Na 10 dni przed ciszą wyborczą jedno wiemy na pewno: obóz III RP jest skoordynowany jak nigdy dotąd. Wszystko pracuje w jedną stronę, wszystko podporządkowane jest jednemu celowi: obaleniu rządu Prawa i Sprawiedliwości. Także - nie mam wątpliwości - wiele z sondaży, które są publikowane, zmierza do wykreowania atmosfery „przełomu”, „nadchodzącej zmiany”, „mijanki”. Chodzi o upewnienie swojej bazy, że sukces jest blisko, i o wpędzenie obozu rządzącego w dygot.
Losy każdej kampanii rozstrzygają się na polu bitwy, wśród wyborców, ale także w głowach tych, którzy kampanię prowadzą. Przeciętny obywatel szuka przywództwa, a nie siły, która wątpi w siebie, albo która przedstawia się jako ofiara. Dlatego nawet słuszne wyliczanie krzywd, głosów pełnych hejtu, jest w mojej ocenie błędem. Ale największym błędem są wewnętrzne konflikty i podziały. Mówiąc wprost: jeśli obóz pracuje w jednym kierunku, nawet przy błędach może osiągnąć sukces. Jeśli ciągnie w różne strony, skazany jest na klęskę.
Prawo i Sprawiedliwość powinno dostrzec, co osiągnęło w ostatnich tygodniach: skumulowało debatę na wybranych przez siebie polach, dobiło do najwyższego poziomu poparcia do czasu wybuchu wojny hybrydowej, zapobiegło odpadaniu dużych grup elektoratu na rzecz Konfederacji (która latem, przypomnijmy, dochodziła do 15-16 proc. poparcia i śniła o 20 proc., a potem o zastąpieniu PiS w roli głównej siły prawicowej). Wczesnym latem nadziei było niewiele, a kolejne oferty socjalne wręcz drażniły wyborców. 800+ napędziło poparcie dla Konfederacji, spektakularny program tanich kredytów mieszkaniowych nie przyniósł zysków (choć był konieczny społecznie).
PiS złapało oddech, i to mimo kampanii mało skupionej, wręcz rozproszonej. O ile na poziomie centralnym PiS - słusznie - przestrzega przed powrotem Tuska, to kandydaci w terenie właściwie bez wyjątku prowadzą kampanię pozytywną, chwaląc się grantami, dotacjami, inwestycjami, całym tym deszczem pieniędzy, który spadł na polską prowincję. Rzadko jednak prezentują na zdjęciach tłumy, które przyciągnęłyby te mowy pełne dumy z realnych osiągnięć, i trudno się dziwić, bo ludzi tam nie ma.
Wielu woła: trzeba pozytywów. Ważne są jednak konkretne propozycje. Bo sztuka w tym, by przyciągając, nie zniechęcić. Np. propozycja darmowego prawa jazdy dla młodzieży zaniepokoiła branżę szkoleniową (nie wiedzą, czy państwo aby nie przejmie tego biznesu, nie wyprowadzi go do szkół), zirytowała tych, którzy dość niedawno sami zapłacili za kursy, i dała argument tym środowiskom „wolnościowym”, które uważają, że opiekuńczość PiS rzeczywiście nie ma granic. Sprawa jest prosta: każdą nową propozycję trzeba przebadać, sprawdzić także pod kątem odbioru społecznego.
Trzeba mieć też pewność, że propozycje rzeczywiście przekonają nieprzekonanych, a przynajmniej grupę istotną liczebnie. Niezdecydowani to bowiem grupa bardzo zróżnicowana. Jedni chcą więcej pomocy państwa, inni są zaniepokojeni jej skalą. Jednych interesuje bezpieczeństwo, innych głównie własny portfel. Tu nie można szukać po omacku. Także dlatego, że PiS prowadziło kampanię pozytywną, intensywnie i z sukcesami, przez całe ostatnie ośmiolecie, i kogo miało przekonać, to w istocie już przekonało. Wiosną i wczesnym latem ta linia doszła do granicy swoich możliwości. To było dodawanie gazu na jałowym biegu.
Wiem, że to postulat nierealny, ale uważam, że idealny sztab kampanii powinien wyjechać z Warszawy, odciąć się od mediów społecznościowych (zwłaszcza Twittera), i myśleć chłodno, spokojnie, odwołując się do rzeczywistości. A rzeczywistość wygląda następująco: komunikacja medialna rozstrzyga o najwyżej połowie głosów, które padają na partie. Resztę trzeba wywalczyć kampanią realną, konkretną, tradycyjną. Włączam tu także internet, rozumiany jako narzędzie komunikowania ze zwykłymi Polakami. Trzeba szukać siły ognia, a nie subtelnych przekazów w bańce medialnej, która w Polsce obejmuje jedynie część wyborców. Nie można mylić sztuki PR-u, ważnej i potrzebnej w życiu partii, z prowadzeniem kampanii. Nie można mówić do wyborcy wyobrażonego.
W czasach medialnego rozproszenia, prywatyzacji wielu sfer życia, do wyborców dotrą jedynie silne sygnały. Trzeba je budować konsekwentnie całymi dniami, tygodniami. Nie można rezygnować pod wpływem presji środowisk opiniotwórczych, bo ta opiniotwórczość obejmuje tysiące, a nie miliony. Nie można na wielkiej imprezie odnosić się do głośnych na Twitterze wystąpień jakiejś kandydatki PO, bo ogromna większość Polaków NIE MA POJĘCIA O CZYM MOWA. Kto tego nie rozumie, niech powiesi zdjęcie swojej cioci lub wujka przy biurku, i patrzy na wybraną osobę zawsze, gdy ma podjąć tego typu decyzję.
Paradoksalnie, w czasach, gdy tradycyjne media obejmują mniejszościową, coraz mniejszą część społeczeństwa, trzeba próbować wracać do klasyki kampanijnej, rzecz jasna uwzględniając zmiany technologiczne i cywilizacyjne. By wygrać, trzeba mieć sprawną maszynę polityczną, aktywistów (internetowych), skupiony, jasny przekaz, i - co najważniejsze determinację i konsekwencję. Trzeba dotrzeć do ludzi, którzy nie oglądają „Wiadomości” (3 miliony?), którzy nie śledzą TVP Info (400-700 tysięcy).
Dziś losy kampanii PiS rozstrzygają się mniej w decyzjach, a bardziej w postawie. Zauważalne wycieki do prasy opozycyjnej, szczegółowe relacje z wewnętrznych debat, są poważnym sygnałem ostrzegawczym. To smutny obraz, szczególnie upokarzający dla tych wyborców PiS, którzy rozumieją stawkę tej kampanii, i naprawdę martwią się o Polskę. Te „niewerbalne” sygnały bardzo szkodzą; bardziej niż realne czy domniemane błędy, bo spychają PiS do defensywy, kreują falę na rzecz opozycji.
Trzeba podkreślić jasno: nic nie zostało rozstrzygnięte, PiS może wygrać, może nawet wygrać wyraźnie i wysoko. Rozmowy z posłami, którzy pracują w terenie, wskazują na dużą mobilizację wyborców, optymizm, zrozumienie głównych linii kampanii. I jest złudzeniem, że jakiś wist, jeden czy drugi, coś zmieni, zapewni już dziś pełny sukces. To zresztą klasyczny błąd PiS-u, który w końcówce często kładzie na stole „świetne nowe pomysły”, i niemal zawsze na tym traci. Jeśli pomysł jest prosty, czytelny, przebadany - można próbować. Ale jeśli ma być „sprawdzony w boju”, to lepiej odpuścić.
Trzecia kadencja jest najtrudniejsza do wygrania. Platforma w tym właśnie momencie poległa, schodząc z 43 proc. do 24 proc. PiS jest dziś o krok od 40 proc. poparcia - wynik w istocie imponujący, biorąc pod uwagę cios, jakim była pseudo „afera wizowa”, skutecznie - niestety - rozdęta do absurdalnych rozmiarów przez obóz III RP. PiS jest tak wysoko dlatego, że jasno stawia wybór, który stoi przed Polakami. Partia antymainstreamowa - a PiS nigdy nie będzie partią establishmentu - nie może budować swojego powodzenia na przesłaniu opartym wyłącznie na sukcesach. PiS może wygrywać tylko wówczas, gdy walczy. To jest jego DNA. Innej roli grać nie może i nie powinien.
Zasadnicze pytanie brzmi więc: czy wyraźnie zorganizowana akcja wpędzania PiS w drgawki (rozpisana na role i głosy) odniesie sukces, czy też jednak formacja Jarosława Kaczyńskiego zbuduje własną falę energii i mocy? Czasu jeszcze jest sporo. Klucz - powtarzam - jest w głowach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/665271-idealny-sztab-powinien-wyjechac-z-warszawy-bardzo-daleko