Naprężył się i nadął Donald Tusk, żeby zademonstrować siłę, ale to wszystko wyglądało tak, jak spędy w Korei Północnej.
Podstawowym celem imprezy, bezsensownie nazwanej „marszem miliona serc”, bo to zobowiązuje, było zastraszenie i demobilizacja politycznego przeciwnika, czyli sympatyków Prawa i Sprawiedliwości. Skoro za Koalicją Obywatelską doraźnie miało być „milion” osób, to na wybory powinno pójść wiele milionów. Do miliona brakło tyle, że tylko w TVN się doliczyli tego, czego nie było. Zatem prognoza na wybory padła na twarz. Poza tym związek między marszem a poparciem w wyborach jest mniej więcej taki, jak między korkami w Warszawie a uznaniem Rafała Trzaskowskiego za dobrego gospodarza stolicy.
Donald Tusk próbował wcisnąć Polakom przeświadczenie, że przeciwnicy PO mogą się nie trudzić do urn, a jeśli się potrudzą, powinni uważać. Bo może zostaną zapamiętani, zarejestrowani i odpowiedzą karnie tak, jak politycy i urzędnicy wywodzący się z PiS. A jeśli PiS straci władzę, będą obywatelami drugiej kategorii, którzy odczują skutki swoich błędnych politycznych wyborów. Nie tylko oni sami, ale także członkowie ich rodzin, w tym dzieci. Takie przesłanie jest czymś takim, jak umówienie się z dziewczyną na randkę poprzez postraszenie jej, że jeśli nie przyjdzie zostanie obita po twarzy i skopana. Każda normalna dziewczyna nie tylko wyśle kogoś takiego na drzewo, ale pójdzie na policję.
Równie „mądre” podczas marszu było wmawianie zwolennikom Tuska, że wybory są już wygrane. Bo skoro naliczono tylu uczestników, ilu wcześniej wymyślono, to nikt nie jest w stanie wygrać z tymi, dla których maszerowali uczestnicy. A organizatorzy, przede wszystkim Donald Tusk, zyskali magiczną moc osiągania wszystkiego, co tylko sobie zaplanują. Zaplanowali milion, a jeśli było wielokrotnie mniej, to tym gorzej dla rzeczywistości. Nie po to się planuje, żeby potem fakty to podważały.
Tusk sobie wymyślił, że przekona społeczeństwo, iż poparcie dla niego to nie tylko wielkie miasta, ale cała Polska, stąd umieszczone w tłumie napisy z nazwami maksymalnie dużej liczby miejscowości. Żeby ludzie to widzieli w telewizji. A jak zobaczą, to te napisy wystarczą i wszyscy uwierzą, że na kilkukilometrowym odcinku jednej warszawskiej ulicy zmieszczą się wszyscy mieszkańcy dziesięciu miast Polski liczących około 100 tys. mieszkańców. Nawet ktoś mocno napity nie jest w stanie tego zmultiplikować.
Celem marszu było wdrukowanie społeczeństwu, że Tusk ma jakiś plan sprawowania władzy, bo przecież nie zmobilizowano by „miliona”, gdyby nie stał za tym jakiś program. Nie można by tak ludzi oszukać, żeby przyszli po nic. Tymczasem przyszli właśnie po nic i wcale nie „milion”, bo pewnie część wiedziała, że szkoda czasu.
Marsz zorganizowano po to, żeby zmusić część wyborców (np. ich zastraszając) do zmiany swoich politycznych preferencji, dając do zrozumienia, że tylko renegaci mogliby uchronić się przed represjami. Skutkującymi pogorszeniem poziomu życia, znaczącym ograniczeniem możliwości posiadania dobrej pracy, zapewnienia dzieciom dobrej edukacji, zagwarantowania członkom rodziny pełnej ochrony zdrowia, uzyskania czegokolwiek w urzędach. Tylko bycie renegatem nie skazywałoby na dyskryminację i ewidentne straty. Zapomniano tylko o jednym: jak ktoś chce się bawić w totalniaka, to nie z Polakami.
Celem marszu było wmówienie Polakom, wbrew zapewnieniom Tuska o konieczności pojednania, że gdyby opozycja przegrała wybory tym bardziej w przyszłości (bo podobno kiedyś obecna opozycja jednak wygra) dojdzie do ostrego podziału Polski i polskiego społeczeństwa i ta część, która „błędnie” głosowała poniesie tego konsekwencje. Choćby w takiej postaci, jaką podpowiedział pod koniec września 2023 r. niemiecki tygodnik „Der Spiegel”. A podpowiedział, by trwale Polskę podzielić na postępową - zachodnią i północną część europejską oraz zacofaną część wschodnią oraz południowo-wschodnią.
Niemiecki tygodnik podpowiada, żeby Polskę podzielić skalą inwestycji, tempem i zakresem rozwoju infrastruktury, budownictwa, transportu i komunikacji, opieki medycznej, szkolnictwa, kultury etc. To kompletna bzdura. Przez ostatnie osiem lat Polska rozwijała się równomiernie i harmonijnie, więc ta rzekomo gorsza część nie ma najmniejszych kompleksów, a w wielu dziedzinach jest wręcz wzorem. Kompleksy to ma Berlin, bo dawna NRD to wciąż biedne peryferia, a w Polsce takich obszarów nie ma.
Naprężył się i nadął Donald Tusk, żeby zademonstrować siłę, ale to wszystko wyglądało tak, jak w Korei Północnej, gdzie da się zgromadzić w jednym miejscu faktycznie milion, a nie jakiś jego ochłap, tylko nikt poważny nie uważa Kim Dzong Una i jego reżimu za coś więcej niż groteskowa, a wręcz operetkowa banda, choć jednak niebezpieczna. Tusk robi w konia tych wszystkich zakochanych w nim i odwrotnie proporcjonalnie do tej miłości podjaranych nienawiścią do PiS. Robi w konia wszystkich swoich przybocznych. Robi w konia oddane mu media. Tylko nie jest w stanie zrobić w konia przeciętnych Polaków. Oni znają Tuska lepiej niż mu się wydaje. I wiedzą, jak traktować jego samego oraz cyrk, którym zarządza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/664959-zaden-z-celow-marszu-tuska-nie-zostanie-zrealizowany