„Wydaje mi się jednak, że mamy tu do czynienia raczej z pewnego rodzaju cichą zemstą różnych środowisk na władzach w Polsce, które wykazały się prawdziwą empatią wobec ukraińskich uchodźców, które potrafiły podjąć działania właściwie od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę. Być może było dla niektórych pewną satysfakcją, że można ten ciepły obraz Polski pokazać w krzywym zwierciadle” - mówi prof. Arkadiusz Jabłoński, socjolog z KUL, w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
CZYTAJ TAKŻE: Komu chce wcisnąć ten kit? Tusk broni „Zielonej granicy”: Władza rozpętała ohydną kampanię. To PiS obraża funkcjonariuszy SG
wPolityce.pl: Politycy opozycji, którzy w ostatnim czasie pojawiają się w mediach publicznych, najpierw asekuracyjnie twierdzili, że nie będą wypowiadać się na temat filmu „Zielona Granica”, którego jeszcze nie widzieli, ale już zaczyna pojawiać się w KO narracja, że to nie Agnieszka Holland uderza w polskie służby mundurowe, lecz robi to rząd - bardzo wyraźnie wybrzmiało to w dzisiejszej wypowiedzi lidera PO Donalda Tuska na konferencji w Kaliszu. Jak oceniłby Pan te wypowiedzi i wydarzenia wokół filmu Holland?
Prof. Arkadiusz Jabłoński: Myślę, że z jednej strony jest pewna obawa w opozycji, że film na tyle przejaskrawił czy wręcz zafałszował obraz wydarzeń na granicy, że politycy opozycji będą próbowali teraz odwracać uwagę od samej treści filmu, a skupiać się na rzeczach pobocznych. Na przykład będą przekonywać, że prawdziwym skandalem jest nie to, co mówi pani Holland w swoim filmie, ale to, że funkcjonariusze Straży Granicznej musieli przepuszczać ludzi na fałszywych wizach i że mamy do czynienia z cenzurą.
To odwrócenie uwagi od samej treści filmu. Co prawda większość z nas nie miała okazji jeszcze się zapoznać z tą produkcją, ale z tego, co słyszymy, to pokazuje on wydarzenia na granicy w sposób zafałszowany. Może to być również forma takiego „uderzenia wyprzedzającego” przeciwko rządzącym.
Uderzające jest również to, że w świat idzie taki obraz polskich służb mundurowych, a więc i polskiego państwa, wykreowany przez wybitną i znaną poza granicami kraju reżyser, która sama przyznaje, że przy granicy polsko-białoruskiej nigdy nie była. Czy można odnieść wrażenie, że meritum całej sytuacji: kryzysu migracyjnego sztucznie wytwarzanego przez Łukaszenkę, bardzo prawdopodobne, że przy sprawstwie kierowniczym Putina, umknie również zagranicznym, zachodnim krytykom, filmowcom, dziennikarzom, którzy doceniają film Holland, ale być może nie znają sytuacji naszego kraju i nie rozumieją, o co właściwie chodziło - i chodzi, bo presja trwa nadal - w wydarzeniach na granicy?
Zgadza się, i pochwały, jakie płyną z Rosji i Białorusi, dotyczące tego filmu, jakoby ukazującego to, co faktycznie dzieje się na granicy, jednoznacznie wskazują, kto tak najbardziej ciepło przyjął ten film.
Oceny krytyków filmowych wydają się oderwane od realiów. Krytycy mogą wyobrazić sobie, że nagradzają dzieło artystyczne, które jest pewną wariacją na temat migracji - i ja dopuszczam taką możliwość działania.
Wydaje mi się jednak, że mamy tu do czynienia raczej z pewnego rodzaju „cichą zemstą” różnych środowisk na władzach w Polsce, które wykazały się prawdziwą empatią wobec ukraińskich uchodźców, które potrafiły podjąć działania właściwie od początku rosyjskiej agresji na Ukrainie. Być może było dla niektórych pewną satysfakcją, że można ten ciepły obraz Polski pokazać w „krzywym zwierciadle”. I ta satysfakcja mogła mieć także wpływ na różne środowiska, włącznie z tymi artystycznymi i filmowymi, które nie tylko w Polsce nie pałają sympatią wobec rządów o zabarwieniu bardziej konserwatywnym.
I wróciłabym jeszcze na chwilę do postawy polityków opozycji, którzy jeszcze wczoraj wieczorem czy dziś rano asekuracyjnie twierdzili, że filmu nie widzieli i nie będą komentować, a z drugiej strony - wielu z nich, jak np. wicemarszałek Małgorzata Kidawa-Błońska, brylowało na pokazie premierowym, a dziś Donald Tusk kieruje narrację już w stronę obśmiania rządu za to, że „zwalcza” film, którego nie widział i że nie Agnieszka Holland, ale polskie władze „plują w twarz” mundurowym, każąc im nie wpuszczać matek z dziećmi, ale wpuszczać cudzoziemców, którzy zapłacili za wizy i których znów, według Tuska, było rzekomo 300 tys.
Mamy właśnie takie sprzężenie zwrotne. Niektórzy myślą, że ten film był przygotowany - i dużo też na to wskazuje - jako pewne uderzenie w rząd w kampanii wyborczej, stąd entuzjazm części opozycji, z drugiej strony - pojawiła się pewna obawa, że to dzieło nie zostanie odebrane zgodnie z intencjami twórców, dlatego teraz politycy opozycji wysyłają sygnał, jak należy to dzieło traktować i na co w jego kontekście zwracać uwagę, to znaczy: nie treść, nie zafałszowanie nawet obrazu, ale: fakt, że jest nagradzany, podkreślanie, że prawdziwe zło płynęło ze strony rządzących, a poza tym - nie wolno cenzurować nawet dzieła bardzo krytycznego czy wręcz w tym krytycyzmie niesprawiedliwego, bo ono jest dziełem artystycznym.
To są właśnie te sprzężenia zwrotne oddziaływania polityków na niektóre środowiska, w tym przypadku właśnie artystyczne.
Pierwsze zagraniczne recenzje filmu Agnieszki Holland, jego premiera, zwiastuny, pokazywane w mediach fragmenty, splatają się również, po pierwsze: z wydarzeniami na Lampedusie, po drugie: z tzw. aferą wizową. A w tym wszystkim są jeszcze nadchodzące wybory parlamentarne. Czy te wszystkie ostatnie wydarzenia: nieprawidłowości, wyjaśniane obecnie przez polskie służby i podnoszone przez opozycję do rangi „największej afery XXI w.”, film prawdopodobnie uderzający w polską armię i SG, a więc również polskie państwo - jakoś wpłyną na wynik wyborów? A jeśli tak - kto może na tym zyskać, a kto stracić?
Widać tutaj kumulację, nakładanie się różnych działań. Widać, że opozycja długo szukała tematu, który mógłby być tematem zastępczym przy braku programu, który ewentualnie mógłby doprowadzić do wygranej.
Najwyraźniej postanowili więc na końcu, po różnych próbach, zrobić ten temat ze sprawy migracji. Trzeba jednak pamiętać, że do wyborów jeszcze prawie miesiąc, a dynamika wydarzeń, jest duża. Ujawniane są fakty dotyczące skali nieprawidłowości - bo wiemy już, że nie kilkaset tysięcy, jak przekonuje opozycja, ale raczej kilkaset osób mogło wjechać do Polski, posługując się wizami wydanymi za łapówkę. Gdy dotrze to do opinii publicznej, może okazać się przeciwskuteczne i opozycja znów obudzi się z ręką w nocniku, widząc, że zrobiła aferę z rzeczy, która aż tak na to nie zasługuje. Nie zauważa natomiast błędów i wypaczeń związanych z przekazem dotyczącym zachowań polskiej Straży Granicznej, żołnierzy czy w ogóle rządu, którzy w istocie chronią Polskę przed wydarzeniami podobnymi do tych, które rozgrywają się w tej chwili na Lampedusie - napływ niekontrolowanej migracji, przybyszów nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co, i związanych z tym ewentualnych konsekwencji, jakie mogą przełożyć się na różnego rodzaju niepokoje społeczne, brak poczucia bezpieczeństwa, realne zagrożenie nie tylko wewnętrzne, ale i w jakimś sensie nawet zewnętrzne.
W dzisiejszym swoim wystąpieniu w Kaliszu Donald Tusk sporo uwagi poświęcił także kwestii napięć na linii Kijów-Warszawa. Lider PO zarzucił polskiemu rządowi, że nie umiał pomagać Ukrainie bez uszczerbku dla Polski, i w ogóle całą pomoc przerzucił na barki polskiego społeczeństwa, że obecnie stosuje antyukraińską narrację, a dzisiejszą deklarację premiera Mateusza Morawieckiego, że nie będziemy już dozbrajać Ukrainy, lecz sami zbroić się w najnowocześniejszą broń, skwitował uszczypliwym komentarzem, że chyba tylko Jarosław Kaczyński mógłby najpierw oddać Ukrainie wszystkie czołgi, a następnie wypowiedzieć jej wojnę. Jak oceniać słowa Tuska, także w kontekście tego, że (abstrahując od wypowiedzi prezydenta Zełenskiego), strona ukraińska zaczyna nieco łagodzić ton wobec Polski, na co wskazują ostatnie wypowiedzi ambasadora Zwarycza czy ministra Kaczki?
Znów wykorzystuje się pewien spór wynikający z dynamiki funkcjonowania państw, które z jednej strony współpracują ze sobą, ale z drugiej są konkurentami gospodarczymi. I te napięcia zostają przez opozycję w sposób niegodny wykorzystane, aby jeszcze bardziej tę atmosferę zagęszczać, wysyłać sygnały, że wszystkiemu winne są nieodpowiedzialne władze w Warszawie, w ten sposób nastawiać opinię publiczną nie tylko wewnętrzną, ale również światową, że sprawy migracyjne czy te dotyczące współracy z Ukrainą będą o wiele sprawniej rozwiązane. To jest właśnie ten rodzaj wykorzystywania każdej szansy, aby uderzyć w rządzących - nawet, gdy ma się to odbywać kosztem polskiego interesu, pomniejszać pozycję Polski w Europie i gdy jest to oszczercze już nie tylko wobec władz, ale i wobec obywateli polskich.
I nawet, gdy samemu prowadziło się w czasach swoich rządów taką politykę wobec Rosji, jaką się prowadziło?
No właśnie, tutaj przy okazji po stronie opozycji pojawia się też usprawiedliwienie pewnej polityki, nazywanej „realistycznym spojrzeniem”, „graniem zgodnie z regułami wytyczonymi przez struktury europejskie”, a nie inicjatywami, które oni chętnie nazywali „rzucaniem się z szabelką na czołgi” lub - jak powiedział prezydent Zełenski, a oni chętnie to dziś powtarzają - „udawanie” przyjaźni, gdy to jest wygodne, a gdy jest mniej wygodne, pokazywaniem, że staramy się bronić własnych interesów. A Donald Tusk dodał do tego, że jesteśmy już w pewnym sensie bezsilni, bo to tego miało właśnie dotyczyć to jego prześmiewcze stwierdzenie, że najpierw oddaliśmy Ukrainie czołgi, a teraz wypowiadamy jej wojnę.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/663510-jablonski-po-obawia-sie-ze-film-holland-nie-spelni-roli