Zrozumienie motywów działania Tuska dlatego jest „arcyboleśnie proste”, że on nie funkcjonuje jak polityk, ale jak przywódca grupy nieformalnej.
Bronisław Komorowski powiedziałby, że sprawa jest „arcyboleśnie” prosta. Sprawa melanżu (w jednym ze znaczeń tego słowa) Donalda Tuska jest taka prosta. Kryterium zastosowane przez przewodniczącego Platformy Obywatelskiej przy tworzeniu melanżu na wybory było jedno: zbieramy z rynku każdego, kto może „dymić” (kulturalnie lub wręcz przeciwnie), pozwalamy im dymić do upadłego, a tych, którzy w partii są od dawna i nic im się nie chce lub chce niewiele, porównujemy z najbardziej dymiącymi, wypominając im lenistwo.
Michał Kołodziejczak i jego ludzie z Agrounii mają dymić, ile wlezie, a dla takich postaci jak były RPO Adam Bodnar przewidziano dymienie akademicko-gabinetowe z elementami ulicznymi. Tusk namawiał ponoć około 20 profesorów, żeby dali się zapisać na listy Koalicji Obywatelskiej, ale nie chcieli, zapewne słusznie przewidując, że nie zyskają na tym nic, a stracić mogą bardzo dużo. Oprócz tego poza wyznaniami wiary w Tuska jako politycznego zbawcę, profesorowie szybko się rozczarowują jego „intelektem”, więc poprzeć go mogą, ale żeby się zadawać, to już byłaby przesada. Nadal działa zatem zasada [Bronisława] Geremka, czyli przekonanie, że Tusk to jednak nie jest część „dobrego towarzystwa”, nie tylko z powodu całkiem obszernej ignorancji.
W melanżu musi też być ktoś taki, jak męczennik z seicento, czyli Sebastian Kościelnik – obsadzony w roli ofiary pisowskiej władzy, choć bardziej pasowałoby ogólne określenie - „ofiara”. Bo gdy zaczyna wchodzić w szczegóły swoich kwalifikacji poza skręceniem seicento bez pojęcia, robi się czysta farsa (zgodnie z zasadą Hegla-Marksa, że powtarzanie tragedii zawsze zamienia się w farsę). Ale Kościelnik już się wiele razy pokazywał jako ofiara na partyjnych imprezach Platformy, więc źle byłoby przyjęte brutalne wykopanie go. Wykopać to można zasłużonego towarzysza partyjnego, ale nie arywistę.
Uczestnicy melanżu Tuska mają dymić i pierwszy test już przeszli podczas prezentacji list, chwilowo przykrywając sprawę referendum, która doprowadza Donalda Tuska do erupcji wściekłości. Ale sprawa referendum jest zbyt gruba, żeby dało się ją przykryć. Musi być zatem cała seria wydarzeń odciągających od referendum. Problemem jest to, że na razie Tusk nie wie, co z tym robić. Reakcja dymieniem w rodzaju „goła baba” (przepraszam wszystkie damy, ale to metoda Tuska) albo nie jest wcale skuteczna, albo nieprzewidywalna w skutkach.
Jeszcze lepiej od Michała Kołodziejczaka dymiłyby Marta Lempart czy Katarzyna Augustynek, ale tu Tuskowi włączył się system alarmowy, że nie dałoby się ich opanować. Podobnie jak Joanny Parniewskiej. Wbrew pozorom Kołodziejczak, podobnie jak sam Tusk, jest „łatwy w hodowli”. A Joanna Parniewska może wywinąć numer absolutnie nieprzewidywalny. Czego nie zrobi na przykład, mimo całej swej zagranej spontaniczności, Marta Lempart. A Katarzyna Augustynek to mimo wszystko dla Tuska zbyt kieszonkowy format dymienia.
Dymienia Tusk potrzebuje. I to dymienia jeszcze nie opatrzonego i nie osłuchanego. Bo jaki choćby odrobinę interesujący dym są w stanie wydobyć z siebie Sławomir Nitras, Tomasz Lenz, Borys Budka, Bartłomiej Sienkiewicz czy Izabela Leszczyna? Może byłby w stanie Sławomir Neumann, ale go Tusk przegonił. Głównie pewnie za to, że jest człowiekiem Grzegorza Schetyny, a nie z powodu szczerych wyznań, na czym polega praktyczna polityka („doktryna Neumanna”).
Dymienie jest potrzebne, żeby angażować PiS w kolejne, rozpisane w czasie i przestrzeni, awantury. Tyle tylko, że Prawo i Sprawiedliwość w żadne akty dymienia nie powinno wchodzić. Ignorowanie jest największym ciosem dla kogoś, kto spodziewa się poważnej reakcji po dymieniu. Dymiący są uzależnieni od reakcji, bo w ten sposób realizuje się sens ich aktywności, a czasem wręcz sens życia (jak w wypadku Katarzyny Augustyniak, złośliwe nazywanej „babcią”). A sam Donald Tusk też jest uzależniony od dymienia, bo od miesięcy osobiście dymi, choć coraz częściej ten dym jest farsą (jak przy „uroczystym unieważnianiu” referendum).
Poza dymieniem Tusk potrzebuje demonstrowania, że rządzi Leon, a nie jego dzieci. To demonstrowanie bywa żałosne, bo poniżej jakiejkolwiek klasy, ale nie o to chodzi. Tusk wprowadza Kołodziejczaka, Wołoszańskiego, Kościelnika czy Wiśniewską [Aleksandrę], żeby zademonstrować, że partyjni koledzy i pozapartyjni esteci mogą mu skoczyć. Im bardziej upokorzeni się czują, tym dla Tuska lepiej. Tak przecież było z wywaleniem tzw. symetrystów z kampusu Rafała Trzaskowskiego. Właściwie nikt w PO nie ma wątpliwości, że wywalono ich na życzenie Tuska. On nie toleruje żadnej formy sprzeciwu, więc wydał rozkaz i symetrystów wyrzucono do kosza. Tak jak do Senatu zesłano Grzegorza Schetynę i kilku jego ludzi. Żeby Schetyna poczuł, iż Tusk może go upokorzyć, a były marszałek Sejmu i wicepremier może mu skoczyć.
Zrozumienie motywów działania Donalda Tuska dlatego jest arcyboleśnie proste, że on w gruncie rzeczy nie funkcjonuje jak polityk. On funkcjonuje jak przywódca – nazwijmy to naukowo – grupy nieformalnej, gdzie obowiązują inne zasady, a porządek zapewnia dintojra (oczywiście nie w pierwotnym znaczeniu).Tak to funkcjonuje od około 20 lat i funkcjonowało nawet podczas nieobecności Tuska w Polsce, choć Grzegorz Schetyna dintojrą mógł się posługiwać w ograniczonym stopniu, a Borys Budka właściwie wcale.
Z Tuskiem jest jeszcze gorzej niż z klasycznymi przywódcami grup nieformalnych, bowiem oni respektowali różne formy kodeksów honorowych czy choćby kodeksów zachowań. Tusk ma to gdzieś, bo chodzi o to, żeby nikt nie znał dnia ani godziny. Może z wyjątkiem renegatów z PiS, jeśli się dostatecznie starają, a starają się, żeby nie być ofiarami dintojry. Wszystko jest podporządkowane temu, żeby partia funkcjonowała jak grupa nieformalna, a jej przywódca mógł zrobić wszystko. A jeśli może wszystko, to zwykle obraca się to przeciwko wewnętrznym wrogom.
Grupa nieformalna nie może funkcjonować bez wytropienia i ukarania wewnętrznego wroga. Oczywiście musi walczyć o teren i wpływy z wrogami zewnętrznymi, ale to często bardziej rytualne niż realne. Mimo wielu zaklęć o chęci odsunięcia PiS od rządzenia, głównym celem Tuska jest zdominowanie własnej partii i opozycji oraz narzucenie jej swojej woli, choćby przyszło do końca świata być w opozycji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/659075-tuskowi-zalezy-na-kontrolowaniu-wlasnej-partii-i-opozycji