Generał Rajmund Andrzejczak występując na konferencji w Karpaczu powiedział, że jego zdaniem reakcja NATO na rosyjskie groźby nuklearne, w tym zapowiedzi dyslokacji ładunków jądrowych na Białoruś jest zbyt słaba.
Jego wypowiedź, w której szef naszego Sztabu Generalnego uznał, że Sojusz Północnoatlantycki, będący przecież aliansem nuklearnym i w związku z tym „powinien działać proaktywnie” i w tej domenie podchwycił brytyjski Guardian. Andrzejczak sarkastycznie miał też zauważyć, że „coś jest z nami nie w porządku” skoro „boimy się nawet wypowiedzieć słowo B-61” a przecież mamy do czynienia z gangsterami i zbrodniarzami, bo nie ulega wątpliwości, że do tej kategorii należy zaliczyć zarówno Putina jak i Łukaszenkę. Zainteresowanie dziennikarzy Guardiana tą tematyką jest zrozumiałe z dwóch powodów. W państwach dysponujących bronią nuklearną opinia publiczna jest zawsze w większym stopniu niż gdzie indziej, żądna informacji dotyczących wszystkiego, co z tym potencjałem jest związane, a ponadto, to właśnie brytyjski dziennik [ujawnił]https://www.theguardian.com/world/2023/aug/29/surety-mission-50m-airbase-project-could-pave-way-for-uk-to-host-us-nuclear-weapons) pod koniec sierpnia, że w projekcie przyszłorocznego budżetu amerykańskiego lotnictwa znalazły się środki pozwalające przypuszczać, iż dowództwo przygotowuje się do ponownej, po 15 latach, dyslokacji amerykańskich bomb jądrowych na teren Wielkiej Brytanii. Chodzi o zbudowanie koszar w jednej z baz w Suffolk, które obliczone byłyby na przyjęcie maksymalnie 144 pilotów realizujących, jak uzasadniono ten wydatek, tzw. „surety mission”. Tym mianem, przed laty określano działania związane z amerykańskim potencjałem jądrowym, co skłoniło dziennikarzy do spekulacji na temat planów Waszyngtonu w tym zakresie. Na razie byłby to pierwszy krok, ale w środowisku ekspertów strategicznych zauważono tę deklarację, co zaowocowało dyskusją czy mamy do czynienia z amerykańską odpowiedzią na deklaracje Putina w sprawie broni jądrowej na Białorusi i czy jest to odpowiedź wystarczająco stanowcza, aby skłonić Moskwę do zmiany polityki.
Ian Brzeziński z Atlantic Council napisał, że na prowokacyjne wystąpienia Łukaszenki i Putina, w tym związane z kwestiami jądrowymi NATO winno reagować „bardziej stanowczo”, choćby rozpoczynając na wschodniej flance manewry typu „snap”, nie wymagające uprzedniego informowania Moskali, co miałoby w efekcie pokazać zdecydowanie i stanowczość Paktu. Podobnego zdania, jak można sądzić z przytaczanych wypowiedzi, jest również generał Rajmund Andrzejczak. Jak się wydaje mamy zatem problem czy amerykańska i NATO-wska doktryna odstraszania nuklearnego Rosji jest wystarczającą i czy nie powinna zostać w najbliższym czasie poddana pilnej rewizji.
Możliwości polityki odstraszania nuklearnego NATO
Kwestię tę porusza też w portalu War on the Rocks Frank Kuhn, ekspert z Instytutu Badań nad Pokojem we Frankfurcie. To ciekawe wystąpienie, na które warto zwrócić uwagę co najmniej z kilku powodów. Niemiecki ekspert jest, co rzadkie, zwłaszcza w Polsce, realistą w zakresie realnych możliwości polityki odstraszania nuklearnego NATO w obecnym jej kształcie. Podziela opinie wielu ekspertów, iż brak jej politycznej wiarygodności a z wojskowego punktu widzenia może okazać się ona nieskuteczną. Rozważmy obie te kwestie. Kuhn zastanawiając się czy amerykańskie bomby grawitacyjne B-61, które są dzisiaj podstawowym środkiem polityki odstraszania nuklearnego (obok tego w grę wchodzi nieokreślona liczba głowic znajdujących się na amerykańskich atomowych okrętach podwodnych, które mogą patrolować akweny oblewające Europę) są potencjałem wystarczającym. Powołuje się przy tym na pochodzącą z 2021 roku, a od tego czasu nic się w tym obszarze nie zmieniło opinię Karla-Heinza Kampa, niemieckiego badacza i Robertusa C. N. Remkesa, generała rezerwy amerykańskie lotnictwa, którzy uważają, że z wojskowego punktu widzenia amerykańska i NATO-wska polityka odstraszania jądrowego w Europie oparta jest na siedmiu założeniach, bardzo wątpliwej natury, a w związku z tym wiara w jej skuteczność jest przykładem myślenia życzeniowego.
Po pierwsze zakłada się, że lotnictwo strategiczne i magazyny broni jądrowej (bomb B-61) przetrwają pierwsze uderzenie przeciwnika. Nie musi tak być bo lokalizacja baz jest powszechnie znana. Jeśli jednak uda się przetrwać pierwszy atak, to zakłada się, że dowódcy „uzyskają od Prezydenta Stanów Zjednoczonych autoryzację niezbędną aby przeprowadzić” misję i uzbroić ładunki jądrowe. W tym wypadku chodzi zarówno o tzw. wolę polityczną, bo podobnie jak w przypadku art. 5 i tutaj też nie ma automatyzmu, Amerykanie muszą, po prostu podjąć stosowne decyzje. W grę wchodzą też kwestie techniczne, tj. zdolność do przekazania stosownych komend, bo czym innym jest zgoda na rozpoczęcie misji (załadowanie bomb i start) a czym innym zgoda na aktywację ładunków, która może nastąpić jedynie nad obszarem wroga (w przeciwnym razie aktywowana bomba jądrowa mogłaby spaść w Niemczech czy w Polsce) w warunkach zakłócania przez wroga łączności. Trzecim optymistycznym założeniem, które musi zostać spełnione jest to co Kamp i Remkes określają mianem „startu i lotu do celu”. Lotniska muszą umożliwić start maszyn, te muszą być sprawne etc. Po czwarte zważywszy na dystans, który samoloty przenoszące ładunki jądrowe będą miały do pokonania, trzeba założyć, iż będą one zmuszone do uzupełnienia w locie paliwa. Europa nie posiada odpowiedniego potencjału jeśli chodzi o tankowanie w powietrzu. Dowiodła tego interwencja w Libii, która zakończyłaby się fiaskiem gdyby nie pomoc Amerykanów z podobną sytuacją musieli zmierzyć się europejscy sojusznicy Stanów Zjednoczonych po tym jak Waszyngton podjął decyzję o wycofaniu się z Afganistanu. Jak wynika z jednego z ostatnich raportów CSIS, amerykańskiego think tanku strategicznego, brak zdolności sił europejskich w zakresie tankowania w powietrzu jest jedną z podstawowych barier ich przydatności w realiach przyszłej wojny. A zatem w tym wypadku skuteczność ewentualnego ataku przy użyciu bomb B-61 w sporej części zależy od amerykańskich zdolności, które też nie są nieograniczone i jeśli wybuchnie wojna o Tajwan, to będą one tam krytycznie potrzebne. Po piąte, skuteczność ataku jądrowego przeciw Rosji zależy od zdolności NATO-wskiego lotnictwa do penetracji jej przestrzeni powietrznej.
Systemy antydostępowe Rosji
To z tego właśnie powodu Moskale postawili na rozbudowę swych systemów antydostępowych (AA/AD). Jeśli samolot uzbrojony w broń jądrową przedrze się przez rosyjskie systemy obrony powietrznej, to wówczas pojawia się szósty problem, a mianowicie pytanie o jego zdolność identyfikacji celu, co niekoniecznie (rosyjskie zdolności wojny radioelektronicznej) jest sprawą prostą. Wreszcie siódmym założeniem, na którym zbudowana jest obowiązująca NATO-wska doktryna odstraszania jądrowego Rosji w Europie, jest to, które mówi, że zrzucony ładunek trafi w cel i efekt jego użycie będzie zgodny z naszymi oczekiwaniami, co też trudno uznać za 100 % pewne. Już choćby na podstawie warunków, które muszą być spełnione, możecie Państwo sami odpowiedzieć sobie jak wygląda rzeczywista wiarygodność odstraszania nuklearnego Rosji w Europie.
Jest jeszcze, obok obszaru wojskowego, cały blok spraw związanych z polityką. Tutaj też zdania wypowiadających się na ten temat ekspertów są podzielone. Kuhn powołuję się w tym wypadku na opinię sformułowaną wiele lat temu przez Edmond Seaya, przez lata zaangażowanego w rozmowy rozbrojeniowe, który jest zdania, że amerykańska polityka odstraszania jądrowego w Europie w gruncie rzeczy nikogo nie chroni. Poświęćmy nieco uwagi i temu wystąpieniu choćby po to aby wiedzieć, że sprawy nie są tak oczywiste jak się u nas sądzi, amerykańskie gwarancje można różnie określać, ale sformułowanie „żelazne” jest zdecydowanie na wyrost, warto w związku z tym zacząć myśleć i dyskutować o tej kwestii. Co pisze Seay? Otóż odnosi się on do zapisów szczytu NATO w Lizbonie, który miał miejsce w 2010 roku, kiedy przyjęto dokumenty w świetle których przyszłość całego amerykańskiego arsenału jądrowego w Europie (chodzi o bomby B-61) będzie kształtowana w oparciu o konsensualną decyzję wszystkich, wówczas 28, członków Paktu.
Amerykański ekspert odwołuje się w tym wypadku do sformułowań zawartych w art. 17 Koncepcji Strategicznej przyjętej wówczas w Lizbonie mówiącej o tym, że jeśli chodzi o politykę odstraszania to w przypadku NATO mamy do czynienia „z miksem środków konwencjonalnych i jądrowych” a ponadto przypomina nie tylko zapisy mówiące o tym, iż „Sojusz Północnoatlantycki jest aliansem jądrowym” ale również podkreśla explicite zawarte tam sformułowania mówiące o tym, że państwa uczestniczące w Sojuszu uważają za „niezwykle odległą” ewentualną perspektywę odwołania się do potencjału nuklearnego. W związku z tym pisze on, że „Broń ta jest „niewiarygodna” również pod względem politycznym, ponieważ nie można sobie wyobrazić scenariusza, w którym wszyscy 28 sojusznicy z NATO zgodziliby się na użycie takiej broni, zwłaszcza w czasie kryzysu.” Sytuacja od tego czasu nie zmieniła się w sposób zasadniczy o czym zresztą trzeźwo pisze Frank Kuhn przypominając, że NATO nie odeszło oficjalnie od doktryny 3 razy NIE, sformułowanej jeszcze przed rozszerzeniem Aliansu na Wschód w grudniu 1996 roku, która zakłada, że NATO „nie ma intencji, nie ma powodu i nie ma planów” aby rozmieścić broń nuklearną na terenie Europy Wschodniej. Co ciekawe, kiedy prezydent Andrzej Duda jesienią 2022 roku podniósł kwestię udziału Polski w programie Nuclear Sharing, w odpowiedzi rzecznik Departamentu Stanu Vedant Patel niemal dosłownie powtórzył tę formułę, roboczo określaną 3 x NIE.
Systemy w enklawie królewieckiej
Jest to o tyle interesujące, że Federacja Rosyjska utrzymuje na terenie enklawy królewieckiej systemy podwójnego przeznaczenia w rodzaju rakiet Iskander, ale również są podejrzenia, iż może mieć tam głowice jądrowe. Tego rodzaju pogląd, jeszcze w kwietniu 2022 roku sformułował litewski minister obrony Arvydas Anusauskas. Mamy zatem do czynienia z wyraźnie asymetryczną sytuacją, na niekorzyść państw NATO położonych na wschodzie.
Artykuł Franka Kuhna dlatego wart jest naszej uwagi, że niemiecki ekspert jest przekonany o potrzebie zmiany obecnej sytuacji w zakresie odstraszania jądrowego. W jego opinii podjęte już decyzje o zakupie amerykańskich myśliwców F-35 zmieniają „krajobraz” technologiczny w Europie. Teraz zastrzeżenia formułowane w związku z samolotami IV generacji, które przywołałem na początku artykułu tracą w sporej części znaczenie. Deklaracje Berlina w kwestii zakupów amerykańskich maszyn zmieniają też sytuację polityczną. Przede wszystkim z tego powodu, że ewentualne wyjście Niemiec z systemu Nuclear Sharing będzie, już po wejściu tych maszyn do służby, bardzo utrudnione. Jak argumentuje Kuhn „Ze względu na fatalny stan gotowości niemieckich odrzutowców Tornado decyzja za lub przeciw zakupowi konkretnego modelu samolotu lub brak decyzji mogły skutecznie uniemożliwić dalszy udział w programie Nuclear Sharing. Ponadto faktyczne wyjście Niemiec mogło zmotywować inne kraje do pójścia w ich ślady. Teraz, gdy umowa została podpisana i przypieczętowana, szansa ta minęła.” A zatem polityczna wiarygodność programu Nuclear Sharing wzrosła (Niemcy pozostają, nie ma ryzyka, że mniejsze państwa w rodzaju Holandii i Belgii się wycofają), technologicznie, wraz z upowszechnieniem się nowej platformy bojowej, jaką są myśliwce F-35 też będziemy mieć do czynienia z nową sytuacją, tym bardziej, że jednocześnie jest realizowany program modernizacji bomb grawitacyjnych B-61 znacząco zwiększający ich celność. Kuhn proponuje, aby piloci z Polski, oraz innych krajów, które przystąpiły do NATO po 1997 rozpoczęli szkolenie związane z programem Nuclear Sharing po tym jak otrzymamy F-35. Jest też zdania, i to wydaje się clue, jego propozycji aby to Niemcy stały się europejskim „centrum” zdolności wojskowych w tym zakresie i stworzyły też platformę porozumienia politycznego na temat kształtu europejskiej polityki odstraszania nuklearnego. Przy czym trzeba uczciwie traktować propozycję niemieckiego badacza, który widzi obopólne korzyści a nie tylko szuka benefitów dla Berlina. Jego zdaniem piloci z Polski, w przeciwieństwie do niemieckich, byliby, ze względu na różne oceny sytuacji bezpieczeństwa i polityki Rosji bardziej zdeterminowani, aby, jeśli zajdzie taka potrzeba przeprowadzić misję jądrową nad Federacją. To korzystnie wpłynęłoby na wiarygodność NATO-wskiej polityki odstraszania nuklearnego w Europie. Ma to też związek z tym, że jeszcze w 2021 roku Sojusz Północnoatlantycki poinformował i póki co nie ma sygnałów o gotowości zmiany tej polityki, że nie ma zamiaru dyslokować rakiet z głowicami nuklearnymi na naszym kontynencie. A zatem ulepszone bomby B-61 są i jeszcze zapewne dość długo pozostaną jedynym narzędziem realizacji tej polityki. Z drugiej strony, jak zauważa Kuhn, zapewne niewiele państw z naszej części Europy uzyska zgodę dostawcy amerykańskiego na dokonywanie modyfikacji i przeróbek w otrzymanych myśliwcach F-35. W tym obszarze Niemcy mogłyby wesprzeć, bo są państwem o większej sile przebicia w Waszyngtonie, starania o zmianę tej sytuacji. Jak pisze „członkowie NATO mogliby zatem aktywnie poszukiwać takiej współpracy, być może pod przewodnictwem Niemiec. Efektem ubocznym rozmieszczenia dodatkowych myśliwców w Niemczech byłoby również zmniejszenie presji na maleńką niemiecką flotę F-35A.” Proponuje on też, aby uczynić z F-35, które wejdą na wyposażenie większości państw europejskich i chyba wszystkich znajdujących się na wschodzie „filar polityki odstraszania nuklearnego” NATO w Europie.
Ciekawa to propozycja, która wszakże grzeszy naiwnością. Zbudowana jest bowiem na przekonaniu, że państwa znajdujące się na wschodniej flance NATO będą zainteresowane czymś co można byłoby określić niemieckim przywództwem i w tym obszarze. Wydaje się to dość optymistycznym założeniem. Drugą kwestią, którą warto zasygnalizować jest pytanie dlaczego niemiecki ekspert proponuje bliskie współdziałanie państw europejskich? Teza o chęci utrzymania niemieckiego prymatu w Europie, traktowanego w kategoriach naturalnego porządku rzeczy przez przedstawicieli elity intelektualnej naszego sąsiada jest tylko częściowym wyjaśnienie tego zjawiska. Możliwe jest jeszcze inna interpretacja. Być może Frank D. Kuhn jest przekonany, iż jedynie wspólnym wysiłkiem, wszystkich państw europejskich, w tym Niemiec, będzie można zmienić konserwatywną i niepodatną na zmiany amerykańską doktrynę odstraszania nuklearnego. W istocie Amerykanie bardzo niechętnie dokonują reinterpretacji swej postawy w tym obszarze, co potwierdza doświadczenie Korei Płd.. Jeśli tak jest, to należy, planując polską aktywność, wziąć i ten czynnik pod uwagę.
Europejskie siły nuklearne?
Jest jeszcze jeden aspekt, który warto dostrzec. Otóż przed szczytem NATO w Wilnie w niemieckim dzienniku Handelsblatt ukazał się artykuł, przedrukowany potem przez Atlantic Council, czwórki Autorów. Byli to admirał Jacques Lanxade, były szef sztabu francuskich sił zbrojnych, generał Klaus Naumann pełniący taką samą funkcję w Niemczech, Denis MacShane, były brytyjski minister ds. europejskich i prof. Margarita Mathiopoulos pracująca na Uniwersytecie w Poczdamie specjalistka ds. bezpieczeństwa, w przeszłości doradzająca niemieckiej partii FDP. Zaproponowali oni stworzenie europejskich, ale w ramach NATO, sił nuklearnych. Ich zdaniem nasz kontynent powinien dążyć do samodzielności w tym obszarze, ale nie na poziomie państw, ale całego Sojuszu Północnoatlantyckiego. Dowództwo nad tym systemem miałby sprawować Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych NATO w Europie (SACEUR), ale, co w tej propozycji chyba najciekawsze, wydatki związane ze zbudowaniem tego rodzaju zdolności Niemcy mieliby włączyć do swojego Zeitenwende. Musiałaby to też być inicjatywa trójstronna, tj. kontrybucję winny wnieść do tego nowego systemu zarówno Wielka Brytania jak i Francja.
To zresztą wydaje się najsłabszą stroną tej propozycji, ale pomysł aby to Niemcy, nie będąc formalnie „właścicielem” systemu i nie łamiąc przez to traktatu o nieproliferacji broni jądrowej, w gruncie rzeczy sfinansowali wzmocnienie polityki odstraszania jądrowego w Europie, jest godzien uwagi. Nie dlatego, że Berlin z radością przyjmie tego rodzaju propozycje, bo wydaje się to mało prawdopodobne, ale z pewnością pozwoli postawić kwestię odstraszania nuklearnego, również Nuclear Sharing, na porządku dnia, także w relacjach z naszym sojusznikiem amerykańskim. Warunkiem powodzenia jest zbudowanie szerszej koalicji państw regionu na rzecz takiego rozwiązania i zmuszenie Berlina do zajęcia jasnego stanowiska. Jeśli odpowie pozytywnie, to uzupełniając ten projekt o propozycje Franka Kuhna wzmocnimy realne zdolności odstraszania nuklearnego. Jeśli Niemcy nie odpowiedzą, albo odmówią, to wówczas będziemy mieć kolejny uzasadniony powód, aby domagać się rozszerzenia programu Nuclear Sharing o Polskę i argumenty świadczące o potrzebie rewizji dokumentów strategicznych NATO. Z naszej perspektywy w sumie jest to sytuacja typu win – win.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/663086-jak-polska-winna-rozgrywac-kwestie-odstraszania-nuklearnego