„Co pięć lat fundujemy sobie spektakl dzielący naszą wspólnotę prawie dokładnie na pół, na dwa zwalczające się plemiona, pałające do siebie niechęcią, a czasem nienawiścią” — pisze na łamach „Rzeczpospolitej” Marek Migalski, politolog, prof. Uniwersytetu Śląskiego.
Były polityk poddaje w wątpliwość ideę wyborów prezydenckich, czyli istotę demokracji. Jak zauważa, mało który polityk będzie miał odwagę zabrać Polakom wybór, ale jednak je proponuje.
Bezpośredni wybór głowy państwa rozbija naszą wspólnotę, niszczy i upartyjnia państwo, jest dysfunkcyjny dla polityki oraz sprzeczny z duchem konstytucji. Ale nigdy nie zostanie zniesiony, bo żaden z polityków nie ma odwagi powiedzieć o tym Polakom. Dlatego będziemy nadal posługiwali się narzędziem, które wyrządza nam niepowetowane szkody
— pisze Migalski. Jego zdaniem prezydent powinien być wybierany pośrednio, przez Zgromadzenie Narodowe, czyli wspólne posiedzenie Sejmu i Senatu, kwalifikowaną większością głosów (na przykład przez dwie trzecie lub trzy piąte uprawnionych).
I dodaje, że wybory prezydenckie w obecnym kształcie są szkodliwe dla kraju, ponieważ rozbijają wspólnotę, a po drugie obejmujący urząd prezydent „staje się de facto więźniem własnego obozu politycznego”.
Dzieje się tak pomimo zawsze ogłaszanych deklaracji o tym, że chce być prezydentem „wszystkich Polaków”. To tylko pusto brzmiące słowa - prawda jest taka, że został wybrany przez połowę obywateli i będzie sprawował swój urząd w interesie tej połowy oraz partii, która za nim stanęła
— ocenia Migalski. Nie dostrzegając jednocześnie, że kiedy prezydenta wybierałby Sejm i Senat bezpośrednio wskazywany byłby przez polityków, których de facto wybrali obywatele, i którym również mógłby czuć się w obowiązku służyć.
Rzeczpospolita/edy
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/657834-migalski-wybor-prezydenta-powierzyc-zgromadzeniu-narodowemu