Ktokolwiek reprezentujący partie, a więc i komitety wyborcze pomaszeruje 1 października – zginie (nie dosłownie oczywiście).
Wakacje w pełni, więc to, co budzi umiarkowaną wesołość w pozostałej części roku, w czasie kanikuły bardziej rzuca się na oczy i na uszy. Nie z powodu oryginalności, lecz kompletnej głupkowatości. Wice Michnik czy ćwierć-Michnik hierarchicznie, choć prawie-Michnik funkcjonalnie, czyli Jarosław Kurski, regularnie dostarcza wesołego chłamu, ale czasem ponosi go patos, zaangażowanie i nabzdyczenie.
Tam, gdzie Wielowieyska, Kublik, Wieliński, Imielski czy Czuchnowski operują w konwencji horroru, a nawet slashera, Jarosław Kurski „śmieszy, tumani”, ale nie „przestrasza” – gdyby trzymać się „Pani Twardowskiej” Adama Mickiewicza. Można by to nazwać skowytem, gdyby nie silny element komiczny. Wcale nie zamierzony, lecz wynikający z połączenia poetyki pensjonarki, kujona i komsomolca. Sporo autorów „Gazety Zaangażowanej” próbuje tej poetyki, ale ćwierć-Michnikowi wychodzi to najzabawniej.
Jarosław Kurski nagrał, a ktoś spisał coś, co nazwano „Kto nie maszeruje, ten ginie”. I już są „jaja jak berety”, bo „maszeruj albo giń” to przecież hasło Legii Cudzoziemskiej. Wiele można o wojskach najemnych powstałych 9 marca 1831 r. z inicjatywy ówczesnego króla Francji Ludwika Filipa, ale nie to, że formacja ta jest natchnieniem dla „Gazety Zaangażowanej”, jej kierownictwa oraz jej partii, czyli Platformy Obywatelskiej.
Akurat teraz wojska najemne nie kojarzą się w pierwszej kolejności z Legią Cudzoziemską, lecz z „psami wojny” Jewgienija Prigożyna, więc nawiązanie jest co najmniej żenujące. Poza tym komsomolcy Michnika nie byliby w stanie nawet szyku bojowego utworzyć, a co dopiero „maszerować albo ginąć”. Mało tego, oni nie byliby w stanie stworzyć takiej ofermowatej wersji Legii Cudzoziemskiej, jaka pojawia się w filmie Tadeusza Chmielewskiego „Jak rozpętałem drugą wojnę światową (według powieści Kazimierza Sławińskiego „Przygody kanoniera Dolasa”).
„Kto nie maszeruje, ten ginie” jest w najbanalniejszej wersji nawiązaniem do najnowszej inicjatywy Donalda Tuska. Jarosław Kurski napisał: „Pół miliona ludzi na ulicach Warszawy i innych miast przywróciło nadzieję na zmianę tej władzy. Liczne późniejsze zgromadzenia – w Poznaniu, we Wrocławiu, w Koszalinie – pokazały, że rozmiar protestu z 4 czerwca nie był przypadkiem. Ludzie tej władzy mówią: dość! Dlatego nie mam wątpliwości, że Marsz Miliona Serc zwołany na 1 października, na dwa tygodnie przed domniemaną datą wyborów, będzie wielkim sukcesem opozycji i ustawi kalendarz kampanii wyborczej”.
Nazwanie politycznej imprezy „marszem miliona serc” pokazuje całą tandetę, pretensjonalność i nadęcie inicjatora oraz jego przybocznych. To nawet nie jest Paulo Coelho, ale jakaś parodia parodii, czyli coś w rodzaju „Na ustach grzechu” Magdaleny Samozwaniec w stosunku do „Trędowatej” Heleny Mniszkówny.
Donald Tusk ma ostatnio obsesję na punkcie serca, podłączając się pod symbolikę tego organu, a właściwie znaku, tyle że w wersji dla nieogarniętych. Ktoś mu pewnie podpowiedział, żeby znak serca zaopatrzyć w biało-czerwone barwy, bo wtedy tandetny symbol dla pensjonarek będzie patriotyczny i zaporowy wobec krytyków. Może i jest zaporowy, ale przede wszystkim to profanacja narodowych barw dla celów, które z tymi barwami nie mają nic wspólnego. Nawet gdy tandeciarze się w taki sposób ratują, nie zmienia to faktu, że wciąż są tandeciarzami.
Marsze zastępujące klasyczną politykę, a nie tylko ją uzupełniające, to nie jest wynalazek, który dobrze się kojarzy. Także ze względu na kraj, z którym się kojarzy (a już Donald Tusk powinien być na to szczególnie wyczulony). Takie marsze są po prostu formą przemocy symbolicznej, tym bardziej że często zachęcają do przemocy realnej. Gdy nałożyć na to serduszka w narodowych barwach, to jest to już profanacja do sześcianu. Za łatwo godzimy się na wycieranie sobie byle czego narodowymi barwami. A już całkowicie niedopuszczalne jest przykrywanie tymi barwami seansów nienawiści Donalda Tuska.
Najbardziej komicznym, bo zmieniającym charakter wesołego chłamu w chłam kryminalny jest moment Hołdu Tuskiego: „Znów Donald Tusk wyprzedził wszystkich. Znów zrobił to po swojemu, znów to Tusk narzuca logikę sporu, znów kreuje zbiorową wyobraźnię”. Zapewne trzeba było zmieniać pieluchę, tak to poleciało. Ale zarówno półbogowi Tuskowi, jak i jego giermkowi zabrakło rozsądku. I przewidywania. Impreza zaplanowana tuż przed wyborami choćby nie wiem jak była przebrana, będzie elementem kampanii wyborczej.
Marsz może zostać sfinansowany ze środków Funduszu Wyborczego Tuska i spółki, ale wtedy nie będzie żadną wielką demonstracją Polaków, a tylko partyjną imprezą. Albo marsz będzie się wiązał ze złamaniem kodeksu wyborczego, jeśli pieniądze będą pochodzić z siatek z pewnej sieci handlowej albo innego szemranego źródła (może też nie być ono szemrane, wystarczy, że będzie bezprawne). Można oczywiście wciskać kit, że to nic nie będzie kosztowało, ale obecna Państwowa Komisja Wyborcza nie szkoliła się w Moskwie, jak poprzednia, więc żadnego kitu wcisnąć sobie nie da.
Jeszcze gorzej jest, gdy Jarosław Kurski wzywa: „Na czele tego marszu powinni kroczyć wszyscy demokratyczni liderzy. Nikt nie powinien się wyłamać”. Otóż powinien i to dla własnego dobra. Przecież nie można się podłączać do kampanijnego wydarzenia innego komitetu wyborczego, bo wtedy nie finansuje się go z własnych środków, czyli łamie się prawo. Nawet gdyby była zrzutka uczestniczących komitetów, to też byłoby finansowanie nie swojej kampanii albo finansowanie z nie swoich środków. Choćby z tych powodów z Donalda Tusk taki geniusz, jak z koziego mleka rostbef wołowy.
„Kto nie maszeruje, ten ginie” – powiada Jarosław Kurski. Nawet jeśli nie przeszkadza mu Legia Cudzoziemska jako źródło tej złotej myśli, to i tak jest odwrotnie: ktokolwiek reprezentujący partie, a więc i komitety wyborcze w tej imprezie pomaszeruje – zginie (nie dosłownie oczywiście). Trzeba być wyjątkowo mało bystrym (jednocześnie uważając się za geniusza), żeby tego nie ogarniać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/655621-marsz-110-to-najglupsza-pulapka-jaka-mozna-wymyslic