Nikt (poza polityczną sektą) nie potraktuje poważnie faceta, który dzieli i rządzi, choć jest tylko Donaldem bez Ziemi.
Bardzo zabawne jest to wdrukowywanie (w zamierzeniu wszystkim, faktycznie własnej politycznej sekcie) przez Donalda Tuska tego, że już wygrał wybory, a właściwie, iż to on już jest premierem, tylko czeka na upłynięcie jakiegoś vacatio legis. Gdyby zliczyć wszystkie sprawy, jakie ma w agendzie z związku z wygraną mniemaną, Tusk musiałby rządzić 99 lat, żeby się z tym uporać. Stoi za tym oczywiście marketingowy chwyt prymityw, że jak ktoś się uważa np. za Napoleona, to jest cesarzem Francuzów. Mamy tu do czynienia ze zwykłymi urojeniami wyższościowymi.
Największe urojeniowe głupoty Donald Tusk wypowiada w swoim służbowym mundurku, czyli w białej koszuli i granatowych spodniach. To wcale nie czyni z niego premiera na luzie, lecz kogoś w rodzaju komiwojażera, choć nie bardzo wiadomo, co sprzedaje. Prof. Julian Kornhauser, ojciec pierwszej damy, wydał w 1980 r. powieść „Stręczyciel idei” i ten tytuł idealnie pasowałby do produkcji Tuska będącej efektem urojeniowych głupot, gdyby w tym były idee w liczbie mnogiej.
U Tuska mamy do czynienia z jedną ideą (oczywiście można stręczyć nawet jedną – życie zna takie przypadki), ale to wskazuje jednakowoż na pewien ubogi stan posiadania. Ta jedna idea jest prosta jak trzonek od szpadla i sprowadza się do zaimka osobowego „ja” oraz partykuły twierdzącej „tak” (to w tłumaczeniu z niemieckiego). W Polsce jest „ja”, czyli zaimek osobowy, w Niemczech „ja” w formie partykuły. Czyli u nas jest urojenie wyższościowe, a na rynek niemiecki (europejski?) potakiwanie (ewentualnie w formie „Jawohl!” – „Tak jest!”). Ciekawostką jest to, że niemieckie „ja” wystarcza jako uzasadnienie polskiego „ja”, czyli uległość uzasadnia megalomanię.
Jak już mamy za sobą kwestie gramatyczne i semantyczne, to można się zastanowić nad przyczynami obsadzania się Donalda Tuska w roli zwycięzcy wyborów i premiera. W zamierzeniu ma to być prawdopodobnie samospełniająca się przepowiednia, w rzeczywistości chodzi tylko o urojenie wyższościowe. Nikt (poza sektą) nie potraktowałby przecież poważnie faceta, który dzieli i rządzi, choć jest tylko Donaldem bez Ziemi. Ale może to jedyne, co się znajduje w zasięgu Donalda bez Ziemi, więc to rodzaj dzielenia i rządzenia na sucho. Tak jak pływanie na sucho, czyli leżenie na piasku i machanie kończynami.
Im bardziej Donald Tusk rządzi i dzieli na sucho, tym jest większym radykałem. Załatwia wszystko w 24 godziny – na co się zaklina i przyrzeka. Wyrzuca, likwiduje, odsuwa, przegania. Można by zapytać, kiedy przestanie machać rękami i nogami udając, że pływa. Pływanie na sucho nie jest bardziej śmieszne niż rządzenie i dzielenie w wersji urojenia wyższościowego, a nawet śmieszniejsze jest to drugie. Dowiódł tego sam „stręczyciel (jednej) idei”, gdy dziennikarz zapytał go, jak mógł się zgodzić na podpisanie umowy z ruskimi o współpracy tajnych służb. „Ja” i „Jawohl” w jednym rzucił wtedy w stronę dziennikarza, że chyba jest nietrzeźwy. Błyskotliwość godna Pepika Skocz No!
Nie warto by sobie zawracać głowy groźbami „Ja” i „Jawohl!”, gdy się zna szczególnie to jego drugie oblicze oraz związaną z nim straceńczą odwagę, ale chyba trzeba by przerwać tę zabawę w demiurga. Bo pręży się człowiek, który wobec możnych tego świata reagował tak (w dwóch wariantach kulturowych i językowych): „Руки по швам” oraz „Zu Befehl, mein Herr!”. Jeśli się o tym wie, trudno się powstrzymać od śmiechu, choć zainteresowany maksymalnie się napina, żeby wyglądać na groźnego. Na co można by odpowiedzieć tak, jak się odpowiadało w czasach mojej podstawówki: „Z czym do ludu?”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/665400-gdy-tusk-grozi-pamietajmy-jego-zu-befehl-mein-herr