Kilka dni temu wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta i wiceszef MSZ Paweł Jabłoński zaapelowali do przewodniczącego PO Donalda Tuska o to, aby ujawnił swoje dochody oraz źródła tych dochodów. Moim zdaniem, należałoby pociągnąć sprawę dalej i wezwać do ujawnienia płaconych przez Tuska podatków, bo to już dotyczy wszystkich z nas, którzy ze swoich danin na rzecz państwa utrzymują partie oraz zapewniają dobrobyt Polakom. Chodzi nie tylko o polskie zarobki Tuska, ale i kilkuletnie dochody jako szefa Rady Europejskiej – miesięcznie ok. 100 tys. zł – oraz pieniądze, jakie otrzymywał przez dwa lata po zakończeniu pracy w Brukseli, tzw. świadczenie przejściowe, które podobno wynosiło ok. 60 tys. zł miesięcznie. Z wiedzy, którą już mamy płynie wniosek, że 1/ Unia Europejska jest dla swoich ludzi bardzo hojna, i 2/, że w UE brak transparentności jako zasady – np. wniosek obywatelski do Unii by upublicznić zarobki Tuska został oddalony „bo są to informacje prywatne, i jako takie chronione”. Co jest nonsensem, bo UE jako instytucja oraz jej pracownicy podlegają ogólnym przepisom transparentności i jawności przepływu pieniędzy. Więc obywatele mają prawo wglądu do takich informacji, a oni sami/ instytucje w których pracują, winni im to umożliwić. Tak więc choć apel ministrów Kalety i Jabłońskiego leży w interesie i obywateli i demokracji, jak to się mówi, „odpowiedział im tylko wiatr”.
A politycy Zjednoczonej Prawicy po prostu raz jeszcze przypomnieli bardzo ważny problem, który dotąd w Polsce nie został jeszcze rozwiązany. Bo wiarygodność polityka i transparentność jego zarobków i podatków jest bardzo ważną częścią systemu funkcjonowania demokratycznego państwa, i w krajach anglosaskich - Wielka Brytania, Kanada, Australia, Stany Zjednoczone – traktowane są bardzo poważnie. Ze przypomnę niedawny casus wówczas premiera Davida Camerona. Chociaż jako urzędujący premier Zjednoczonego Królestwa nie musiał tego robić, w kwietniu 2016 roku na zebraniu Partii Konserwatywnej powiedział: ”Chcę, żeby moje zarobki i deklaracje podatkowe były zupełnie transparentne. Jestem pierwszym premierem tego kraju, który je ujawnia, bo czuję, że powinienem to zrobić”. Było to tuż po aferze Panama Papers, kiedy okazało się, że w „rajach podatkowych” lokowało swoje pieniądze ok. 140 polityków, prezydentów i premierów plus celebryci jak reżyser Pedro Almodovar czy pisarz Mario Vargas Llosa i… zmarły ojciec Camerona, Ian. Powstało uzasadnione przypuszczenie, że po śmierci ojca jego dzieci uzyskiwały korzyści finansowe z firmy ojca, Blairmore Holding Inc. I rzeczywiście, po kilku dniach uników, David Cameron przyznał, że miał udziały w BHI, ale w 2010 roku, przed startem do fotela premiera, sprzedał je za 30 tys. funtów. Z rozpędu ujawnił także wszystkie swoje zarobki od 2010 roku. Dlaczego? Bo 1/ jest legalistą i tępił wszelkie przejawy korupcji, 2/ jako demokrata wciąż powtarza, że „rządy winni sprawować ludzie uczciwi”, a po trzecie, i może najważniejsze, jak ognia bał się stracić wiarygodność u swoich wyborców. Jak na tym tle wygląda Donald Tusk, Radek Sikorski i inni politycy opozycji, nad którymi ciążą zarzuty prokuratorskie? A skorumpowani mandaryni w Unii Europejskiej jak Eva Kaili, Francesco Georgi i Pier Antonio Panzeri - kilka dni temu dotarł do nas news, że mieszkanie kolejnej eurodeputowanej, także socjalistki, tym razem z Belgii, zostało przeszukane i oczekuje ona na zarzuty prokuratorskie.
Transparentność przepływu pieniędzy polityków jest ważna, bo – ujawnia żródła finansowania, specyfikuje ile i za co, i zapobiega korupcji. Bywa także, że polityk zajmuje się – choć jest to zabronione - lobbowaniem, zdarza się, że na rzecz obcych krajów czy wywiadów, w sprzeczności z interesem państwa. Jak poseł Izby Gmin David Mercer, który za lobbowanie na rzecz Fidżi, która po wyrzuceniu z Commonwealthu, chciała znowu zostać jego członkiem, został oskarżony o korupcję. Czy jak Radosław Sikorski, który nie został o nic oskarżony i zapewne wciąż otrzymuje z Emiratów Arabskich ok. 100 tys. euro miesięcznie za bliżej nieokreślone „doradztwo”. Politycy mają „sprawczość”, pokus jest wiele, i właśnie dlatego ich dochody - wysokość, żródła i specyfikacja za jakie usługi - winny być jawne, transparentne i otwarte dla wszystkich. Po to, aby zapobiec zachowaniom niezgodnych z prawem czy z dobrymi obyczajami. W Polsce dochody polityków są wciąż niejawne, a podejrzenia, a nawet dowody świadczące o przypadkach kantów – jak w przypadku Sikorskiego czy Tuska – nie są podejmowane ani przez sejmowe komisje etyki, ani w poważniejszych przypadkach, przez prokuraturę. Przecież Donald Tusk jest obywatelem polskim, zatem tu płaci podatki, więc jeśli ukrywa swoje gigantyczne dochody, jest to nie tylko kpina z demokracji, ale i utrata dużych przychodów do budżetu na wydatki zgodne z interesem obywateli!
Ciekawe, że stosunek do pieniędzy ma na naszym małym i zatłoczonym kontynencie europejskim charakter „geograficzny”. W Wielkiej Brytanii, w Skandynawii, a częściowo i we Francji – patrz: kłopoty z wydatkowaniem funduszy partyjnych przez prezydentów Chiraka i Sarkozy’ego – problem transparentności dochodów i podatków polityków, jak również wydatkowanie pieniędzy partyjnych, traktowane są bardzo poważnie. Państwa śródziemnomorskie, Włochy, Grecja, mają bardziej wyrozumiały stosunek do zarobków polityków, choć teraz w czasach kryzysu i wysokiej inflacji, chyba lepiej rozumieją, co jest dla obywateli dobre, a co złe. W Polsce już mniej więcej wiemy, jak demokracja przekłada się na pracę parlamentu, mediów, organizacji pozarządowych, i mamy już pół społeczeństwa obywatelskiego, które nie pozwoli władzy traktować się przedmiotowo, konserwatystów. Ale wyborcy opozycji, zwłaszcza KO nadal pozwalają się traktować przedmiotowo, okłamywać i okradać – przecież kiedy Tusk, Sikorski i ich drużyna ukrywają swoje dochody, nie płacą od nich podatków, państwo ma mniej pieniędzy na inwestycje czy projekty społeczne i socjalne dla wszystkich Polaków. Wniosek może być jedynie taki: wyborcy KO, to albo postkomuniści, przyzwyczajeni do tego, że władza traktuje ich „z buta”, albo ignoranci bez ambicji obywatelskich, którzy nie mają pojęcia, że może być inaczej. Lepiej dla nich, dla ich rodzin, i dla Polski. Patrz: casus Sikorskiego, za którym w „sprawie ZEA”, stanęli nie tylko jego koledzy partyjni, zwłaszcza ci, nad którymi ciążą zarzuty korupcyjne, ale i … jego wyborcy, którzy godzą się na swoje okradanie! Podobnie sprawa wygląda w przypadku „Tusk case”, czy „Tusk affair”.
Zbliżają się wybory, najlepsza pora, aby zajrzeć im do portfeli. Bo tak to już działa, że im uczciwszy i bardziej wiarygodny polityk, tym większą popularnością i szacunkiem się cieszy. I druga prawidłowość, mówię o przypadku utajniania dochodów i podatków – im więcej politykowi przyrośnie, tym więcej tracą obywatele. I dziś jest znakomity czas, żeby się tym zająć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/655463-kleptokracja-czyli-donald-tusk-jego-dochody-i-podatki