Urzekająca jest wiara Agnieszki Holland w rolę kina, czyli w mądrość niejakiego Lenina, że „kino jest najważniejszą ze sztuk”.
„Zielona granica” Agnieszki Holland to jest powtórka z rozrywki. I to powtórka żenująca dla reżyserki, bowiem stawia ją na równi z Patrykiem Vegą, z którym raczej nie chciałby mieć nic wspólnego i zapewne uważa go za troglodytę kina, a nie artystę. Tyle że Holland zrobiła w 2023 r. to, co Vega w 2019 r. On nakręcił w tamtym roku film i serial „Polityka”, co miało być wstrząsem i zdecydować o wyniku wyborów (odbyły się 13 października 2019 r.). Zdecydować w ten sposób, że Prawo i Sprawiedliwość miało przegrać z kretesem.
Patryk Vega wpadł w ekstazę, gdy różne polityczne patafiany w dniu premiery (4 września 2019 r.) i następnych oblizywały się na myśli o klęsce PiS, spowodowanej głównie przez jego dzieło „Polityka”. Zastanawiano się tylko, czy klęska będzie straszna czy tylko dotkliwa. Sam Vega opowiadał dyrdymały o tym, że pisowcy zdobyli scenariusz jego demaskatorskiego dzieła i wpadli w taki popłoch, że chcieli, by przynajmniej przełożył premierę na czas po wyborach. Nie przełożył. Bomba wybuchła i klęska była straszna, bowiem Prawo i Sprawiedliwość wygrało z wynikiem, jakiego w III RP jedno ugrupowanie nigdy nie uzyskało – 43,59 proc. głosów (ponad 8 mln).
Przed wyborami w 2019 r. opozycja w ogromnej większości uznała, podobnie chyba jak sam Patryk Vega, że wciąż obowiązuje doktryna niejakiego Lenina, że „kino jest najważniejszą ze sztuk”. I ludzie będą walić do kin po to, żeby się najarać antypisizmem, a potem wywalić z siebie całą zawartość w lokalach wyborczych. W jakimś sensie walili, bo w pierwszych pięciu dniach od premiery film Vegi obejrzało 933 tys. widzów, a w sumie zobaczyło go prawie 1,9 mln widzów. Agnieszka Holland na taki wynik nie ma raczej szans. Jej dziejący się w Polsce „Pokot” obejrzało 283 tys. widzów. Dziejące się poza Polską „Obywatela Jonesa” i „Szarlatana” odpowiednio zaledwie 127 tys. i 42 tys. widzów.
Nędzne wyniki oglądalności w Polsce ostatnich filmów Agnieszki Holland sprawiły zapewne, że postanowiła ona pójść na całość i zrobić film będący z założenia skandalem. I że w efekcie przynajmniej powtórzy rezultat „Polityki” Vegi. I mimo że znała wynik wyborów w 2019 r. i wpływ na ten wynik dzieła Vegi, brnęła w swój projekt. Zapewne z tego powodu, że uważa się za artystkę i to wybitną, a Vega to dla niej w kinie nikt. I z powodu tej swojej wybitności, przekładającej się na wyimaginowane bicie przed nią czołem przez co najmniej 10 mln Polaków, zrobi to, czego prorokini sobie życzy. Czyli najpierw najara się „Zieloną granicą”, a potem wywali z siebie całą zawartość w lokalach wyborczych.
Na podobieństwa projektów „Polityki” i „Zielonej granicy” może wskazywać to, że u Holland wystąpiła jedna z ulubionych aktorek Vegi, czyli Maja Ostaszewska, która zagrała w dwóch „Pitbullach”. Albo taki Piotr Stramowski (dwa „Pitbulle”, „Botoks”, „Kobiety mafii”, „Bad Boy”, „Pętla”, „Small World”), a nawet Maciej Stuhr obecny w obsadzie „Polityki”. Zasadniczym podobieństwem jest jednak polityczny efekt, który tak „Polityka”, jak i „Zielona granica” miały osiągnąć. Efekt „Polityki” już znamy – katastrofa. Może dlatego, że film Vegi był bezdennie głupi, a aktorzy wyłącznie robili z siebie błaznów i głupców.
„Zielona granica” w założeniu miała być śmiertelnie poważna, zapewne dlatego nie znalazł się w tym filmie wątek bohaterskiego kota, który dzielnie przemaszerował z Afganistanu na Białoruś i to bez saszetek z karmą oraz kosza do spania, które by jechały za nim jakimś samochodzikiem. Problemem jest jednak histeria zarówno narracji, jak i gry aktorskiej, która sprawia, że można się nie powstrzymać od śmiechu mimo grozy. Jak w deklaracji postaci granej przez Agatę Kuleszę, że ona zawsze głosowała na Platformę, więc dlaczego wymaga się od niej jakiegoś poświęcenia. Śmieszny jest też oczywiście Maciej Stuhr grający właściwe samego siebie i jego dylematy z libido, jakie ma z powodu Prawa i Sprawiedliwości. Trzeba było mu zalecić wyłączenie TVN i już byłby jurny niczym Stefan Niesiołowski, ale niestety nikt na to nie wpadł.
Urzekająca jest wiara Agnieszki Holland w rolę kina, czyli w mądrości niejakiego Lenina. Dodajmy – heroiczna wiara, bo przecież z przypadku „Polityki” Patryka Vegi mogłaby wyciągnąć jakieś wnioski. Albo z porażki swego „Pokotu”, przecież na podstawie książki takiego bożyszcza, jak noblistka literacka Olga Tokarczuk. Ale akurat „Pokot” był równie głupkowaty jak „Polityka” Vegi, więc sprawa była właściwie beznadziejna.
Pewnie upieranie się, że „kino jest najważniejszą ze sztuk” wynika z dużej miłości własnej Agnieszki Holland oraz z obsadzenia jej przez polityków opozycji w roli filmowego wieszcza, co wyraźnie łechce ego reżyserki. Efekt jest wprawdzie żałosny, ale zawsze może liczyć na internacjonalistyczną solidarność, czyli np. nagrodę na festiwalu w Wenecji, albo recenzje, które nie mają nic wspólnego z analizą filmu, ale za to są pełne pensjonarskiej egzaltacji i zlewozmywakowej psychoanalizy.
Najważniejsze jest to, że sama Holland oraz jej polityczni patroni zrobili z niej ofiarę. Największą ofiarę w świecie sztuki (i w jakimś sensie polityki) w XXI wieku. I ona z wielkim poświęceniem tę rolę niesie na swoich barkach. I zapewne oczekuje nagrody, i to najważniejszej w jej życiu. Nie na festiwalach, tylko podczas głosowania 15 października 2023 r. A to zapewnia takie zaangażowanie i równie wielki odlot, że PiS ma szansę pobić własny rekord wyborczy z 2019 r. Więcej Holland! Więcej histerii! Więcej szajby!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/663746-niczego-sie-nie-ucza