W miarę zbliżania się kampanii wyborczej do finału, do kwadratu rośnie zidiocenie w szeregach Koalicji Obywatelskiej i jej groupies (płci obojga, czyli nie wnikając w hopsztosy serwowane przez aktywiszcza czy inne człończa). Skoro Ryszard Petru sformułował prawo, że „głowa psuje się od góry”, Donald Tusk nieustannie musi to udowadniać. I po raz kolejny udowodnił.
19 września 2023 r. przed południem Tusk wybrał się na Plac Powstańców Warszawy, by przed siedzibą Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, wybrzydzić się na telewizję publiczną. Nawijka Tuska szybko się załamała, gdy z budynku wyszedł dziennikarz Michał Rachoń. Gdy tylko zrównał się z Tuskiem i towarzyszącymi mu politykami KO, natychmiast wystartowali do niego Michał Kołodziejczak, Piotr Borys i Andrzej Rozenek. Po chwili dołączyła Hanna Gill-Piątek. Szczególnie zabawnie na tle dwumetrowego Rachonia wyglądał wspinający się na palce i popiskujący Kołodziejczak. Wyraźnie chciał zyskać u Tuska jakieś punkty. Z kolei Piotrowi Borysowi zaciął się dysk i cały czas powtarzał: „Ile ci płacą”.
Chłopcy Tuska wystartowali, zanim Rachoń zaczął cokolwiek mówić. Ale mimo ich asysty starał się zadać Tuskowi kilka pytań. Bez odpowiedzi. Wielki kawaler niemieckiej, choć Międzynarodowej Nagrody Karola Wielkiego, wypadł z torów i coraz bardziej zaczął się irytować, co udzielało się jego straży przybocznej. Po chwili irytacja przeszła w labiedzenie na temat telewizji publicznej oraz grożenie „odpowiedzialnością karną” takim „indywiduom” jak Michał Rachoń. Potem Tusk powtarzał te groźby jeszcze kilkakrotnie.
Tusk coś tam jeszcze nawijał i zaklinał się, że „nie ustąpi”, ale widać było, że już nad niczym nie panuje. Groził wezwaniem policji. Nie wyjaśnił tylko, jakim przestępstwem jest zjawienie się na jego nawijce, oficjalnie nazwanej konferencją prasową, i zadawanie pytań. Tym bardziej że całą zadymę wywołali samozwańczy ochroniarze Tuska, którzy wręcz fizycznie atakowali Michała Rachonia. Nerwówka wodza udzieliła się gwardii przybocznej, szczególnie byłej dziennikarce radiowej Agnieszce Rucińskiej, która występuje obecnie w roli ochroniarki i rzeczniczki Tuska.
Tusk twierdził, że taka jak to, co sam zorganizował jest telewizja publiczna, ale jego ludzie będą w niej występować, żeby głosić prawdę. Tak jak marszałek Sejmu Tomasz Grodzki, który ponoć oświecił zaciemnioną część Polski i tym samym przeszedł do historii. Bo, jak wiadomo, ta zaciemniona część Polski na swoich telewizorach z kamienia, drewna i wodorostów zamiast kabli oraz na komputerach wyciętych z bryły węgla i smartfonach z cegły, nie ma dostępu do prawdy. Gdyby zatem nie Tomasz Grodzki, tkwiliby w tym cywilizacyjnym grajdole.
Nawijka Tuska straciła jakikolwiek sens, ponieważ pies z kulawą nogą nie zwracał na nią uwagi, a jego groźby pozamykania tych, którzy ośmielają się naruszać jego majestat były tylko żałosną próbą dobrnięcia do końca w poczuciu, że jeszcze nad czymś panuje. Widok był zwyczajnie żenujący, a sam Tusk pokazał się jak jakaś podróbka Władysława Gomułki, który też straszył, m.in. Janusza Szpotańskiego, tylko w gorszym stylu, bo się przy okazji zapluwał.
Pierwszy demokrata Polski, czyli Donald Tusk zaprezentował się jak bezradny i zahukany chłoptaś, który potrafi się tylko odgrażać, że on jeszcze wróci, tylko ze szwagrem i kolegami z dzielnicy, a oni już dadzą do wiwatu. On sam może tylko popiskiwać i grozić, że jak już jacyś chłopcy z pałami będą do jego dyspozycji, to się zemści i wszystkich pozamyka. Miał triumfować i wzbudzać strach, a wywołał wyłącznie uśmiech politowania.
Kiedy „głowa psuje się od góry”, czyli gdy Donald Tusk goni w piętkę, nie dziwią wyczyny jednego z jego dyżurnych profesorów. Jeśli szefowi odbija, to przybocznym odbija jeszcze bardziej. I oto prof. Radosław Markowski ogłosił: „W moim domu na dwóch przyjęciach posprawdzałem wszystkim portfele i wszystkich tych, co mieli kartę „Vitay” [Orlenu] w portfelach wyrzuciłem z domu”. To by od biedy pasowało do filmowych esbeków, np. gen. Zambika czy płk. Molibdena z „Rozmów kontrolowanych” Sylwestra Chęcińskiego, ale nie u akademika. Nawet gdy od dawna cierpi na fiksum dyrdum.
Na cztery tygodnie do wyborów grozi nam to, że zamiast oczekiwać jakichś komunikatów, choćby luźno odnoszących się do faktów, będziemy sprawdzać, komu akurat odbiło, żeby nie znaleźć się w jego pobliżu. Od dawna wisiało zresztą w powietrzu to, że opozycja, szczególnie Koalicja Obywatelska nie będzie prowadzić kampanii, tylko raczyć wyborców własnymi szajbami. Miejcie jednak litość! Polacy chcą normalnych polityków, nie szajbusów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/663169-popisy-tuska-i-jego-przybocznych-wobec-michala-rachonia