Zapewne może w dyplomacji potrzebna jest ta subtelność, w której odmawiamy przyjęcia imigrantów w trosce o ich dobro, w trosce o standardy humanitarne (europejska relokacja jest tylko o krok łagodniejsza od przymusowego przesiedlenia) albo z powodu politycznej i prawnej nachalności Brukseli czy Berlina w tej sprawie. Istnieją też i inne powody takie jak obawa o bezpieczeństwo właśnie, bo wśród tych rzekomych lekarzy i fizyków jądrowych z pustyni w Maroku czy dżungli w Kongo są też ekstremiści islamscy a przynajmniej ludzie tak niedoedukowani i tak kulturowo urobieni, że staną się łatwym celem dla werbunkowych nowego ISIS czy też po prostu ludziom wychowanym przy dźwiękach śpiewów muezzinów za często miesza się w głowie na widok kobiety bez hidżabu zakrywającego twarz.
Wszystko to prawda, ale nie cała.
Pomagamy komu chcemy
Otóż możemy sprzeciwiać się takiej imigracji z czysto partykularnych względów: bo nie. Mam prawo w swoim domu przyjmować kogo chcę i na jakich chcę zasadach. Gdy w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji byłem w Kijowie, Czernihowie i Charkowie w moim domu były dwie rodziny ukraińskich uchodźców - korzystali z wyremontowanej kuchni przed tym jak ja sam ją zobaczyłem, jeden dzieciak nawet mi trochę tam nabroił, rysując na drzwiach jakiś niewyraźny symbol. Ale to mój dom, moja kuchnia i moja sprawa. Pomagaliśmy Ukraińcom nie dlatego, jak twierdzi totalnie durny przekaz „Zielonej granicy”, że byli „biali” w przeciwieństwie do arabskich lub czarnoskórych przybyszów, ale dlatego że byli w autentycznej palącej potrzebie i wyjechali do pierwszego bezpiecznego kraju. Część z nas mogła pomagać też dlatego, bo czuła pewną bliskość językową i kulturową i czuła się swobodniej w towarzystwie jako takich chrześcijańskich Ukraińców niż by czuła się w towarzystwie byczków płynących na pontonach przez Morze Śródziemne, bo dogadali się z mafią, że się zaczepią w Niemczech, a potem sprowadzą sobie rodziny. I możemy sobie to tak po ludzku ocenić - że Ukraińcom należało pomóc, a byczków z Afryki należy odstawić do ich domów.
Kulturowo-polityczny mainstream, upajający się swoim hipermoralizmem, może nas wyzywać i oceniać jako takich i owakich, ale wspólnota Zachodu wciąż opiera się na wolnej woli i na prawie własności, a więc korzystając i z ich obu możemy powiedzieć: „nie” i nie tłumaczyć się dlaczego.
Pomagajmy na miejscu
Rzecz jasna winni jesteśmy członkom Unii Europejskiej pewną solidarność, ale pojawiają się tu dwa zastrzeżenia. Po pierwsze nasza pomoc może dotyczyć wsparcia przy odsyłaniu „byczków” do domu, a nie narażania własnych obywateli. Panów z Lampedusy należałoby wsadzić na statki, przybić nimi do południowych brzegów Morza Śródziemnego i podarować paczkę konserw i talon na rower, by szybciej dotarli do domu.
Prędzej to włoska flota potrzebuje solidarności niż niemieckie mieszkalnictwo, które nie daje rady cynicznym nielegalnym imigrantom.
Po drugie oczekiwalibyśmy tej samej solidarności, a przypomnijmy że Ursula von der Leyen potrafiła w kryzysie na polsko-białoruskiej granicy dawać setki tysięcy euro - Łukaszence, a nie Polsce, a w obliczu ponadprzeciętnego wysiłku Polski i Polaków dla podtrzymania broniącej się Ukrainy dostajemy groźby niemieckiego kanclerza z jednej strony i niemieckiego europosła z EPL z drugiej. I w zamian za taką solidarność mamy odwdzięczyć się oddawaniem mieszkań - na które i tak często młodego pokolenia z Polski nie stać - młodej generacji niewiadomego pochodzenia. Dobre sobie.
To nie migranci przekraczają granice. To głupota europejskich elit
Już pierwsze cywilizacje rozpadały się pod naporem „imigrantów” już trzy tysiące lat temu w Azji Mniejszej ładowały się Hetytom na głowę „Ludy Morza”, potem Chiny budowały przeciwko podobnym ruchom ludnościowym swój „Wielki Mur”, potem żonglowali to groźbami, to przekupstwem starożytni Rzymianie, stawano na głowie by oczywisty problem naporu zewnętrznego powstrzymać i oto nagle europejska wspólnota mówi sobie pewnego dnia, po tysiącach lat brutalnych doświadczeń: dobrze, wpuszczajmy, będzie miło i kolorowo.
A idźcie wy tam gdzie russki wojenny korabl.
Ta banalność wyboru: TAK lub NIE, ta możliwość wyrażenia swojej woli w referendum poruszającym i zagadnienie relokacji powinna być rzeczą niewywołującą szczególnego wzmożenia, moralizatorstwa czy aktywistycznego wzmożenia. Jednak jest inaczej i ta furia z jaką atakuje się referendum 15 października ma cele większe niż tylko tradycyjne uderzenie w PiS - jest także uderzaniem w wolność słowa i wyrażania swojej woli i domagania się swoch praw.
OBEJRZYJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/665589-prawo-do-niewpuszczania-przybyszy-jest-swiete-jak-wlasnosc