Można mieć sporo uciechy, gdy kolejne klawiatury „Gazety Wyborczej” generują teksty, iż „Kaczyński się boi”, a „PiS w odwrocie”, zaś „Tusk znokautuje Morawieckiego”. Te klawiatury wręcz przegrzewają się od nagromadzenia życzeń, złudzeń i zwyczajnych bredni. Wmawiają, przede wszystkim sobie, że partia rządząca „w odwrocie” i „w panice”, choć największa panika panuje na Czerskiej w Warszawie. Bidule są przerażone wizją kolejnych lat odstawki od piersi, bo karmicielka się wprawdzie nie zmienia, ale nie ma pokarmu.
W rozpaczy i bólu klawiatury z Czerskiej utula prof. Radosław Markowski, ale nadaje już tylko takie kawałki (sprawdzanie zawartości portfeli gości, żeby wystawić na wycieraczkę posiadaczy karty „Vitay”), które wywołują powszechną wesołość. Ostatnią instancją podtrzymującą upadłego (a przynajmniej mocno sflaczałego) upiora z Czerskiej są pogadanki pedagogiczno-karzące Donalda Tuska. Najnowsza (z 6 października 2023 r.) była rejestrowana chyba w drodze, bo widać w niej pośpiech i przeoczenie tego, że autostrada się skończyła, a zaczęła zwykła polna droga.
Przeważnie pedagog Tusk najbardziej obciachowe rzeczy zostawia na koniec, a tym razem największy obciach mieliśmy na początku. Pana Donalda wzruszenie dopadło w Koninie, a wywołała je „Pola”, która „chodzi dopiero do trzeciej klasy szkoły podstawowej, ale przyszła, żeby powiedzieć, że chce żyć w szczęśliwej Polsce, załamał jej się głos, po policzkach popłynęły łzy”. I „w takich momentach” nawet w twardziela Donalda „wstępuje nowa siła, znika zmęczenie i wszystko staje się niezwykle proste i jasne. Dla Poli, dla innych dzieci musimy walczyć i wygrać. Nie mamy innego wyjścia”.
Wykorzystywanie dzieci, i to w maksymalnie żenującym oraz obrzydliwym kontekście, powinno być karalne. Krzywdę temu dziecku robią bezmyślni rodzice, uważający zapewne, że to coś fantastycznego, świadczącego o tym, jakimi znakomitymi są opiekunami i wychowawcami. Dziecko jest absolutnie niewinne, bo nie jest w stanie ocenić, w czym uczestniczy i jaki to może mieć na nie wpływ. Ale nie jest już niewinny Donald Tusk korzystający z tej żenady, a nawet ją wzmacniający, choćby w pogadance z jedną z klawiatur z Czerskiej. Nie warto przypominać, czym się kończyło wykorzystywanie dzieci w polityce w przeszłości. Tusk jest podobno historykiem, ale zawsze, gdy trzeba wyciągać jakieś nauki z historii, okazuje się kompletnym ignorantem.
1 października najwyraźniej nawąchał się zapachu marszu w Warszawie, bo jeszcze nim telepie. A konkretnie telepie nim „milion”, czyli to, co najbardziej odurzające. I „milionem” najarany fantazjuje o „sile”, która ponoć podwoiła się od 4 czerwca 2024 r. Z prostego powodu się podwoiła: w czerwcu był najarany połową miliona, więc po zwiększeniu dawki pojawił się „milion”. Nie na ulicach, tylko w głowie, ale przecież o to chodzi, żeby mieć omamy i widzieć potrójnie, bo to daje poczucie błogości i zaspokojenia.
„Na całym świecie to jedyny sposób na mafię” – powiada pan „milion”. Podobno, „jeśli dobrzy ludzie zorganizują się i staną razem, solidarni i odważni, to okazuje się, że są potęgą, bandyci uciekają i oczywiste się staje, że świat może być lepszy”. Czyli 1 października 2023 r. chodziło nie o Polskę, ale o jakąś mafię. Ale z historii wiemy, że z mafią wygrywają małe, wysoce profesjonalne struktury. Jeśli zatem był „milion”, to na pewno nie po to, by zwalczać jakąś wyimaginowaną mafię. A skoro tak, to wniosek jest na tyle prosty, że nie trzeba go wprost prezentować. To co wy tam organizowaliście 1 października?
Pan „milion” tak się rozochocił w rozmnażaniu (nie dosłownie oczywiście), że teraz już zajmuje się „odrodzeniem Polski”. Oczywiście Polaków nie pytał, czy chcą jego „odrodzenia”, bo dotychczas, gdy brał się tylko za naprawianie, to wszystko psuł. „Odrodzenie” musiałoby tym razem prowadzić do unicestwienia Jeśli bowiem pan „milion” twierdzi, że „potrzeba normalności, przywrócenia Polakom bezpieczeństwa, odzyskania przyszłości dla najmłodszych”, to wszystko to już funkcjonuje, więc można tylko rozwalać i unicestwiać. W końcu to znany specjalista od budowania przez demolowanie.
Chcąc odwrócić uwagę od planowanej demolki, pan „milion” odgrywa rolę mściciela, czyli sugeruje, że jest powód do zemsty i odwetu. No bo jak chciałby „odradzać”, jeśli wszystko jest w najlepszym porządku. To zresztą znana metoda, choćby z bolszewii, że trzeba się na kimś mścić, żeby uzasadnić jedyną rację swego istnienia, czyli zniewolenie społeczeństwa i zamordyzm. Zgodnie z tym, co napisał George Orwell w „Roku 1984”, że „wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła”, jest oczywiste, że „kłamstwo to prawda”. Dlatego pan „milion” zamierza zmusić Polaków do poznania prawdy. Z zasad Orwella wynikałoby, iż chodzi o wdrukowanie, że nie ma żadnej innej prawdy jak kłamstwo.
Gdy się stosuje zasady Orwella, trzeba nie tylko zmusić ludzi do „poznania prawdy”, ale też zniszczyć tych, którzy pamiętają, że kłamstwo jednak nie jest prawdą. Dlatego pan „milion” grozi, że „będzie prokuratura, niezależny sąd, wyroki karne, przepadek zagrabionych łupów i Trybunał Stanu”. Oczywiście przesadził z „niezależnym sądem”, ale wiadomo, że zawsze muszą być jakieś ornamenty. Nie trzeba nawet studiować historii, żeby wiedzieć, iż każdy zamordyzm wciskał poddanym kit, że „odradza” demokrację, gdyż to, co było demokracją, po bliższym przyjrzeniu się okazywało się „satrapią”. W tym pan „milion” jest tak przewidywalny, jak zbiorczy intelekt duetu Joński – Szczerba.
Jeśli nie ma innej prawdy niż kłamstwo, wiadomo, że „niezależne instytucje wypiera sieć oligarchów i kacyków. Kradzież publicznych pieniędzy staje się normą. (…) Kłamstwo, bezwstydna podłość i korupcja stały się nowym zawodem, intratną działalnością”. Wszystko to już historia zna z ust i piór Lenina, Stalina i tego trzeciego. Jakoś różne bojówki i oddziały szturmowe trzeba było zmotywować. Dlatego trzeba im wmawiać, że „musi być adekwatna kara, żeby już nigdy nikomu nie przyszło do głowy, by niszczyć”. Na końcu było „Polskę” ale można by podstawić dowolne inne państwo.
W końcówce pogawędki coś musiało zadziałać pobudzająco, skoro pojawiły się słowa, że jak „wygramy, (…) Europa na nas czeka. Unia chce, żebyśmy brali udział w przywództwie”. W jakim przywództwie, skoro ma być IV Rzesza, tym razem europejska? Bycie np. gauleiterem prowincji to przywództwo takie sobie, tym bardziej że w każdej chwili można być odwołanym. A z tym czekaniem Europy to jakiś głęboki kompleks, bo Europa pana „miliona” i jego zwierzchników to same wpadki i porażki. Polska jest już daleko z przodu.
Status Polski plus jakieś środki pobudzające mogły sprawić, że wobec spodziewanej klęski wyborczej pan „milion” straszy „wyprowadzeniem Polski z Unii Europejskiej”. Ale powtarza to już tak do znudzenia, że część Polaków, chcąc mu ulżyć w cierpieniu, mogłaby chcieć mu jakoś pomóc. Ale sama myśl o tym chyba go przeraża. Jest przecież takim europejskim kujonem-prymusem. I tak bardzo chciałby się wszystkim podlizać, że traci orientację niczym Ewa Kopacz na czerwonym dywanie w październiku 2014 r. w Berlinie. I tak rodzi się pan „milion” we mgle.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/665666-tusk-zapowiada-w-gazecie-wyborczej-odrodzenie-polski