Giertych może się spierać, ale z samym sobą, a Jarosław Kaczyński nie musi odnotować, że mecenas gdzieś kandyduje, a nawet, że w ogóle istnieje.
Donald Tusk nie zawraca sobie głowy informowaniem swoich dworzan o tym, co planuje i co robi. To jest zresztą racjonalne, skoro nie miał i nie ma zamiaru kogokolwiek słuchać. I nikt nie może mieć nawet cienia złudzenia, że odrębne zdanie ma jakiekolwiek znaczenie. Tusk wie, że jego dworzanie chodzą do mediów i bawi go to, jak tłumaczą to wszystko, o czym im nie mówi. A ponieważ nic nie wiedzą albo tylko to, co mówi na wiecach, ma perwersyjną satysfakcję z upokarzania ich, gdy publicznie nie wiedzą, co powiedzieć albo mówią coś, co on uznaje za bzdury.
Zainteresowani chcieliby oczywiście coś wiedzieć, ale nie ma sposobu, żeby się dowiedzieli, skoro nikt w zasadzie z własnej inicjatywy nie jest w stanie się do Tuska dostać. A i on sam nie wykazuje najmniejszej ochoty, żeby wprowadzić jakieś racjonalne zasady przyjmowania dworzan, szczególnie tych, którzy o to zabiegają. Nawet ci, którzy instruują posłów PO pod kątem tego, co powinni mówić nie wiedzą, jaka jest wykładnia Tuska. A potem są rozliczani z tego, że wypowiadają się niezgodnie z nieistniejącą wykładnią. Dla postronnego obserwatora to zabawne, ale dla dworzan Tusk to prawdziwe tortury i cierpienia.
Właściwie jedynym bezpiecznym wyjściem dla ludzi PO jest atakowanie PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Ale już cokolwiek, co dotyczy wewnętrznych spraw PO to jest czarna magia albo czarna dziura. To wszystko działa bowiem na zasadzie: nikt nic nie wie, ale ma obowiązek powiedzenia czegoś, co stwarzałoby wrażenie, iż jednak coś wie. Perwersja Tuska ma się objawiać w tym, że recenzuje wypowiedzi swoich ludzi wedle nieistniejących wytycznych i nigdy nie wyartykułowanych wzorów interpretacji. Ten sposób działania wymyślił Józef Stalin w latach 30. XX wieku, choć nie ma pewności, że historyk Donald Tusk o tym cokolwiek wie, skoro w innych kwestiach historycznych też właściwie nic nie wie.
Jednymi z najbardziej zabawnych i równocześnie karkołomnych są tłumaczenia wypowiedzi Tuska przez Tomasza Siemoniaka, formalnie wiceprzewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Jako interpretator posunięć Donalda Tuska wystąpił on na przykład 28 sierpnia 2023 r. w Radiu Tok FM. I tak dowiedzieliśmy się, dlaczego Tusk nagle zdecydował, żeby w wyborach do Sejmu wystawić Romana Giertycha. To znaczy nie dowiedzieliśmy się, jakie były motywy Tuska, a tylko tego, co sobie wyobraża jego formalny zastępca Tomasz Siemoniak.
Roman Giertych odkupuje winy 15 lat. Dał poznać się jako osoba szczerze walcząca o demokrację. Jest ofiarą prześladowań
— przekonywał Tomasz Siemoniak.
Z punktu widzenia Platformy Obywatelskiej Roman Giertych nie ma na sumieniu żadnych win od prawie 16 lat. Wręcz przeciwnie, przez te wszystkie lata ma wyłącznie zasługi. Można nawet powiedzieć, że w tym czasie Giertych był bardziej „tuskowy” od samego Tuska. A win sprzed ponad 20 lat też nie ma, bowiem Roman Giertych musiał być w tym czasie Konradem Wallenrodem i Hansem Klossem w jednym, a już na pewno w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego.
Tomasz Siemoniak dał też wykładnię, dlaczego nie ma sprzeczności między deklaracją Donalda Tuska dotyczącą braku miejsc na listach dla przeciwników liberalizacji prawa aborcyjnego a kandydaturą Romana Giertycha. Otóż zasada ta nie jest bezwzględna, a dotyczy „wyłącznie członków PO”. Gdy Tusk zapowiadał, że na jego listach nie będzie miejsca dla polityków przeciwnych postulatowi prawa do aborcji do 12. tygodnia ciąży, żadnych wyłączeń nie przewidywano. Dlatego np. przegonił z Platformy posła Bogusława Sonika (formalnie Sonik sam odszedł, ale faktycznie nie miał innego wyjścia).
Sprzeczności nie ma żadnej (jak zwykle zresztą), bowiem Donald Tusk nigdy nie trzymał się żadnych bezwzględnych zasad. Przecież wtedy nie mógłby stosować swej ulubionej metody zarządzania, czyli łamania kręgosłupów i zginania karków. Wyjątki wprowadza sam Tusk i nie rządzi nimi żadna zasada. Po to, by nikt nie znał dnia ani godziny. Przesadza więc Tomasz Siemoniak, gdy próbuje tłumaczyć, że „mamy Koalicję Obywatelską, gdzie są ludzie o różnych wrażliwościach, i mamy nowe środowiska, jak Michała Kołodziejczaka z Agrounią. Tak samo jest z Romanem Giertychem”.
Różne wrażliwości można sobie spłukać w pewnym urządzeniu toaletowym, o czym najlepiej przekonali się tzw. konserwatyści w PO, w całości wypchnięci z partii, często w atmosferze upokorzenia. Przekonali się też członkowie Nowoczesnej, Inicjatywy Polska i Zielonych, ale dla nich kwestie godności i honoru w relacjach z Tuskiem nigdy nie miały znaczenia, więc wciąż tkwią z Koalicji Obywatelskiej, choć właściwie nie wiadomo, czym się różnią od PO poza nazwą. Ludzie o „różnych wrażliwościach” o tyle są ważni dla Donalda Tuska, o ile nie mają żadnej różnej wrażliwości.
„Wszyscy zacierają ręce na spór Kaczyński - Giertych. Wiedzą, że to będzie widowiskowe” – podniecił się Tomasz Siemoniak. Problemem jest to, że nie będzie żadnego „sporu Kaczyński – Giertych”. Giertych może się spierać, ale z samym sobą, a Jarosław Kaczyński nie musi odnotować, że mecenas gdzieś kandyduje, a nawet, że istnieje. Dlaczego miałby się odnosić do kogoś, kto we współczesnej polskiej polityce jest nikim? Kimś jest zapewne dla Donalda Tuska, który na wezwanie leci do Włoch, żeby coś z mecenasem uzgadniać czy przyjąć jego warunki, ale to zupełnie inna sprawa.
Na pytanie Dominiki Wielowieyskiej, bo to ona rozmawiała z Siemoniakiem, czy miejsce na liście do Sejmu dla założyciela współczesnej Młodzieży Wszechpolskiej nie będzie dla progresywnej części wyborców KO nieakceptowalne i nie skłoni ich do przerzucenia głosu na Lewicę, formalny zastępca Tuska odpowiedział, że „ludzi interesuje zrobienie wszystkiego, by te wybory wygrać”. Tym bardziej że „powinno być miejsce dla każdego demokraty, każdego, kto jest za praworządnością”. Tym bardziej dla każdego Konrada Wallenroda i Hansa Klossa.
Nasi koalicjanci dobrze rozumieją, co to jest koalicja. (…) Mówienie, że Giertych coś 17 lat temu powiedział albo ma takie poglądy… Osoby o różnych poglądach są u nas po to, żeby wygrać z PiS-em. Jak wygra PiS, nie będzie TOK FM. Dzielenie włosa na czworo jest bez sensu
— perorował Tomasz Siemoniak.
„Nasi koalicjanci” nie mieli i nie mają nic do gadania. Osób o różnych poglądach dawno w KO nie ma. Rządzi PiS i Radio Tok FM działa jak działało. A Donald Tusk robi wiele, żeby wygrana z PiS była niemożliwa, m.in. traktując Koalicję Obywatelską jak wysypisko, na którym wszystko z sobą sąsiaduje, co nie zmienia jego charakteru i nie sprawia, że wysypane tam rzeczy zamieniają się w nowiutkie produkty ostatniej generacji.
Użycie w spocie Platformy głosu premiera Mateusza Morawieckiego wygenerowanego przez sztuczną inteligencję „jest takim czepianiem się wszystkiego, co robimy”, więc pan Siemoniak „w tym nic zdrożnego nie widzi”. Oczywiście. I nie jest to zachęta do fałszowania wypowiedzi, fotografii czy filmów, wymyślania czegoś, co nigdy się nie wydarzyło. Ot jest technologia, to można się nią pobawić. Dla dobra demokracji. Żeby jeszcze sam Tomasz Siemoniak gorzko nie zapłakał, gdyby ta „zabawa” dotyczyła jego samego i jego rodziny. Zresztą wszystkie gry i zabawy Donalda Tuska tak się mogą skończyć. Tym bardziej że dla niego nie istnieje wojna i Rosja. Istnieje tylko wielki ciąg do wywołania wojny domowej w Polsce.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/660252-siemoniak-tlumaczy-tuska-zasada-po-jest-brak-zasad