Dla rządzących jest oczywiste, że Donald Tusk to poważny przeciwnik. Tak jak oczywiste jest to, że nie wolno go lekceważyć, nawet gdy sam sobie strzela w stopę. Za Tuskiem stoją potężne siły w Polsce i za granicą, liczne instytucje Unii Europejskiej wspierają go i wszelkimi sposobami pomagają, także wtedy, gdy ta pomoc ewidentnie szkodzi Polsce. Dla Tuska to żaden problem, bo przecież im gorzej, tym lepiej. Poważne traktowanie Tuska to jedno, natomiast jego aktualne i wyprzedzające ruchy to drugie.
Aktualne i wyprzedzające ruchy Tuska dowodzą, że bierze on pod uwagę wyborczą porażkę. Dlatego chce mieć tyle mandatów (samodzielnie bądź w konfiguracji z innymi opozycyjnymi ugrupowaniami), żeby Prawu i Sprawiedliwości trudno było utworzyć stabilną większość rządzącą, albo żeby działało jak rząd mniejszościowy z niestabilną większością. Doraźnie głównym celem Tuska jest bycie dominatorem po stronie opozycyjnej, głównie za cenę osłabienia Lewicy i Trzeciej Drogi. W razie porażki miałby wymówkę, że przez te partie nie może rządzić, ale nie jest temu winien.
Najlepszym dla Tuska wariantem byłoby stwarzanie permanentnych kryzysów z rządzącą większością skutkujące koniecznością rozpisania przedterminowych wyborów, nawet więcej niż raz. To miałoby osłabiać PiS i utrwalać przekonanie, że formacja Jarosława Kaczyńskiego nie jest w stanie rządzić, ale jest odpowiedzialna za kolejne kryzysy i kolejne przyspieszone wybory oraz ponoszone na nie koszty. Doprowadzenie do stanu permanentnego kryzysu tłumaczyłoby, dlaczego Tusk nie może „naprawić” Polski, choć bardzo tego chce. Byłoby to tym bardziej wygodne, że może nadejść kryzys, któremu Tusk jako premier nie byłby w stanie sprostać.
Ewentualna wygrana Tuska i opozycji w wyborach, choćby minimalna, obaliłaby oskarżenia o to, że PiS sfałszowało wybory i duża część antypisowskiej narracji byłaby do niczego. Przegrana, szczególnie nieznaczna, utrzymywałaby narrację o fałszerstwach i pozwalała funkcjonować w roli ofiary, a nie strony niezdolnej do wygrywania i rządzenia. Wola przejęcia władzy, nawet na krótko i choćby tylko po to, żeby „odzyskać” Orlen i media publiczne, jest u Tuska przemożna, bo w tym widzi klucz do zrealizowania swoich planów zemsty i odwetu. Stąd taka nienawiść zarówno do władz Orlenu, jak i do TVP czy Polskiego Radia.
Tusk nie byłby w stanie zerwać wojskowych kontraktów zawartych przez rząd PiS, a jednocześnie nie byłby w stanie ich finansować, co skutkowałoby problemami w kraju i utratą sojuszniczej wiarygodności. I narażałoby Polskę na nowe rosyjskie prowokacje, z którymi nie potrafiłby sobie poradzić. Tusk wie także, że jego zapewnienia, iż następnego dnia po wyborach odblokuje pieniądze z KPO, zlikwiduje TVP w obecnej formie, wyrzuci prezesa NBP Adama Glapińskiego, wyrzuci większość sędziów Trybunału Konstytucyjnego, rozwiąże Krajową Radę Sądownictwa, wyrzuci powołanych przez nią sędziów, szczególnie z Sądu Najwyższego, zlikwiduje IPN czy zatrzyma takie strategiczne inwestycje jak CPK to bajka. Ale tym straszy, podbijając legendy o swojej mocy i sprawczości.
Najtrudniejsza dla Tuska jest sprawa pomocy Ukrainie i trwania wojny lub pata w kwestii jej zakończenia. Tusk raczej podporządkowałby się Niemcom we wszystkim, co dotyczy Ukrainy, co oznaczałoby polityczną marginalizację Polski, dalsze ponoszenie kosztów, lecz brak jakichkolwiek korzyści z tego tytułu. Oczywiście Tusk nie załatwiłby w Komisji Europejskiej żadnych rekompensat za to, co Polska wydała na pomoc uchodźcom z Ukrainy i na pomoc wojskową, gospodarczą oraz finansową, bo jego tym łatwiej byłoby ignorować albo wmówić mu, że to niemożliwe.
Rachunek zysków i strat, jaki Tusk zapewne robi jest taki, że przejęcie władzy groziłoby katastrofą na wielu poziomach i w wielu obszarach. Ale dałoby się to w znacznym stopniu zrekompensować „odzyskaniem” Orlenu i mediów publicznych. Wtedy każdą klęskę można by pokazać jako sukces i część szerszego planu. Co nie oznacza, że Tusk nie bierze pod uwagę scenariusza porażki nawet bardziej niż kilka miesięcy temu. Tusk i jego doradcy zapewne sądzą, że istnieje „korzystna” przegrana, która umożliwia pozostanie w polityce i funkcjonowanie jako zbawcy, mimo że w konkretnym przypadku nieskutecznego, lecz generalnie niemającego alternatywy.
Tusk nie może dopuścić, żeby ewentualna przegrana go zaskoczyła i wywołała chaos. Dlatego równie intensywnie zajmuje się planowaniem w razie zwycięstwa, jak i w razie klęski. Temu też służą czystki, które przeprowadził układając listy wyborcze. Tusk najbardziej boi się wariantu Napoleona. Po triumfalnym powrocie z Elby, przyszła jednak klęska w decydującej bitwie pod Waterloo (18 czerwca 1815 r.), abdykacja i dożywotnie zesłanie na Wyspę Św. Heleny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/660520-tak-samo-jak-na-zwyciestwo-tusk-przygotowuje-sie-na-kleske