półtorej dekady i to w kwestii emerytur, choć przecież on sam był wielkim spiritus movens podwyższenia wieku emerytalnego. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej stał się nagle przeciwnikiem wyprzedaży majątku narodowego, ale oczywiście dezinformując widzów, bo mówił o fuzji Orlenu i Lotosu wątkiem o konieczności odsprzedania części udziałów - ale z polecenia Brukseli (o czym nie wspomniał). Tusk powiedział, że Kaczyński uciekł z rządu po wybuchu wojny - a przecież wicepremier był w połowie marca zeszłego roku w Kijowie, gdy rosyjskie rakiety spadały licznie na stolicę Ukrainy! Na pewno chwytem PRowsko dobrze przygotowanym było przyczepienie do głównego adwersarza kwot jego majątku - jeśli odbiorcy nie przeciąża się liczbami, to przekaz zazwyczaj się udaje. PiS będzie musiał się też ustosunkować do końcowego wyzwania - Tusk chce drugiej debaty.
Krzysztof Bosak próbował mówić merytorycznie, ale w efekcie medialnym poruszał zbyt dużo wątków na kilkudziesięciosekundowe wypowiedzi, ale to fakt - lider Konfederacji potrafi żonglować faktami i danymi, choć bardziej pasuje to debat oksfordzkich a nie wyborczych. Kartka trzymana w ręku wzmocniła ten przekaz. Ale założę się, że wątek populistyczny - antyukraiński - będzie odnotowany w mediach rosyjskich z entuzjazmem. Stay tuned.
Z całym szacuniem dla kandydata Bezpartyjnych Samorządowców, ale zaczynając z około dwuprocentowego pułapu poparcia społecznego to nie zdobył się na sensację czy wyrazistość, która by się przebiła przez nierozpoznawalność. A, przypomniałem sobie - ten polityk nazywał się Krzysztof Maj.
Szymon Hołownia i Joanna Scheuring-Wielgus wypadli nieco bliźniaczo - gdyby oni rządzili, wszyscy byliby piękni, młodzi, nie byłoby wypadków samochodowych ani rosyjskich agentów w Polsce. Posłanka zdawała się na litość brać widzów - bo męża straciła w tragicznym wypadku, a w domu ma trzech synów. Z całym szacunkiem dla osobistych spraw, dramatów i radości - co to ma do zmagań geopolitycznych i ekonomicznych Rzeczpospolitej? Hołownia został wystawiony ewidentnie po to, by kojarzyć się wyborcom ze swoim poprzednim życiem celebryckiego komentatora.
Last but not least - premier Mateusz Morawiecki. Zaskakującym akcentem u szefa rządu było… poczucie humoru. W tak potrzebnych „przyczepnych” przekazach w pamięci widzów może pozostać „banda rudego” jako jednomyślna krytyka PiSu przez resztę liderów oraz „Tusk jak tydzień w Lidlu” i „genów nie oszukasz” albo pytanie o drogocenny wazon od Putina czy owianą tajemnicą emeryturę Tuska to wyraziste hasła, które łatwo zapamiętać. Pamiętajmy, że premier Morawiecki miał tutaj pod górkę z dwóch powodów - wszyscy uczestnicy byli przeciwko niemu, a bronienie dorobku dwóch kadencji rządów to zawsze jest wobec elektoratu największe wyzwanie.
Jednak casus Tuska jest szczególnie ciekawy - Onety, TVNy i Wyborcze obiecywały swoim odbiorcom, że mocarny debaciarz wejdzie i wymiecie przeciwników - w za pulpitem stał naburmuszony facet rozżalony, że jest tylko jednym z wielu uczestników wydarzenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/665973-i-po-debacie-a-jednak-bylo-ciekawie