Na drugim miejscu warszawskiej listy Konfederacji miała być gwiazda. Większość oczekiwała nazwiska Przemysława Wiplera, który niewątpliwie byłby wzmocnieniem dla konfederatów. Okazało się, że zamiast gwiazdy jest… syn jednego z największych wrogów PiS. Znany głównie z tego, że jest synem swojego ojca oraz z doniesień o przekrętach przy remoncie pewnej kamienicy, które zaowocowały prokuratorskimi zarzutami. Kapiszon? Zdecydowanie. Ale ważniejsze jest tu co innego: po co Mentzenowi młody Banaś?
Prawnik, przedsiębiorca, manager, a także ofiara prokuratur i służb w walce politycznej. Jakub Banaś tym różni się od Mariana Banasia, że jeszcze bardziej chce rozliczyć PiS i jeszcze bardziej PiS nie lubi. A niestety jest za to rozliczać. Chcę by wybrzmiało: Nie idziemy do tych wyborów po to, by z PiS się układać, tylko po to by PiS rozliczać
–- tak mówił o nowym nabytku Nowej Nadziei Sławomir Mentzen, a swoimi słowami dowiódł, że Marian Banaś nie jest bezstronnym prezesem Najwyższej Izby Kontroli, lecz zafiksowanym na walkę z jedną partią. Na dodatek od dawna w NIK doradza mu własny syn (to samo w sobie jest ekscentryczne, mówiąc eufemistycznie), który „jeszcze bardziej chce rozliczyć PiS i jeszcze bardziej PiS nie lubi”. Niezłe świadectwo antypaństwowości i braku obiektywizmu na szczytach władzy w NIK. W dodatku zaprezentowane… przed siedzibą NIK. Można rozumieć, że Banasiowie już nie dbają nawet o pozory.
Osobną okolicznością przy rozpatrywaniu tej kandydatury jest kwestia kłopotów z prawem Jakuba Banasia. On sam zapewnia, że nie idzie do parlamentu po immunitet. Czyli liczy na to, że otrzyma go niejako przy okazji. A przyda się, bo przecież ciążą na nim poważne zarzuty prokuratorskie związane z nieprawidłowościami dotyczącymi remontu kamienicy: wyłudzenia pieniędzy na remont, wyłudzenia VAT, podrabiania dokumentów i poświadczania nieprawdy. Dodajmy, że sprawa zaczęła się od reportażu „Superwizjera” TVN, a doniesienie o przestępstwie złożyło CBA, Generalny Inspektor Informacji Finansowej oraz grupa posłów Koalicji Obywatelskiej. Śledztwo jeszcze się toczy.
Pytanie, ilu potencjalnych wyborców Mentzena odczyta kandydaturę Banasia jako wejście konfederatów w jakieś zgniłe układy i niedopuszczalną ochronę dla człowieka, któremu grozi kilka lat więzienia za przekręty.
Najciekawsze w tej historii jest jednak coś innego. Kandydatura Banasia oznacza de facto otwartą wojnę Konfederacji z Prawem i Sprawiedliwością. Mentzen dociska ten przekaz niczym ciężkim glanem sojusznika z narodowców: żadnej koalicji z PiS! A informację o kandydowaniu syna prezesa NIK (i jego wstąpieniu do Nowej Nadziei, partii kierowanej przez Mentzena) opatruje dosadnym komentarzem:
Mam nadzieję, że kończy to bzdurne dywagacje o naszej koalicji z PiS.
To chyba moment, w którym Sławomir Mentzen zaczyna przegrzewać. Owszem, swoją fajnością, spontanicznością, luzem, bezkompromisową retoryką otula cały elektorat antysystemowy. Ale wśród osób, które dziś składają się na te 15-16 proc. dla Konfederacji, są też te zawiedzione PiS-em.
Mentzen chyba nie rozumie pewnego mechanizmu: utwierdzając wyborców w przekonaniu, że nie wejdzie w koalicję z partią Jarosława Kaczyńskiego, traci część z tych, których w ostatnim czasie zyskał.
Ci Polacy, którzy swoje sympatie przerzucili ze Zjednoczonej Prawicy na Konfederację, zrobili to np. po to, by nieco utrzeć nosa partii władzy, by pokazać, że nie będzie rządzić zawsze, że idzie świeżość, z którą trzeba się liczyć. Dlatego dziś popierają inne prawicowe ugrupowanie. Ale nie chcą przecież oddawać władzy lewicy! Część z nich zatem na wybory może nie pójść, ale większa zapewne wróci do PiS.
W głowach tej części elektoratu powstaje mętlik i kiełkuje myśl: skoro dobry wynik Konfederacji oznacza koniec rządów prawicy, dlaczego mam na nich głosować?
A za tym może pójść tendencja spadkowa w sondażach. Czyżbyśmy obserwowali początek końca karnawału Konfederacji?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/655356-konfederacja-zaczyna-przegrzewac