Konkurencja jest zażarta, ale i tak niemiecki dziennikarz Klaus Bachamnn sobie z nią poradził. W zawodach na najgłupszy artykuł o polskiej polityce zasłużył na podium, a co najmniej wyróżnienie w kategorii open, czyli uwzględniającej media u nas jak i za granicą.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Opublikowany w „Berliner Zeitung” tekst Bachmanna „Jest jedna prawdziwa Polska i ta druga dla Kaczyńskiego i jego kota” zaczyna się od bajkowej urojeniowej opowieści jak to siada gdzieś w małej kawiarence we „wschodniej Warszawie”, znaczy na Pradze, a tam podchodzi do niego trzech młodych brodatych mężczyzn i jeden z nich pyta czy jest tym Bachamnem. Na to nasz bohater się lekko strwożył. I widzisz pan, panie Bachmann, zupełnie niepotrzebnie. To tylko zacofana Warszawa, a nie kosmopolityczny, pełen tolerancyjnych i wiecznie uśmiechniętych ludzi Berlin, więc nie trzeba zaraz się bać, że owi trzej brodaci mężczyźni chcą ot tak pana zarżnąć czy tasakiem potraktować.
Ciężki los Bachmanna
Wystraszony Bachamnn przyznaje się do bycia Bachamnnem i wtedy okazuje się, że spotkał swego wielbiciela, który zatroskał się ciężkim tu nad Wisłą Bachmana losem. Niemiec opisuje: „Człowieku”, mówi brodaty mężczyzna, „podziwiam cię. Jak ty to znosisz ten kraj? Ulga. Uśmiecham się szeroko: „Dla mnie to żaden problem”, odpowiadam.”
Wzruszająca historia jedna z tych, które podtrzymują na duchu umęczony pisowskim reżimem naród polski i bratni niemiecki, który wyzwolenie nieść chciałby. Łzy wyciskająca klechda podobna do legend o tym, jak w warszawskim metrze nagle spontanicznie wszyscy zaczynają skandować: konstytucja, konstytucja, nucić, czy na fujareczce grać unijny hymn - „Odę do radości”, pokazywać sobie zdjęcia z Donaldem Tuskiem i relikwie, a na szybie wagonu dzieciątko Borys Budka się ukazuje.
Tak, czy owak ciężka jest dola Bachmanna ale jakoś wytrzymuje mimo, iż jest bombardowany jak sam pisze „antyniemiecką propagandą rodem z XIX wieku”. Czyli chodzi o stulecie kiedy najpierw Prusy, a potem od czasów Bismarcka zjednoczone Niemcy okupowały po rozbiorach część Polski. Może temu Bachamnnu przypomniała się nawet nienawistna antyniemiecka „Rota” Marii Konopnickiej i wersy: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, ni dzieci nam germanił”.
Wiersz co prawda napisany został w 1908 roku, ale chyba nadaje się jako exemplum prymitywnej antyniemieckiej, staromodnej propagandy. A może Bachmann myśli, że mamy polską Hakatę, prowadzimy polski kulturkampf, rugi przeprowadzamy i strajkujące w szkołach dzieci bijemy?
Czujesz Drogi Czytelniku finezję tej metafory Bachmanna o XIX-wiecznej antyniemieckiej propagandzie. Ha, to i tak subtelnie, bo przecież mógł napisać o antyniemieckiej propagandzie rodem z II Wojny Światowej.
Tak, czy owak idzie sobie Bachman, idzie, a tu zewsząd na przystankach atakują go antyniemieckie plakaty z nazistowską symboliką, kulawą niemczyzną pisane, które mają uzasadnić próbę wyłudzenia reparacji za II Wojnę Światową. Dla kogo one jak tylko, 4,5% Polaków uczy się niemieckiego - pyta się sam siebie retorycznie Bachmann.
Propaganda jest w Polsce wszechobecna, ale ta propaganda jest tak ociężała, staromodna i głupia, że nie tylko mija się z celem, lecz wywołuje wręcz sprzeciw ludzi
— pisze Bachmann, ale nazwisk tych ludzi nie podaje.
Z tekstu może wynikać, że chodzi o tych, którzy są jak ci jego brodaci wielbiciele, co go w kawiarni na Pradze nie zarżnęli. A czasy Drogi Czytelniku były wtedy ciężkie, bo właśnie w berlińskim parku na oczach chłopaka zbiorowo zgwałcono jego dziewczynę. Gdy Burmistrz Berlina Kai Wegner zastanawiał się czy z powodu takich gier i zabaw nie ogrodzić parku Görlitzer i nie chronić jak lotniska Tempelhof, albo zamknąć, Bachmann ulewał swoje upławy myślowe:
W minionych ośmiu latach polski rząd kierowany najpierw przez Beatę Szydło, a potem Mateusza Morawieckiego stawał się coraz bardziej nacjonalistyczny, coraz bardziej wrogi wobec UE i Niemiec, coraz bardziej nietolerancyjny, coraz bardziej wrogi wobec kobiet i wobec mniejszości, coraz bardziej klerykalny i coraz bardziej wrogi wobec ochrony środowiska. Polskie społeczeństwo stawało się natomiast coraz bardziej kosmopolityczne, tolerancyjne, proeuropejskie, świadome zmian klimatu i ulega sekularyzacji w zapierającym dech tempie”.
Bachmann pisze, że polskie społeczeństwo jest tak tolerancyjne i europejskie, że aż PiS musi dementować, że chce wyjścia z Unii Europejskiej. Dalej jest tak wzruszająco jak w opowieści o tych brodatych wielbicielach w kawiarni, co to go tasakiem nie potraktowali. Otóż do Bachmanna przychodzą skruszeni, zawstydzeni politycy PiS i zwierzają mu się, że oni to właściwie kochają Niemcy, tylko muszą tak na nie nadawać, bo by ich koledzy zakapowali.
Powodem tej obłudy panującej wśród funkcjonariuszy PiS jest obawa, że jakiś partyjny rywal mógłby donieść o tym szefowi partii Jarosławowi Kaczyńskiemu.
— zdradza pisowskie tajemnice Bachmanm.
Ponieważ Kaczyński języków nie zna, to o świecie wie tyle co mu opowiedzą, więc wszyscy się martwią o to co przekazać - uważa Niemiec. Stąd więc ten tytuł artykułu urojony o jednej prawdziwej Polsce i tej drugiej z kłamliwych opowieści dla Kaczyńskiego i jego kota.
Dla PiS nie jest ważne, co dzieje się na świecie, lecz to, czego dowie się Kaczyński i co o tym sądzi
— pisze niemiecki dziennikarz.
Ha, jakby go nie oszukiwali, to pewnie prezes PiS dowiedziałby się jak wspaniale kwitnie miłość i tolerancja w Niemczech i Francji, jak po trudach pracy, lud niemiecki wypoczywa w parkach, na basenach, na piknikach radośnie powiewa tęczopodobnymi sztandarami i sławi słynną w świecie niemiecką tolerancję oraz ład i porządek - Deutsche Ordnung.
Zagwozdka dla niemieckiego dziennikarza
Tylko pozazdrościć Niemcom, więc Bachmann ciężko zastanawia się dlaczego tak tolerancyjni i coraz bardziej rasowo europejscy Polacy pozwalają, by rządził reżim PiS. Dziennikarz, który z krótkimi przerwami od 35 lat nad Wisłą mieszka, do „Gazety Wyborczej” pisze, a nawet w zarządzie Fundacji Stefana Batorego zasiadał, tak dobrze Polskę zna, że znalazł odpowiedź na pytanie: dlaczego PiS wygrywa. Otóż tym prawdziwym, tolerancyjnym, czystej krwi Europejczykom, którzy by śluby homoseksualne brali, ciąże przerywali, przyjmowali nielegalnych imigrantów, których Niemiec uchodźcami nazywa, nie chce się chodzić na wybory. Owszem do sklepu po niemiecki towar pójdą, ale głosować już nie.
Jego zdaniem (Bachmanna - przyp. red.) powodów należy szukać przede wszystkim w niskiej frekwencji. Wielu obywateli, którzy w sondażach opowiadają się za liberalizacją prawa aborcyjnego, przyjęciem uchodźców czy małżeństwami homoseksualnymi oraz nie mają nic przeciwko kupowaniu towarów z Niemiec, nie uczestniczy w wyborach.
— pisze Deutsche Welle, omawiając myśli głębokie Bachmanna.
Nie na darmo Bachmann tyle lat do „Gazety Wyborczej” pisuje. Jego artykuł to wyjątkowe połączenie niemieckiej precyzji i finezji z polską fantazją. Tekst tak głupi, naiwny, tak żenująco groteskowy, że zainspirowany nim Andrzej Saramonowicz mógłby napisać scenariusz bawarskiej komedii z kina moralnego niepokoju. To byłaby historia np. o tym jak bawarskie dójki dziewice próbują przekonać do tolerancji nacjonalistycznego, ksenofobicznego bauera, który ma polskie pochodzenie, wrodzony kołtunizm i nie nauczył się korzystać ze zdobyczy niemieckiej cywilizacji. W finałowej scenie dójki osaczają polskiego bauera w wychodku. Wychodek od ciśnienia wybucha, więc polski chłop z widłami w ręku, z opuszczonymi gaciami przez pola do nietolerancyjnej Polski ucieka.
Tak naprawdę to jednak dość smutne. Skąd Niemcy mają wiedzieć jaka jest Polska, jaki mieć do niej stosunek, jak relacje z nią budować, skoro wiedzę o niej czerpią z takich bredni jak artykuły Bachmanna, opowieści Bodnara i im podobnych. Oni naprawdę mogą myśleć, że my także i ich Odrę chcemy zatruć, byliśmy sprawcami Zagłady, a teraz chcemy jakimś sposobem na reparacje - jak na wnuczka, pieniądze od nich wyłudzić. W tych warunkach nigdy dość antyniemieckiej propagandy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/656809-najglupszy-artykul-swiata-czyli-niemiec-o-polskiej-polityce