Czy za pomocą kampanii pozytywnej, skupionej na obietnicach bądź rzeczywistych sukcesach rządu, można wygrać w Polsce wybory?
Oczywiście, że można, ale w istocie tylko raz, gdy nowe ugrupowane, lub po długiej przerwie w opozycji, idzie po władzę.
Powie wielu: ale przecież Prawo i Sprawiedliwość wygrało również w 2019-ym roku, przekonując Polaków, że dobrze rządzi, mając w ręku imponujące sukcesy społeczne i gospodarcze. Tak, to prawda. Ale w tamtym kontekście PiS rzeczywiście „zasługiwało na więcej”, i powinno wywalczyć nie 43 proc. głosów, ale 50 proc. A tymczasem w epoce wyjątkowej koniunktury ledwo, ledwo wywalczyło słabą większość. A dziś ma za sobą trzy lata (niezawinionych przez siebie) plag: covid, wojnę, inflację.
Tusk prowadzi najbrutalniejszą kampanię w historii III RP. Biega po kraju z maczetą w ręku. Rząd to według niego „seryjni mordercy kobiet”, po kraju rozchodzi się „smród pisowskiej korupcji”, a tak w ogóle to PiS jest „trucizną”. Nie waha się nawet atakować działań obronnych naszego państwa na Wschodzie. Czy można pokonać taką narrację za pomocą argumentów o inwestycjach, drogach, programach społecznych, wzroście pozycji międzynarodowej? Można, ale tylko z Bożą pomocą.
Co ważne: przez ostatnie 8 lat Prawo i Sprawiedliwość przekonało wielu Polaków, że nasz kraj zmierza w dobrą stronę. Przekonało tak wielu, jak to możliwe. Czy intensyfikacja działań pozytywnych, opisujących sukcesy, przekona kolejnych Polaków, że powinni dać formacji rządzącej trzecią kadencję? Czy jeszcze więcej tego samego coś zmieni? Więcej niż wątpliwe. Za to rozdrażni kolejnych, bo choć według danych w Polsce jest bardzo tanio (taniej tylko w Bułgarii), a rośniemy najszybciej w Europie, to społeczne odczucia są nieco inne, i politycy muszą to uwzględnić, uszanować.
Ale jednocześnie trzeba podkreślić: nastroje w Polsce, co potwierdzają badania, na tle europejskim są wręcz bardzo dobre. Samoocena perspektyw gospodarczych rodzin jest pozytywna. Ale sama z siebie jest ona zbyt słabym motywatorem decyzji politycznych, by mogła rozstrzygnąć o wyborach, zwłaszcza przy tak silnej kampanii negatywnej ze strony opozycji.
Co do jednego zgodzimy się wszyscy: trzeba mówić o gospodarce i zagrożeniu wojennym, rosyjskim. Rząd ma tu bardzo silne argumenty. Ale to nie może być wyłącznie chwalenie się. Polacy muszą przede wszystkim zrozumieć, że powrót Tuska oznacza powrót bezrobocia, wyprzedaż majątku narodowego, podporządkowanie nas Brukseli i Niemcom, troskę o najsilniejszych, a nie o zwykłych Polaków. I oczywiście słabość wobec Rosji i Niemiec, co często na jedno wychodzi. Dorobek Tuska w tych dziedzinach jest tak imponujący, że nie można go pominąć w polskiej debacie. Także z prostej potrzeby bycia uczciwym.
Polsce zagraża poważne niebezpieczeństwo. Donald Tusk, gdy wróci do władzy, będzie robił to samo, co w latach 2007-2015, tylko jeszcze bardziej, i to w czasach, które przestały być bezpieczne. Jest człowiekiem politycznie mocno zadłużonym, człowiekiem, który przyjechał tu z określoną misją. I nie jest to misja kontynuowania polskiego lotu ku gwiazdom.
I jeszcze jedno: obóz niepodległościowy nie może grać w grę Tuska. To on i jego zaplecze chcą ustawić kampanię wokół tzw. kwestii kobiecej. Jest to kwestia głośna, ale sztuczna. Tak sztuczna, że trzeba ją Polakom bardzo mocno podtykać pod nos, by uznali, że wokół tej kwestii rozstrzygną się wybory. Sama z siebie ta sprawa jest marginalna. Tak, marginalna. Zagra Tuskowi tylko wówczas, jeśli w tę grę zagra PiS. Jeśli PiS prowokacje zmilczy, to i 100 prowokacji nie pomoże. Tym bardziej, że to Tusk podniósł kobietom - drastycznie - wiek emerytalny.
Kampania jest jak walka bokserska. Na każdego spadną ciosy, ale wygra ten, kto zada mocniejsze, celniejsze, lepiej przemyślane.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/656610-czy-kampania-pozytywna-mozna-w-polsce-wygrac-reelekcje