Obserwujemy kolejny etap najazdu nielegalnych migrantów na Stary Kontynent. Zatrważające sceny z Lampedusy pokazują bezradność zachodnich przywódców. Ich słabość oraz ślepotę na samobójczy proces, z którym nie chcą walczyć. Jak długo Europa będzie oddawać walkowera mafiom przemytników?
Płyną sobie łódki, jedna za drugą, wśród nich parę większych jachtów, silniczki warczą aż miło. Kończą swoją odyseję (to ponad 100 km na otwartym morzu w słońcu). Wpływają do portu. Wokół radosny gwar. Armada wypełniona dziesiątkami, setkami, w sumie tysiącami czarnoskórych przybyszów.
Tak to wygląda, niesamowity widok:
Mieszkańcy Lampedusy, maleńkiej wysepki (3x9 km), muszą być przerażeni. Widzieli już wiele, bo z naporem migrantów mierzą się od dwóch dekad. To tu przybył papież Franciszek w swej pierwszej zagranicznej podróży, by wstawić się za imigrantami, czym wcale nie poprawił losu biednych Afrykańczyków.
Ale takiego najazdu nie przeżyli nigdy. Wszystko zaczyna się w tunezyjskim porcie Safakis, gdzie nawet powstają te najmniejsze z łodzi transportujące żywy towar do Włoch.
Co się dalej dzieje z ich pasażerami po dotarciu na największa z Wysp Pelagijskich? Kłębią się w tłumie, przepychają z policją, szukają ukojenia w strumieniach z armatek wodnych. Czasem stoją grzecznie w takich kolejkach (długo muszą postać) – jak widać, niewiele tam tych matek z dziećmi:
A czasem siłą próbują przedrzeć się przez płot i skromne siły policyjne.
Po ich wizycie hot spot (miejsce rejestrowania migrantów i rozdzielania do dalszej podróży na kontynent) wygląda tak:
Podkreślmy, nie mówimy tu o legalnie przyjeżdżających obcokrajowcach z wydaną wizą pracowniczą, lecz o tysiącach anonimowych ludzi, czasem bez dokumentów, których tożsamości nikt nie jest w stanie zweryfikować. Tym bardziej, że część z nich decyduje się na spalenie swoich linii papilarnych, by nie można było od nich pobrać odcisków palców.
Jedyne, co mogą - i powinny - zrobić dziś Włochy, to postawić zdecydowaną tamę dalszemu nielegalnemu napływowi migrantów. Również dosłownie. Te sceny to dowód, że mamy do czynienia z prawdziwą inwazją:
Jak na tę sytuację reaguje Francja? Zamyka granicę z Włochami. Niemcy? Przestają przyjmować migrantów z Włoch w ramach durnego programu relokacji. To może Włochy zamkną granicę? Ale z kim - morską z Tunezją? W ciągu dwóch dni na kilkutysięczną wyspę przybyło więcej Afrykańczyków niż jest jej mieszkańców. Policja alarmuje, że sytuacja robi się trudna do opanowania.
Władze Włoch zostają same w walce z mafią przemytników. Na nic wycieczki Giorgi Meloni z Ursulą von der Leyen do Tunisu. Tunezja nie kwapi się do powstrzymywania tego procederu. Co więcej, właśnie dziś zakazuje wjazdu delegacji Parlamentu Europejskiego. Jedynym wyjściem dla rządu w Rzymie wydaje się zastosowanie blokady morskiej i zdecydowane zatrzymanie napływu migrantów.
Czy to zrobi? Czy pozwoli mu na to Bruksela? Czy inne kraje również zerwą z dotychczasowym samobójczym działaniem?
Lampedusa to już nie ostrzeżenie, nie dzwonek alarmowy, ale okazja do zminimalizowania strat spowodowanych katastrofalną polityką europejskich lewicowo-liberalnych elit (wśród których świetnie odnajduje się polska opozycja). Nie ma innego wyjścia niż twarde postawienie muru przemytnikom. Czy to na szlaku tunezyjskim, czy białoruskim.
Postawa polskiego rządu może być obiektem zazdrości dla narodów zachodniej Europy, których władze stały się zakładnikami polityki pseudo-humanitaryzmu, politycznej poprawności. Idzie za nimi samo zło: z jednej strony poważne osłabienie bezpieczeństwa, nawet tego codziennego w naszej najbliższej okolicy. Z drugiej, kres europejskiej swobody, do której się przyzwyczailiśmy - otwartych granic w strefie Schengen. Z trzeciej, najważniejszej, głęboka przebudowa kulturowa, cywilizacyjna naszego kontynentu.
Ktoś te procesy uruchomił, ktoś nakręcił, ktoś podtrzymuje. Ktoś kibicuje tym masowym wycieczkom, zamazuje ich sens eksponowaniem indywidualnych tragedii, do których przecież w takiej masie musi dochodzić - i na to liczą przemytnicy oraz dyktatorzy z nimi współpracujący.
Słyszymy więc poruszające relacje o dziecku, które utonęło w czasie akcji włoskich służb zabierających migrantów z łodzi na statki u brzegów Lampedusy i widzimy przybyszów z Bliskiego Wschodu spijających krople z sosnowych igieł w zwiastunie nowego filmu Agnieszki Holland.
Reżyser staje po stronie najeźdźców, bo tak ich trzeba nazywać, nie tylko swoim filmem, lecz każdą swoją wypowiedzią. Nie dość, że niebezpieczną, to również niemądrą. Tłumaczy ona bowiem, iż cały kryzys migracyjny bierze się ze zmian klimatycznych. Otwarcie też zapowiada, że wygoda Europejczyków się skończyła i należy się z tym pogodzić.
To jakiś diaboliczny plan, na który nie wolno się zgodzić i przeciwko któremu należy ostro protestować. Również 15 października w referendum, które może stać się najdonośniejszym głosem narodów Europy w obliczu zagrożenia dla całego kontynentu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/662564-lampedusa-a-polskie-referendum-donosny-glos-narodu