Jedna odłożyła druty i wzięła pióro, druga zgubiła legitymację poselską, ale znalazła megafon. Obie chcą jakoś zneutralizować prawidłową postawę polskich władz ws. inwazji na Europę i wplątać je jako odpowiedzialne w kryzys migracyjny. Czy taki jest plan Donalda Tuska oraz jego europejskich sojuszników na zneutralizowanie linii kampanii PiS? Nie powiedzie się.
Tego można się było spodziewać. Ylva Johansson, unijna komisarz ds. wewnętrznych, która w czasie ubiegłotygodniowej debaty w PE nt. problemu migracyjnego… beztrosko robiła sobie na drutach, w tonie żądania listownie domaga się od polskiego rządu informacji nt. polityki wizowej. Swój list nie tylko wysyła do szefa naszego MSZ, ale równocześnie szybciutko przekazuje niemieckim dziennikarzom. I to z „Bilda” możemy dowiedzieć się, jakie szyje nam buty.
Johansson pyta:
Ilu posiadaczy wiz zostało deportowanych? Ilu posiadaczy wiz ukryło się przed służbami? Ilu posiadaczy wiz zostało zarejestrowanych na terenie UE w wyniku popełnienia przestępstw? Których polskich konsulatów dotyczy problem? W jakim okresie miały miejsca zdarzenia w przedmiotowej kwestii? Jakie środki podjęła Polska w celu ochrony strefy Schengen przed przypadkami korupcji na przyszłość? W jakiej formie Polska planuje informować państwa członkowskie w przedmiotowej sprawie?
Johansson zapewne dobrze wie – podobnie jak zakłamana duża część naszej opozycji – że chodzi o niespełna 300 przypadków, wobec których toczą się już postępowania, są zatrzymania itd. Ale to jej nie wystarcza. Upublicznia wątpliwość, czy Polska nie naraziła całej strefy Schengen i czy osoby, które skorzystały z luki, nie napopełniały przestępstw na terenie UE. Stąd już tylko krok do obarczenia polskiego MSZ za dzicz, która paraliżuje normalne życie w państwach zachodnich. Dalej – wiadomo, przymusowa relokacja do wszystkich państw, bez wyjątków. A może: zwłaszcza do Polski, której dyplomaci rzekomo zarabiali na wizach.
Sprawą z Polski zatroskane są te same niemieckie media, które latami nie widziały problemu w nielegalnej migracji. Jej konsekwencją jest przeoranie społeczne, już nieodwracalne i rażące obniżenie poziomu codziennego bezpieczeństwa życia. I to Polska musi się chronić przed polityką Berlina czy Sztokholmu. Bo to w jej konsekwencji Putin z Łukaszenką urządzili sobie hybrydowe igrzyska turystyczne na unijnych granicach, zwłaszcza z naszym krajem.
Z interwencji drucianej Ylvy cieszą się oczywiście politycy Platformy. Ręce zaciera m.in. Bogdan Klich:
Czy lider pisowskiej listy do Sejmu z Łodzi, odpowie cytując partyjne przekazy dnia. „Nic się nie stało, nie ma żadnej afery”? Co powie Polakom, jak wyrzucą nas z Schengen i będziemy stać w kolejkach na granicach?
Zamiast operetkowych gróźb, do których nie ma śladowych podstaw, od byłego ministra obrony wolałbym się dowiedzieć, dlaczego w 2011 r. domagał się wspólnych szkoleń dla wojsk polskich i rosyjskich, wspólnych ćwiczeń, wspólnych operacji wojskowych? Co miało dać polskiej armii (a więc armii NATO) zacieśnianie współpracy WOJSKOWEJ z Moskwą? Szokujące dokumenty w tej sprawie poznaliśmy dosłownie wczoraj w kolejnym odcinku serialu „Reset”. To materiały, które powinny całkowicie dyskwalifikować Klicha z życia publicznego. Ba, wystarczyłoby, że wiedza o nich dotarłaby do większości Polaków, a Klich nie mógłby pomarzyć o ponownym mandacie parlamentarzysty.
To abstrakcyjna wizja, bo większość polskich mediów, a zwłaszcza tych wiodących, „Reset” przemilcza. Nie mają nawet szans podjąć polemiki z zawartymi w serialu informacjami. Wiedzą bowiem, że wszystkie pochodzą z dokumentów wytworzonych przez administrację Donalda Tuska i stanowią niepodważalne dowody na to, że jego polityka zagraniczna była fundamentalnie sprzeczna z polską racją stanu.
Wolą całą parę puścić w pompowanie żałosnej prowokacji nadaktywnej posłanki. Kindze Gajewskiej nie udało się wywołać awantury na niedawnym spotkaniu z Patrykiem Jakim. Europoseł, ku zdziwieniu parlamentarzystki PO, oddał jej mikrofon, by mogła zwrócić się do osób, które przyszły na spotkanie z nim. Gdy skończyła, próbował odnieść się do jej wypowiedzi, proponując normalną dyskusję – skoro już przyszła. Gajewska jednak podwinęła kitę i czmychnęła z sali.
Powróciła do swojego sznytu „kampanii bezpośredniej” na otwockim spotkaniu z Mateuszem Morawieckim, gdzie wykrzykiwała przez megafon swoje kłamliwe opowieści ws. wiz pracowniczych. Interweniowała Policja, upominając kobietę, że popełnia wykroczenie. Gajewska nie poinformowała, że jest parlamentarzystką – jak powinna była uczynić – lecz zaczęła się kamuflować, zakładając ciemne okulary i czapeczkę. A że nie reagowała też na prośby o okazanie dokumentu tożsamości, policjanci postanowili o to poprosić w radiowozie i odprowadzili doń rozemocjonowaną kobietę.
W trakcie przemarszu, po parudziesięciu sekundach, Gajewska wycedziła: „dobra, jestem posłem” (na marginesie: czemu „posłem”, a nie „posłanką”?). Ale dlaczego policjanci mieliby jej wierzyć na słowo? Widzą, że szarpią się z jakąś zadymiarą, która chce uszyć materiał na filmik, więc chcą ją wylegitymować w radiowozie. Zwłaszcza, że pańcia niespecjalnie kwapiła się do szukania jakiejś legitymacji.
Ot, i cała afera. Nie było żadnego „zatrzymania”, jak powtarzają opozycyjni politycy, niedouczeni pracownicy wielu redakcji oraz zapraszani przez nich eksperci. Było wylegitymowanie. Wszystko zgodnie z przepisami. Gajewska męczennicą nie zostanie.
A wiecie Państwo, co jest najzabawniejsze? Że właśnie dziś wieczorem TVN24 wyemituje reportaż, w którym uderzy w polską Policję. Widzowie usłyszą m.in., „jak zależną od politycznych rozkazów jest ta formacja i jakie są tego skutki”, jak zapowiadają antenowi pracownicy przy Wiertniczej, dla których tematem dnia są dziś krzywdy posła(-nki) PO. Materiały do „Czarno na białym” przygotowuje się długo - nie w ciągu 24 godzin - i precyzyjnie planuje ich emisję. Ten odcinek musiał więc w ramówce pojawić się już jakiś czas temu. Wychodzi na to, że albo TVN24 dogadał się z Gajewską na prowokację w Otwocku, albo Gajewska poznała plany emisyjne TVN-u i samodzielnie postanowiła wzmocnić przekaz reportażu, albo to czysty przypadek. Stawiam oczywiście na to trzecie.
Przejęcie inicjatywy w temacie migrantów Platformie się jednak nie uda. Sięganie po wsparcie z zagranicy jest idiotyczne, bo przecież w unijnych elitach nie ma jednego wiarygodnego w tej sprawie i Polacy o tym wiedzą. Sięganie po artystów – patrz paszkwil Holland – przyniesie taki sam skutek. Tylko wkurzy ludzi tandetną propagandą wymierzoną w obrońców granic i atakiem na państwo.
Wreszcie, sprawa wróci do partii Tuska rykoszetem. Nie zastanawiało Państwa, dlaczego w pierwszych dniach po informacji o wejściu CBA do MSZ PO jakoś nie podejmowała tego tematu? W sztabie przy Wiejskiej (mieści się tam siedziba Platformy) domagano się tego. Lecz pewien doświadczony polityk, w rządzie Tuska związany ze sprawami bezpieczeństwa, ostrzegł: lepiej tego nie ruszajmy, bo dojdziemy za głęboko – to się zaczęło jeszcze za naszych czasów. No i miał rację.
Nieprawidłowości będą zdarzać się zawsze. Ale od afer nie zawsze dzieli je taka sama odległość. Kluczowe jest pytanie, jak reagują instytucje państwa. W tym przypadku zareagowało należycie – blokując niekorzystne rozporządzenia, wszczynając śledztwa, dymisjonując urzędników, zatrzymując podejrzanych. I to w szczycie kampanii wyborczej!
Polacy to widzą. Widzą też, jak wyglądają polskie ulice. Wiedzą, ile je różni od ulic Lampedusy, Marsylii, Stuttgartu, Goeteborga czy Antwerpii. A ci z Podlasia najlepiej wiedzą, czy zapora na granicy jest skuteczna czy nie. Mają powody, by wyrażać wdzięczność strażnikom granicznym i funkcjonariuszom innych jednostek oraz żołnierzom za uspokojenie sytuacji w ich najbliższym otoczeniu.
Pani Gajewska, nawet z najgłośniejszym megafonem, i pani Johansson, nawet z największymi drutami, tego nie zmienią.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/663342-jak-kinga-z-ylva-chca-wygrac-z-pis-ws-migrantow