„Kosiniak-Kamysz ma słaby charakter, Hołownia nie ma wcale, z Tuskiem od razu była chemia” — mówi Magdalenie Rigamonti w Onecie Michał Kołodziejczak, prezes Agrounii.
Nigdy nie myślałem o tym, że mógłbym sprawować funkcje publiczne…
— mówi pytany o to, na co umówił się z Donaldem Tuskiem. I wyjaśnia, że chciałby mieć wpływ na najważniejsze decyzje, które będą podejmowane w kraju, a które rzutują na życie ludzi. Zapewnia jednak, że nigdy nie będzie zwykłym posłem.
Chcę być człowiekiem, z którym będą się utożsamiali zwykli ludzie w Polsce, którzy codziennie ciężką pracą budują nasz kraj
— mówi rozmarzony Kołodziejczak.
Razem z Donalem Tuskiem zrobimy wszystko, żeby wygrać te wybory
— dodaje. I wylicza, że razem z nim na listach KO znalazło się 10 działaczy Agrounii. „Z reguły na ostatnich, często biorących miejscach”.
Ja nie odpuszczam. Agrounia nie odpuszcza. Od pięciu lat jesteśmy na protestach, na manifestacjach, budujemy swoją pozycję
— zaznacza. I żali się, że przez politykę nie może zająć się pracą zawodową, a na gospodarstwie, zamiast niego, pracuje… brat i ojciec, a nawet mama i żona.
I ona największy problem ma ze mną. Mogę tu tylko powiedzieć – Kasia, bardzo cię przepraszam. Wybacz, zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Inaczej żyć nie umiem, wygram dla ciebie
— zapewnia. A dalej opowiada o braku rozdzielności majątkowej z małżonką i o… czterech pomidorach koktajlowych, które posadził przed blokiem w Warszawie.
Wypielęgnowałem te rośliny od samego nasionka. Zasiałem, potem przesadziłem do dużych donic. Rosły piękne. Cudowne. I ukradli, został mi jeden najgorszy, najmarniejszy
— żali się. O kulisach rozmów z Donaldem Tuskiem opowiada, że to minister Balazs mu doradzał rozmowy z PO.
Ze swoim dużym doświadczeniem mówił mi zawsze: panie Michale, to pan podejmuje decyzje, ja mogę powiedzieć, co bym zrobił, co bym radził. I radzi mi, z dużym powodzeniem
— zdradził.
Telefon od Grabca
Któregoś dnia, niedawno, dostałem telefon od jednego z członków Platformy. (…) Od Jana Grabca. To był piątek po południu, umówiliśmy na poniedziałek, 14 sierpnia. Spotkanie. I po piętnastu (minutach - red.) mówię, że łatwiej nam będzie wygrać z PiS-em oddzielnie. A dopiero potem możemy wspólnie układać Polskę. I wyszedłem
— opowiada.
Rozmawiam ze swoimi współpracownikami, mówię, jak robimy. Zadzwonił też Artur Balazs. Mówi, żeby dobrze przemyśleć sprawę. I na drugi dzień usiedliśmy z Koalicją Obywatelską jeszcze raz do rozmów
— uściśla Kołodziejczak. Później miał do niego dzwonić Marcin Kierwiński. I to po rozmowach z nim na listy mieli wejść także ludzie Agrounii. Donalda Tuska, wedle Kołodziejczaka, tam nie było.
O czasach, kiedy był radnym PiS mówi rozczarowany, że z tego poziomu niewiele mógł „zdziałać”. Dostało się także innemu byłemu współpracownikowi Kołodziejczaka.
Ostatnio Krzysiowi Bosakowi, który zbiera pieniądze na swoją kampanię, napisałem na Twitterze: zarób sobie na wolnym rynku. Nie wytrzymałem. Wtedy, cztery lata temu rozmawiałem ze wszystkimi liderami Konfederacji. Po kilku godzinach rozmowy po prostu wyszedłem
— mówi.
O PSL i Kosiniak-Kamyszu:
Nie chcę pracować z ludźmi, którzy nie mają charakteru. Donald Tusk ma charakter
— mówi.
Pomyłkowy SMS Sawickiego
A Szymon Hołownia?
W ogóle nie ma
— dodaje. I zdradza, że z PSL nie współpracuje przez omyłkowy SMS, jaki miał mu wysłać Marek Sawicki.
To miał być sms do Kosiniaka-Kamysza. Po tym SMS-ie już wiem, że nie warto dłużej rozmawiać z PSL-em. W tym SMS-ie Sawicki nie wypowiadał się tylko na mój temat. Chodziło o to, żeby PSL i mnie i całą Agrounię ograł. Dla mnie po tej wiadomość PSL przestał być wiarygodny
— mówi. I na koniec przypomina badania na temat wizerunku, jakie robili z działaczami.
Jeden pan powiedział, że jestem jak ratel miodożerny. Wie pani, co to za zwierzę? Włączę pani filmik. (…) Ratel miodożerny uchodzi za najbardziej nieustraszone zwierzę świata…
— mówi dumnie. I opowiada o swojej ulubionej książce o… Lechu Wałęsie.
To „Bitwa o Wałęsę” Wierzbickiego. Wydana w 1990 r. O tym, jak Wałęsa dochodził do władzy i jak mu w tym przeszkadzano. Tę książkę napisał z Piotrem Wierzbickim do spółki — o czym mało kto wie — nie kto inny jak Jarosław Kaczyński. Moja rodzina dałaby sobie za Wałęsę obcinać ręce. A ja dzisiaj za nikogo nie dam sobie ręki obciąć
— kończy rozmarzony Kołodziejczak. Zapewne chciałby być ratelem miodożernym, a jeżeli się nie uda, to chociaż Lechem Wałęsą. Szkoda, że po drodze zdążył obrazić wszystkich, z którymi miał okazję współpracować.
edy/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/660682-kolodziejczak-o-sobie-jestem-jak-ratel-miodozerny