Minął zaledwie tydzień odkąd TVN przedstawił widzom „panią Joannę”, a wszystko w całej sprawie ułożyło się w spójną całość. Trudno uwierzyć, że to przypadkowa historia. Zwłaszcza, gdy na jaw wychodzą nowe fakty, a rzekoma ofiara nie ma nic przeciwko temu, by służyć za narzędzie agresywnej walki politycznej konkretnych partii i organizacji. I tylko żal patrzeć z jaką łatwością performerka wprowadzana jest przez polityków opozycji do Sejmu, gdzie wygłasza swoje pożałowania godne mądrości. Joanna Parniewska ma wiele twarzy. Niemal każda jest kontrowersyjna. Której z nich chce bronić Tusk na swoim marszu?
Kłamstwa i manipulacje
Już po samej emisji pierwszego materiału „Faktów” pisałam, że sprawa wygląda na bardzo podejrzaną. Zwłaszcza, że natychmiast podchwycona została przez Donalda Tuska, który uznał ten przypadek za wystarczający do zwołania ogólnopolskich manifestacji. Oczywiste jest przecież, że lider PO liczy na wskrzeszenie przed wyborami czarnych marszów, które mogłyby wpłynąć na zmianę preferencji wyborczych głosującej większości.
Historia Joanny Parniewskiej wałkowana jest od 10 dni, ma sensu więc jej streszczać. Dość powiedzieć, że na jaw wychodzą jej kolejne kłamstwa, a poziom intelektualny, jaki prezentuje w licznych wywiadach wpędza zdrowo myślących ludzi w spore zażenowanie. Politycy opozycji brną jednak uparcie w swój pierwotny przekaz narzucony przez Donalda Tuska. Nawet wtedy, gdy wspólnie z Martą Lempart, Parniewska szczuje na policjantów, wskazując kłamliwie funkcjonariuszy, mających ją rzekomo skrzywdzić. Towarzyszy jej w tym pełnomocniczka, która nie jest zwykłym prawnikiem, lecz wiceprezesem proaborcyjnej organizacji FEDERA, od lat walczącej o zmianę polskiego prawa. Łączą je więc postulaty „Strajku Kobiet” i cele czarnych marszów, streszczające się w jednym, powtarzanym konsekwentnie przez Lempart, skierowanym do rządu haśle: „wyp..lać”.
Kolejny performance?
Cała historia jest odrażająca. Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że bohaterka opozycji leczy się psychiatrycznie, a punktem wyjścia tej historii jest jej wołanie o pomoc w obliczu chęci odebrania sobie życia. Co jest prawdą, co kreacją? Cyniczna performerka plącze się w zeznaniach i snuje wątpliwe opowieści o swojej filozofii życia. Mimo to, stała się bohaterką mediów i królową większości ugrupowań opozycyjnych, mającą poderwać kobiety do głosowania przeciwko PiS. Tyle, że w rzeczywistości zamiast królowej jest queerowym królem, a jedyne kobiety, które może za sobą pociągnąć to „wściekłe macice” od Lempart.
Zadrosna o własny avatar
W swojej działalności performatywnej jedzie po skrajnościach. Występuje w roli draq king jako Johnny d’Arc i uprawia stream-art. W Sejmie oświadczyła, że jest „paniom Joannom, siostrom, dyrektorkom i kochankom, ponoć całkiem niezłom”. Mówiła, że poroniła „żelka”, ale jest zwolenniczką aborcji na żądanie, czemu od lat daje wyraz w swojej działalności.
Twierdzi też, że jest artystką, „sama sobie eksperymentem” w procesie zwanym avataryzacją. Stworzyła m.in. projekt „Omnes Pisces Habent Pussies”, czyli „Wszystkie rybki mają ci..ki”. Wcieliła się w rolę Małej Syrenki, co było ponoć dość wyczerpujące. „Syrenka jest kobietą pozbawioną waginy, czyli będącą spełnieniem fantazji wystrajających z lęku kastracyjnego” – opowiadała. Stylizowała się także obrazoburczo na Matkę Bożą.
Doprowadziliśmy do wytworzenia avatara, który bardzo przypomina mnie, ale nie jest moją reprezentacją, w tym sensie, że nie jest odzwierciedleniem mnie. Nie jestem żadnym uprzednim wzorem wobec tego, co jest prezentowane poprzez tego avatara. Z mojego punktu widzenia avatar jest w pewnym sensie moim własnym alter ego, odsłoną mnie, która może realizować rzeczy, których ja nie jestem w stanie realizować. Jestem zazdrosna o mojego avatara — tłumaczy.
Trzeba przyznać, że w ciągu półtora roku znacznie poprawiła swój wschodni akcent. Dziś jest niemal niewyczuwalny. Jaki wizerunek przywdzieje Parniewska 1 października, gdy Donald Tusk otworzy ogólnopolski marsz w jej obronie?
Bezduszna walka o głosy kobiet
Ruszył ostry bój o elektorat. Opozycja dobrze wie, że musi zawalczyć o głosy niezdecydowanych, wśród których większość stanowią kobiety. Wie o tym zarówno lewica, jak i Koalicja Obywatelska. Jolanta Kwaśniewska już kilka tygodni temu alarmowała w jednym z wywiadów, że „to właśnie dzięki bierności kobiet, PiS może wygrać wybory”. Donald Tusk wyraził tę świadomość znacznie wcześniej. Ale ponieważ nie ma dla kobiet żadnych realnych propozycji, próbuje za pomocą skrajnie brutalnych metod i rynsztokowego języka, wywołać emocjonalne rozjuszenie wymierzone w rząd. „Dzisiaj ta władza to są seryjni zabójcy kobiet. To oni odpowiadają za śmierć tych kobiet. To na nich, na ich głowy, panie Kaczyński, na pańską głowę spadają te tragedie, te śmierci, ta żałoba” – mówił szef PO w jednym ze swoich czerwcowych wystąpień.
Czy to wystarczy? Już samo założenie Tuska jest błędne. Zachowuje się jakby miał kobiety za bezmyślne idiotki, które bez trudu można wyprowadzić z równowagi i skłonić do emocjonalnych decyzji. Pani Joanna nie jest „jedną z nas”. Nie reprezentuje ogółu kobiet, ich codzienności, potrzeb i zaangażowań. Jest proaborcyjną aktywistką, która wpisuje się w medialno-polityczne działania feministek. Nie wystarczy rzucić hasło aborcji na żądanie, by zdobyć zaufanie kobiet. Trzeba przebić obecne, prokobiece rozwiązania, których PiS wprowadził naprawdę wiele. A w tych sprawach Platforma nigdy nie była mocna. Dlatego szuka sposobów najłatwiejszych. Gdy okaże się, że sprawa Parniewskiej nie działa, sięgnie po inny emocjonujący przypadek. Dlaczego zamiast tego, nie stworzy mocnego programu dla kobiet? Bo musiałaby całkowicie przeformatować założenia partyjne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/656380-po-co-tusk-chwyta-sie-performerkiona-nie-jest-jedna-z-nas