17 września odbyła się w Mińsku premiera białoruskiego filmu „Na drugim brzegu” Andrieja Hruliewa. Akcja rozgrywa się w 1925 roku i ma miejsce - zdjęcia też tam się odbywały - na przedwojennej granicy polsko-sowieckiej, gdzie miejscowa ludność białoruska miała cierpieć od „panowania Polski”. Z recenzji i zwiastunów wyniki, że jest to opowieść o białoruskich działaczach zmagających się z podzieleniem narodu na część sowiecką i polską, przy czym to ta druga jest gorsza. W scenach widać polskich mundurowych, prawdopodobnie pokazanych jako Korpus Ochrony Pogranicza.
Konsultantem historycznym był Sergiej Tretiak z Białoruskiej Akademii Nauk, który twierdzi, że sama fabuła jest fikcyjna, ale realia historyczne są odwzorowane wiernie. W urywkach opublikowanych w internecie widać motyw aktywizmu politycznego, zamachów, terroryzmu - wszystko wskazuje na to, że historia opiewa komunistów z ZSRS, choć wątek religijny jest pokazany pozytywnie - prawosławny duchowny wskazuje głównemu bohaterowi drogę do sensu życia. W filmie jest i strzelanina, bójka, miłość, intryga - produkcja ma uzasadniać nowe święto narodowe, które wprowadził 2 lata temu Łukaszsenka: Dzień Jedności Narodowej. Nieprzypadkowo jest to dzień 17 września i napaści ZSRS na Polskę, po której to napaści powiększono Białoruską Republikę Rad o część wschodnich ziem Rzeczpospolitej.
Po tym więcj jak Putin z 6 listopada uczynił swoje święto i miał swój antypolski film - „1612” - mniejszy dyktator zrobił tutaj swoją małą analogię.
O BIAŁORUSKIM ŚWIĘCIE CZYTAJ TUTAJ
Co ciekawe, samemu Łukaszence film niezbyt się podobał. Na spoktaniu z nauczycielami w Mińsku, gdy mówił o konieczności zwiększenia roli szkoły w wychowaniu wspomniał o produkcji „Na drugim brzegu”. „Nie jest to film idealny, ale jest” - wspomniał w kontekście innych produkcji, zwłaszcza zachodnich, gdzie jest tylko sensacja i przemoc.
Czas premiery dla Mińska jest związany z rocznicą, nam może przygrywać obok filmu Agnieszki Holland. Wtedy biliśmy biednych Białorusinów, dziś bijemy biednych Arabów, w międzyczasie - też te same terytoria - biliśmy przecież - tak piszą profesory na literkę G - Żydów. A jednak fałszowanie rzeczywistości nie jest przy obu filmach równorzędne. Istotą skutecznej dezinformacji jest bowiem nadawać treści nie wprost ze źródła kłamstwa, ale przez jakiegoś pośrednika, kogoś kto jest wiarygodny, ale i tak sformułuje przekaz Moskwy.
Adekwatnie zobrazował to generał Ion Pacepa w swojej książce na temat „Dezinformacji”:
Dezinformacja to coś zupełnie innego niż klasyczne wprowadzenie w błąd. Załóżmy, że Moskwa sfabrykuje dokumenty, które dowodzą, iż podczas nalotów na Libię w 2011 roku amerykańskie wojsko miało rozkaz brania na celownik islamskich meczetów. Gdyby raport na temat tych dokumentów został opublikowany w oficjalnych mediach rosyjskich, byłoby to wprowadzanie w błąd, a ludzie na Zachodzie potraktowaliby to z przymrużeniem oka i uznali za typowy przykład moskiewskiej propagandy. Gdyby jednak ten sam raport został opublikowany w zachodnich mediach i przypisany jakiejś zachodniej organizacji, mielibyśmy do czynienia z dezinformacją, a wiarygodność materiału byłaby znacznie większa.
Filmu Łukaszenki na Zachodzie nikt nie traktuje poważnie. Opozycyjne media rosyjskojęzyczne też nie bardzo zaprzątają sobie nim głowę. Film Holland za to doczekał się już życzliwych komentarzy w serwisie „Meduza”, niezależnym portalu informacyjnym z redakcją w Rydze. Ale i propaganda Łukaszenki go odnotowała. Białoruska Agencja Telegraficzna opisała nawet jak to minister Zbigniew Ziobro zaatakował reżyserkę. Autorzy belta.by pozwalają sobie też na niewybredne komentarze na temat pilnowania granicy przez Polaków:
Hitler też dbał o czystość rasy
— czytamy w serwisie społecznościowym Telegram na oficjalnym kanale Białoruskiej Agencji Telegraficznej.
ZOBACZ JAK ZACHODNIA KINEMATOGRAFIA CHODZI NA PASKU MOSKWY! NOWY PROGRAM: TRUCIZNY KREMLA:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/663550-holland-ze-swoja-premiera-lukaszenka-ze-swoja-o-polsce