Już na wstępie należy zauważyć, że obie strony politycznego sporu są zmęczone. Dlatego tak Donald Tusk, jak i Jarosław Kaczyński, pokazują swoje mocne strony. Tylko, że to Donald Tusk stracił szansę na narzucenie swojemu przeciwnikowi narracji. Wyciągnięcie Trzaskowskiego z kapelusza mogło mu dać wielodniowe zainteresowanie mediów, lider KO mógł przynajmniej spróbować „wywrócić polityczny stoliK”. Nie zrobił tego. Nie chciał ryzykować? Czy na 12 dni przed ciszą wyborczą stać go na takie marnotrawstwo? Zdecydowanie nie.
Prezes PiS wystąpił w Katowicach ze swoją wizją Polski, jej rozwoju i narysował, licznej publiczności, mapę zagrożeń. Ostro zagrał w stolicy Górnego Śląska premier Mateusz Morawiecki. Błyszczała Elżbieta Witek, dla której obrona interesu dzieci i rodzin stała się znakiem rozpoznawczym. Z kolei Dominik Tarczyński zrobił show w amerykańskim stylu. Tak, pojawiły się głosy, że wypowiedzi trwały zbyt długo i były zbyt ogólne. Tylko co to za zarzut, gdy słowa te mają umocnić elektorat i skutecznie wystraszyć tych wyborców środka, którzy odbierają media liberalne i lewicowe niezbyt dogmatycznie. PiS prowadzi w sondażach, udane transformacje i inwestycje przynoszą wymierne korzyści. Dla przeciętnego wyborcy, to właśnie stałość tej koalicji jest najważniejszą wartością. Ten wyborca wie, że nic nie zostanie mu odebrane i wciąż jest punktem odniesienia dla rządzących. Zjednoczoną Prawicę wciąż uskrzydla też temat referendalny. To dobrze umocniona twierdza, która nie tylko dobrze walczy w defensywie, ale jej obrońcy urządzają udane wypady na terytorium wroga. Ekipa jest zgrana, sztab pracuje pełną parą. To dobry przepis na sukces.
A po drugiej stronie? Zobaczyliśmy to na marszu Donalda Tuska. Ten miał szansę na mocną i nie tylko medialną woltę. Mógł wskazać na Rafała Trzaskowskiego, jako na kandydata na premiera. Ten, wprawdzie ryzykowany, ale mocny ruch dałby Koalicji Obywatelskiej nowe paliwo. Dyskusje na ten temat zdominowałyby wszystkie media w Polsce. Byłoby to nowe otwarcie i (z cynicznego punktu widzenia) szansa na odbicie się w sondażach.
Bo kwestia czasu jest tu kluczowa. Tuskowi i jego ekipie nie udało się doprowadzić do tzw. mijanki w sondażach. Na kilkaście dni przed wyborami nie wywalczył nawet remisu. Czy niedzielny marsz mu w tym pomoże? Trzeba poczekać na wyraźny trend w sondażach, ale (na dziś) nic na to nie wskazuje. Szkopuł w tym, że lepszego momentu niż marsz, Tusk już nie dostanie. To oczywiste. Pozostanie mu wiara, że niedzielny spęd podniesie mu słupki, ale oczywiście kosztem ewentualnych koalicjantów.
Oczywiście, dziś nikt nie jest w stanie przewidzieć ostatecznego wyniku wyborów. To zbyt ryzykowane. Widać jednak zadyszkę Donalda Tuska. I nie chodzi tutaj o manipulacje mediów sprzyjających Tuskowi i ich narracji o rzeczywistej frekwencji na niedzielnym marszu. Ten się udał, ale co z tego? Tych 150 tys., czy 200 tys. uczestników nie trzeba do niczego przekonywać. To ludzie oddani powrotowi KO do władzy. Tylko, że dziś jest ich zbyt mało, by wygrać nadchodzącą elekcję. Kolejnego zrywu już nie będzie, a czas jest nieubłagany. Dużo bardziej bezwzględny dla Donalda Tuska niż dla formacji Jarosława Kaczyńskiego. Warto też przypomnieć, że na upadek byłego „króla Europy” czeka chmara jego przeciwników. Oni będą musieli wskazać winnych, w przypadku gdyby PO nie udało się sformować koalicyjnego rządu lub jeśli skutecznie stworzy go PiS. Rafał Trzaskowski rozumie, że jego czas może jeszcze powrócić. Dlaczego ma więc „umierać” za Tuska?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/664905-tusk-trwoni-czas-a-kaczynski-kontroluje-przedpole
Komentarze
Liczba komentarzy: 27