Trudno o bardziej spektakularną wpadkę dla ukraińskiej polityki historycznej i ukraińskiej soft power niż incydent z izby gmin Kanady. Oklaskiwanie przez parlament ale i jego gościa - prezydenta Wołodymyra Zelenskiego - 98-letniego Jaroslava Hunki spełnia najlepsze sny rosyjskiej propagandy, która zresztą rozbrzmiała krótkimi biogramami byłego żołnierza OUN-UPA.
Kim był Jaroslav Hunka?
W internecie dostępne są wspomnienia ukraińskiego „kombatanta”, zatytułowane „Moje pokolenie”. Mężczyzna pisze w nich, że przed wojną sympatyzował z nacjonalistami, którzy walczyli np. z kupowaniem alkoholu, gdyż ten był „polskim monopolem”. Urodził się w Urmaniu - ta miejscowość jeszcze powróci w naszych rozważaniach - a do gimnazjum poszedł w Brzeżanach (dziś obwód tarnopolski). Jego dzieciństwo upłynęło w aktywnej społecznie II Rzeczpospolitej, toteż Hunka wspomina kółka teatralne, stowarzyszenia wiejskie i inne lokalne inicjatywy, gdzie można się było zaangażować. Po Wrześniu znalazł się pod okupacją sowiecką, nadal kontynuował naukę, szczerze przyznaje, że w 1941 roku Hitlera oczekiwało się jak wyzwoliciela, co jednak w realiach sowieckiej okupacji nie było tak rzadkie. Hunka wspomina deportacje tamtejszych lokalnych elit na Syberię. Potem przyszli Niemcy i rozpoczęła się - mimo nastroju nadziei - kolejna fala aresztowań. Wtedy jednak OUN rozwinęła skrzydła - Hunka oficjalnie też wstąpił w jej szeregi. Polskiemu czytelnikowi ze zjeżonym na głowie włosem będzie się czytać późniejszą refleksję weterana po wstąpieniu do ukraińskiej organizacji:
Właśnie skończyłem 16 lat i następne dwa lata były najszczęśliwszymi w moim życiu. Nie miałem pojęcia, że to czego wtedy doświadczyłem, napełni mnie miłością do rodzinnych stron tak mocno, że wystarczy mi to na całe życie.
Hunka wspomina „urocze dziewczęta” i „beztroskich przyjaciół”. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej wstąpił na ochotnika do UPA, co dziś wspomina z dumą jako zryw pokolenia. I tutaj zaczyna się najbardziej mglista część wspomnień - z nich nawet nie wynika dokładnie, że Hunka służył w SS Galizien albo w UPA. Cała „służba” sprowadzona została do kilku frazesów o patriotyzmie i trafienia w ręce aliantów… we Włoszech.
Wołyń i Galicja Wschodnia
A tymczasem i Brzeżany, i jego rodzinny Urmań zostały silnie naznaczone zbrodniami nacjonalistów ukraińskich. Brzeżany i okolice należały do jednych z najbardziej skrawionych ziem Rzezi Wołyńskiej. W obronie polskiej ludności działał tam oddział Armii Krajowej kapitana Zygfryda Szynalskiego ps. „Zyga”, później zresztą „Żołnierza Wyklętego” na terenach powiatów Świebodzina, Zielonej Góry i Kożuchowa.
Wydaje się niemożliwe, że człowiek tak silnie kochający swoje rodzinne strony i działający tam w OUN nie wiedział o zbrodniach na tych terenach, a i mało prawdopodobne by jako żołnierz nie był uczestnikiem tamtejszych wydarzeń. Dziwna lakoniczność w opisie tamtych lat przy szerszych wspomnieniach o dzieciństwie jest tu kolejną wskazówką, więc już tylko łajdactwem można by tłumaczyć słodkie wzmianki o „uroczych dziewczętach”.
Pułapka
Trudno o większą wpadkę w zakresie polityki historycznej. Obsługa Zełenskiego nie jest bez winy - rozproszone informacje o Hunce są dostępne w internecie, nie trzeba było wielkiego wysiłku, by zweryfikować sprawę. Oprócz lekkiego traktowania przez Kijów polityki historycznej dochodzą tu jeszcze grzechy ukraińskiej diaspory w Kanadzie - grzech wieloletniej solidarności wobec zamilczenia zbrodni OUN i wreszcie grzech samej Ukrainy - tolerowanie Wiatrowyczów i Drobowyczów w tamtejszym IPN.
Żeby było jasne - nagradzenie Hunki było okropnym błędem a nie działaniem z premedytacją i nadal kwestia rzekomego kultu UPA na Ukrainie to sprawa marginalna, wbrew memom, grafikom i rosyjskiej dezinformacji. Nie czują się też Ukraińcy dziedzicami Bandery, co tłumaczyliśmy wielokrotnie i ja osobiście także - po setkach godzin przegadanych z Ukraińcami w walczącym kraju. Tylko nieroztropność albo zła wola mogą robić z Ukraińców kontynuatorów tamtejszych, dawnych, nacjonalistycznych organizacji.
Lekcja nie tylko dla Ukrainy
A jednak kompromitacja wokół Jaroslava Hunki jest idealnym symbolem stanu wiedzy Zachodu o Europie Środkowowschodniej. Kanadyjski polityk Anthony Rota poznał w swoim okręgu wyborczym miłego staruszka, a słuchając jego wojennych opowieści postanowił i jemu, i prezydentowi Ukrainy, sprawić przyjemność zaproszeniem takiego kombatanta. Nie znał niuansów granic etnicznych, religijnych i kulturowych w naszym regionie, nie rozumiał historii społeczności żyjących w totalitaryzmach, nie wiedział o rozgrywkach Moskwy i Berlina z wykorzystaniem lokalnych antagonizmów.
Prezydent Zełenski mógłby zrozumieć, że jego droga na Zachód musi prowadzić przez Polskę, która te niuanse doskonale pojmuje i wyczuwa - w innym wypadku prezydent Ukrainy pozostanie dla nich egzotycznym liderem peryferyjnego kraju.
Ale i Polska powinna wyciągnąć lekcję. W kanadyjskich mediach od dziesiątek godzin wyraża się publicznie stanowcze oburzenie lekkomyślnością Anthony’ego Rota - członka Izby Gmin, który zaprosił Hunkę do parlamentu. Potępiają go politycy, dziennikarze i ludzie kultury - wszyscy mówią, że stworzyło to zagrożenie dla wizerunku Zełenskiego i jest potwarzą dla ofiar Holokaustu. No właśnie. O ofiarach ludobójstwa na Wołyniu nikt tam nic nie wie.
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/664195-skandal-z-zolnierzem-ss-galizien-w-kanadzie-a-sprawa-polska