Jest sobie referendum zaproponowane przez Zjednoczoną Prawicę. W razie jej zwycięstwa w wyborach parlamentarnych rząd będzie miał dodatkową, silną legitymację do stawiania w tych trzech sprawach oporu Unii Europejskiej, a zwłaszcza Berlinowi. Jeśli zaś opozycja przejęłaby władzę to PiS z ław opozycji będzie miało narzędzie do blokowania prywatyzacji rozbudowanych przez siebie polskich przedsiębiorstw, powstrzymania powrotu do Tuskowej reformy emerytalnej czy przyjmowania imigrantów z innych kręgów kulturowych.
Platforma Obywatelska wraz z mediami tak gorliwie ją wspierającymi rusza więc do permanentnej krytyki - referendum jest „pisowskie”, pytania są złe, za mało konkretne, przedsiębiorstw państwowych to juz właściwie nie ma, PiS wyprzedał Lotos (a to nieprawda), a przede wszystkim: wśród decydentów antyPiS rodzi się koncepcja jak zbojkotować referendum.
Ale tu pojawia się problem. Rezygnacja z referendum przy jednoczesnym wzięciu udziału w wyborach wymaga kilku konkretnych kroków - trzeba więc tradycyjnie udać się do komisji wyborczej, dalej zadeklarować niewzięcie karty do referendum, wszystko to odbędzie się przecież w dość automatycznym pospiechu w kolejce, a na dodatek trzeba wcześniej przedstawić dlaczego grzechem przeciwko demokracji jest udział w demokratycznym referendum. I tutaj z mediów platformerskich sypią się argumenty różne - redaktor Wroński z wyborczej pisze, że referendum pomaga PiS, ale profesor Wojciech Rafałowski twierdzi, że z trzeciego pytania to jednak mogą skorzystać kandydaci Konfederacji. W szeregi opozycji wdarł się więc nieład, a niespójny przekaz osłabi determinację mniej wyrobionych wyborców, by odmówić udziału w referendum.
Dalej - jeśli opozycja przegrzeje straszeniem referendum, to może zniechęcić część swojego elektoratu do pójścia na wybory. W powszechnej debacie publicznej zaś to straszenie pytaniami w referendum wielokrotnie zabrzmi komicznie - bo jak tu wyjaśnić milionom Polaków, by siedzieli cicho i nie deklarowali, że przymus relokacji nielegalnych imigrantów ich wkurza. Totalnym antyPiSowcom się da [wmówić wszystko], ale umiarkowani wyborcy idąc na wybory będą potrzebowali osobnej determinacji, by wziąć kartę do głosowania do parlamentu, a karty z pytaniami referendalnymi już nie. Gol dla PiSu.
Poza tym po początkowych potknięciach obóz konserwatywny narzucił swoje tezy w kampanii, wszyscy piszą, mówią i komentują temat referendum i jakkolwiek, by się nie zarzekali, nie straszyli i nie demonizowali pytań, to i tak nagłaśniają projekt PiS. Zjednoczona Prawica obudziła się więc z przydługiej drzemki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/658347-po-ma-problem-nie-ma-dosc-narzedzi-by-zohydzic-referendum