Rafał Trzaskowski kandydatem na szefa rządu, jeśli opozycja uzyska większość w Sejmie – czy taki plan jest poważnie rozważany w Platformie? Okazuje się, że tak, choć ani sam Trzaskowski, ani Donald Tusk nie palą się do jego realizacji. Pierwszy nie chce się spalać na trudnym fotelu szefa rządu, bo wciąż liczy, że w 2025 r. to już na pewno uda mu się wygrać wybory prezydenckie. Drugi też rozważa wystawienie samego siebie za dwa lata, ale ma również na horyzoncie marzenie o szefowaniu Komisji Europejskiej.
Ewentualne kierowanie rządem Tusk oddałby Trzaskowskiemu tylko w jednej sytuacji – gdyby była to jedyna szansa na odsunięcie PiS od władzy (a wewnętrzne sondaże PO pokazują, że z kandydatem na premiera Trzaskowskim Platforma zyskuje dodatkowe 4 punkty poparcia), zaś nowa władza miała wyjątkowo kruche fundamenty (trudna do utrzymania koalicja wszystkich partii opozycyjnych) i nie rokowała długich rządów.
Zmiennych jest sporo, a każdy scenariusz możliwy do realizacji. Wszystko zależeć będzie od ostatniej prostej kampanii. Więcej piszę o tym w nowym wydaniu tygodnika „Sieci”, które Państwu gorąco polecam.
Co na to najbardziej zainteresowany, czyli prezydent Warszawy? Zaglądamy do rozmowy z nim w „Newsweeku” – pisma, które nadaje z umieralni. Szykujcie kir i chusteczki, bo jest co opłakiwać. Redaktor Sekielski serwuje nam w jednym wydaniu dwa wywiady z tej samej odklejonej od rzeczywistości półki. Rozmowa z TW „Carex”, sekretarzem komitetu uczelnianego PZPR, byłym premierem i marszałkiem Sejmu w jednym, czyli Włodzimierzem Cimoszewiczem nosi tytuł „Dyplomacja w stanie agonalnym”. Tytuł mówi wszystko, więc tyle przemyśleń tow. Cimoszki nam wystarczy.
Skupimy się na człowieku, któremu do Cimoszewicza coraz bliżej, choć wzrastał we franciszkańskich zasadach moralności. Mowa o Rafale Trzaskowskim, tzw. „silnym prezydencie”, jak głosiły przed trzema laty jego plakaty wyborcze. Okazuje się, że on nic z tej siły nie stracił! Zapytany, „czy jest pan walczakiem czy nie?”, odpowiada (bez fałszywej skromności):
Nie da się być dziś politykiem opozycji bez odwagi. Polska polityka nie jest dla ludzi o delikatnym usposobieniu.
Samoocena godna Marcina Najmana. Pozazdrościć.
Czemu Trzaskowskiemu coraz bliżej do Cimoszewicza? Nie tylko dlatego, że lubuje się w wizjach kasandrycznych (ten wywiad jest dla odmiany zatytułowany „Demokracja dycha ostatkiem sił”), nie chodzi już tylko o przejęcie skrajnie lewackich haseł światopoglądowych, ale umiłowanie, jakim darzy czołowe postacie postkomunistycznego obozu III RP. Oto fragment pogawędki w „Newsweeku”:
N: Pan ma temperament do rządzenia czy do reprezentowania? Bo jak prezydent jest zbyt ambitny, to rodzą się problemy, jak to było za czasów Aleksandra Kwaśniewskiego, który chciał być rozgrywającym w polityce.
RT: Prezydent Warszawy to jeden z najbardziej sprawczych urzędów w naszym kraju. Prezydentura Kwaśniewskiego była natomiast najlepszą, jaką mieliśmy do tej pory, w związku z tym trudno mi pana prezydenta krytykować.
Co za nowość! Wiemy, że Lecha Kaczyńskiego by tu Trzaskowski nie wskazał, bo za dużo było u niego tego wstrętnego patriotyzmu, niezależności, stawiania się wrogom Polski i dbania o narodowe interesy. Ale że zdradził Lecha Wałęsę, którego Platforma tak broniła, któremu dawała szansę przemawiania do zgromadzonych na starcie marszu miliarda? Tak po ludzku robi się przykro, gdy ktoś odwraca się od ikon.
A może to zemsta? Wszak Wałęsa 4 czerwca br. stwierdził, że to Tusk jest najlepszym i najmądrzejszym politykiem, zaś we wrześniu 2021 r. podzielił się opinią (jakże tym razem trafną), iż „Trzaskowski zrobił dużo, ale tylko dlatego, że inni byli przeciw Dudzie w wyborach prezydenckich. Jeśli myśli, że on sam dostał takie ogromne poparcie, to guzik prawda.”.
Tak raniące słowa mogą siedzieć w człowieku długo, więc nie ma co się dziwić, że Trzaskowski o Wałęsie zapomniał. Ale że poszukując prezydenckiego ideału, pominął Bronisława Komorowskiego? Człowieka, który przekonywał, że Trzaskowski „ma w sobie taką iskrę bożą, która podoba się młodym wyborcom, młodym aktywistom PO, to jest ogromny kapitał polityczny” i namawiał go do przejęcia Platformy z rąk Tuska.
Kto wie, może Trzaskowski dojdzie do momentu, w którym stwierdzi, że najlepszym prezydentem w III RP był Wojciech Jaruzelski – taki umiarkowany człowiek, który bezkrwawo przeprowadził nas za rękę z Polski zniewolonej do wolnej, a może nawet obalił komunizm.
Ale wróćmy do meritum – co z tym premierostwem stołecznego prezydenta?
Gdybym miał być premierem, to powinienem kandydować do Sejmu, a nie kandyduję.
To oczywiście nie jest żaden warunek sine qua non, lecz zostawmy to, może ktoś uwierzy. Ciekawiej jest dalej:
Donald Tusk wrócił po to, żeby wygrać z PiS, a nie dla ambicji czy stanowisk. To jednak naturalne, że szef największej partii opozycyjnej jest kandydatem na premiera albo przynajmniej ma głos decydujący w sprawie tego, kto premierem zostanie.
Jest zatem coś na rzeczy, skoro zaczynają się uniki, zastrzeżenia, zostawianie uchylonych furtek. Czyli ta kandydatura Tuska na premiera wcale nie jest taka pewna. Jak to w Platformie – zawsze nic pewnego.
A wszystko dlatego, że sam Tusk nie wie, czego ma chcieć. Od osoby będącej blisko sztabu PO usłyszałem przed kilkoma dniami:
Tusk liczy, że jest na początku długiego marszu. Uważa, że te wybory to tylko przygrywka, po nich odbędą się kolejne, przyspieszone, a przed nimi najwięcej będą zyskiwały PO i PiS. W tym założeniu partia Kaczyńskiego będzie żywiła się Konfederacją, a Platforma Lewicą i Trzecią Drogą, które albo się zgodzą na wspólną listę i uznają przywództwo Tuska w opozycji, albo się postawią i Tusk ich zniszczy w dogrywce, przekonując m.in., że głos na te formacje będzie stracony. Plan A zakłada więc sytuację, w której za pół roku Donald Tusk może i wciąż jest nie za bardzo lubiany, lecz świeci świeżym światłem człowieka, który zjednoczył opozycję, jest samodzielnym liderem i na tym paliwie jedzie do wyborów prezydenckich..
Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że taki harmonogram to czarny sen i dla mniejszych partii opozycyjnych i dla samego Rafała Trzaskowskiego.
Zapewne czują oni, że stali się zakładnikami przewodniczącego. I weszli do gry, w której na końcu zwycięzców może być tylko dwóch: albo Tusk, albo znów Jarosław Kaczyński.
Może właśnie dlatego Trzaskowski pozwala sobie na wygłaszanie zdań odrębnych, jak ws. kandydowania Romana Giertycha.
Newsweek: Nie uważa pan, że zaszkodziło wam, że wzięliście Romana Giertycha na listy?
Rafał Trzaskowski: Nie zamierzam tego komentować.
N: Dlaczego?
RT: Bo każdy cień wahania zostałby użyty przeciwko nam.
Na marginesie: ten unik redaktorowi z „Newsweeka” wystarcza. Nie dopytuje, nie zaciekawia się tym, co Trzaskowski myśli o jednym z najgłośniejszych kandydatów jego formacji. Dowiaduje się, że jest jakiś potężny zgrzyt, ale dla dobra partii-matki temat odpuszcza. Da się to zrozumieć.
Ciekawsze jest jednak, że Trzaskowski sygnalizuje tu to, co czuje zdecydowana większość polityków KO i jej wyborców – zniesmaczenie Giertychem na listach Platformy. Mecenas z emigracji jest wielkim kłopotem dla tego obozu, który musi zagryźć zęby i kłopot zmilczeć, bo tak życzy sobie wódz. Wódz, który chyba przeholował z posiłkami spoza macierzystego ugrupowania, czym pomógł Lewicy i wywołał głęboką konfuzję wśród swoich podwładnych.
Zważmy, że minęło już kilka tygodni od ogłoszenia startu Giertycha, a Trzaskowski wciąż tego nie przetrawił, nie zrozumiał geniuszu Tuska, nie zaakceptował tego posunięcia i zgłasza ciche votum separatum. Jakby chciał 15 października zatriumfować, szukając przyczyn porażki np. na świętokrzyskiej liście KO. Taka jedność…
Tej jedności brakuje i w Platformie i szerzej – na całej opozycji.
W ogóle nie ma między nami żadnych rozmów od dobrych kilku tygodni
— mówi mi jeden z liderów PSL. To naturalne, bo przecież ze sobą rywalizują. Niekiedy na śmierć i życie, bo mniejsze partie będą do końca drżeć o przekroczenie wyborczego progu.
Gdyby zaś opozycji udało się zdobyć więcej sejmowych szabel od PiS, wtedy zaczęłyby wyłazić prawdziwe animozje, napędzane apetytami wygłodniałych działaczy, którzy już nie tylko czuliby zapach, ale wręcz dotyk fruktów dawanych przez władzę. A dla wszystkich ich zapewne nie wystarczy.
Nic więc dziwnego, że Rafał Trzaskowski wolałby nie wychodzić z drugiego szeregu, a powoli budować swój wizerunek i poszerzać zaplecze (dziś to około 30 posłów), by w 2025 r. raz jeszcze spróbować wedrzeć się do pałacu prezydenckiego. Aby tę szansę dostać, musi liczyć na wyeliminowanie Tuska, a przynajmniej znaczne osłabienie jego poparcia.
To może być dla niektórych rozgrywka dużo ważniejsza niż „najważniejsze wybory od ‘89 roku”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/663989-trzaskowski-gotowy-do-podmianki