Jeśli internetowa transmisja ze spotkania z literacką noblistką Olgą Tokarczuk została urwana nadspodziewanie szybko z powodu bezmiaru głupot, które wygadywała, to świadczyłoby o jakim takim ogarnięciu organizatorów Campusu Polska Przyszłości. Być może celowa była też awaria prądu podczas jej występu, choć trwała tylko kilka minut. Literacki Nobel absolutnie nie upoważnia do robienia uczestnikom campusu wody z mózgu. Ale to może dlatego, że Tokarczuk odnotowała katastrofę z wodą, więc mogła to być jej autorska recepta na niedobory tego życiodajnego płynu.
Od pani Tokarczuk dowiedzieliśmy się, że „w kulturze człowiek ukazany jest jako istota, która zmierza do podboju świata, a naturę przedstawiamy jako stajnię Augiasza, którą trzeba uporządkować”. Największe umysły w dziejach ludzkości głowiły się jak zrozumieć naturę, a przez to poznać jej mechanizmy i dzięki temu przetrwać. Mogli oczywiście tego nie robić, ale wtedy ludzka cywilizacja byłaby jeszcze krótszym epizodem niż jest i nigdy nie doszłoby do tego, żeby przed nami żyło wspomniane przez panią Tokarczuk 66 mld ludzi.
Chyba nikt poważny nie przedstawiał natury jako stajni Augiasza, a wręcz przeciwnie – panująca w niej harmonia i kierujące nią prawa były źródłem inspiracji dla człowieka, by podobnie można było zorganizować społeczeństwa. Wyrazem pokory człowieka wobec natury jest uznawanie (pogląd taki nazywa się platonizmem), że jest ona na wskroś matematyczna, a człowiek tylko te jej matematyczne reguły odkrywa. Natura jest wtedy porządkiem, a cywilizacja (kultura), jakkolwiek rozwinięta, byłyby właśnie stajnią Augiasza. Gdzieś dzwonią, tylko akurat nie tam, gdzie Olga Tokarczuk przykłada ucho.
„Traktowanie natury jako zasobu może doprowadzić do tego, że w przyszłości będziemy handlować czystym powietrzem, a woda zostanie sprywatyzowana. Słabsi nie będą mieli szans. Pierwszymi ofiarami są zwierzęta” – oświeciła ludzkość pani Olga. Gdyby natura nie była zasobem, żadna cywilizacja by się nie pojawiła. Na fundamentalnym poziomie dlatego, że każda forma życia wymaga pokarmu, choćby chodziło o ten powstający w wyniku fotosyntezy. Na wyższym poziomie żadna cywilizacja (kultura) nie może się obejść bez materialnego substratu, który jest jej tworzywem, a po przetworzeniu pozwala jej trwać i się rozwijać. Zresztą sama natura działa w ten sposób, nawet na poziomie wszechświata, poczynając od fluktuacji kwantowych w próżni po gwiazdy, galaktyki i czarne dziury.
„Dopóki będziemy hodowali inne istoty na mięso, dopóty będziemy moralnie podejrzani sami dla siebie. Myślę, że dużo zła bierze się z tego, że tak wiele zwierząt zabijamy na mięso” – brawurowo połączyła pani Olga biologię i moralność. Inne istoty od ok. 3,5 mld lat są pokarmem nawet bez hodowli i bez moralnej refleksji nad tym. Rozumiem, że pani Olga potępia moralnie teropody (dinozaury mięsożerne), natomiast uznaje moralną wyższość i czystość herbivorów (dinozaurów roślinożernych). Jeśli zabijanie „na mięso” jest złem, to zło jest istotą życia, czyli samo życie jest fundamentalnie niemoralne. Niezależnie od tego, czy pani Olga żywiłaby się korzonkami czy befsztykami (oczywiście nie ma wątpliwości, że korzonkami). Warto tylko panią Olgę ostrzec, że na korzonkach też jest mnóstwo organizmów, więc tak czy owak jakieś „mięsko” spożywa.
Pani Olga „ma nadzieję, iż nauka w przyszłości opracuje możliwość jedzenia mięsa, które nie będzie wymagało zabijania zwierząt. (…) Może w przyszłości będziemy mogli sobie kupić kapsułkę, którą włożymy do czegoś w rodzaju mikrofalówki i ci, którzy będą musieli, zjedzą sobie takie udko kurczaka”. Spieszę poinformować panią Olgę, że mięso komórkowe (wyhodowane w laboratoriach) istnieje od dobrych kilkunastu lat i nie jest kapsułką, tylko klasycznym mięśniem i tłuszczem. Jedynym problemem z nim jest to, iż jest na razie koszmarnie drogie, ale to tylko kwestia skali. Zupełną zagadką są natomiast skutki jedzenia befsztyka z próbówki.
Olga Tokarczuk uważa, że „odejście od zabijania zwierząt na mięso to będzie kamień milowy w rozwoju ludzkiej cywilizacji”. Jeśli tak, to powinna już dziś zacząć przekonywać wszystkie żyjące na Ziemi drapieżniki, żeby przerwały swe odrażające praktyki. Tym bardziej jeśli mamy uznać – jak Peter Singer i inni „wyzwalacze” zwierząt - że etyka dotyczy także zwierząt, czyli oczywiście również drapieżników.
Pani Olga rozumie, że „są takie odmiany człowieka, które muszą jeść mięso, choć jest udowodnione naukowo, że dzisiaj wcale nie musimy tego robić”. Więcej, nie musimy robić większości tego, co robimy. Na przykład Olga Tokarczuk wcale nie musi pisać powieści. Ale gdy już musi, lepiej, że jest to fikcja literacka, a nie pseudonaukowe wywody – jak te podczas campusu. Wtedy z większym pobłażaniem, a wręcz z uśmiechem można podejść do takich rewelacji, jak ta, że „w Indiach mieszka 800 mln ludzi, którzy nie jedzą mięsa i właśnie wylądowali na Księżycu, więc widać, że można żyć bez mięsa”.
Oczywiście nie istnieje żaden logiczny związek między niejedzeniem mięsa a lądowaniem na Księżycu. Tym bardziej że na naturalnym satelicie Ziemi nie wylądował ani weganin (a tym bardziej 800 mln takowych), ani mięsożerca, tylko urządzenie mechaniczne. Ono oczywiście może funkcjonować bez mięsa. Jego twórcy także, tylko nie ma to żadnego związku z poziomem technologii oraz zasobami pozwalającymi wysłać coś/kogoś na Księżyc.
Swoje wystąpienie podczas Campusu Polska Przyszłości Olga Tokarczuk zakończyła genialnym stwierdzeniem, że „polityka i demokracja są jednymi z najważniejszych rzeczy wpływania na świat i należy je po prostu wziąć w swoje ręce”. Zabrakło kategorycznego imperatywu, że wegańska polityka i wegańska demokracja. Ale i tak było zabawnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/660007-tokarczuk-wygadywala-na-imprezie-trzaskowskiego-glupoty