Termin „bańka informacyjna” (ang. filter bubble) odnosił się pierwotnie do mechanizmu selekcji informacji w internecie, zwłaszcza w mediach społecznościowych. W 2011 roku Eli Pariser zwrócił na to zjawisko uwagę jako na zagrożenie dla demokracji i dla debaty publicznej. Faktycznie, natura ludzka jest tak skonstruowana, że nie lubimy się denerwować, za to lubimy mieć satysfakcję. Nic więc dziwnego, że różne portale społecznościowe za pomocą algorytmów podsuwają nam informacje i opinie, które potwierdzają nasz światopogląd (mamy satysfakcję, że trafiamy na refleksje, które utwierdzają nas w przekonaniach) a izolują nas od stanowisk kwestionujących nasze postrzeganie świata (po co klient ma się denerwować?).
Bańki rosną
Jednak w świecie dużych koncernów medialnych tworzenie baniek informacyjnych stało się konsekwentną metodą polityczną i bańka informacyjna oznacza dziś już nie tylko algorytmy internetowe, które nam podsuwają konkretne treści. Zgodnie z interesem dużych firm z jednej strony oraz podmiotów politycznych z drugiej dziś buduje się nie „bańki informacyjne” ale całe siatki pojęć i zjawisk, które mają urabiać odbiorców i czynić wiernymi, kolejno: konsumentami i wyborcami. Rosjanie na przykład wyrobili wśród wielu mieszkańców odruch Pawłowa, w którym słowo „amerykański” wywołuje nieufność i nienawiść, tak że niewiele już trzeba robić, by zniechęcać do kolejnych wątków związanych z USA.
Bańki mniej i bardziej szkodliwe
Tworzenie „baniek informacyjnych” jest, niestety, naturalnym zjawiskiem opartym o ludzką psychikę, wyniki badań i skuteczność przekazu. Jednak bywają bańki informacyjne bardziej i mniej szkodliwe. Brytyjczycy karmiący się przekonaniem, że z Brexitu mają same korzyści nie stracą na tym tak bardzo jak np. Polacy, których obronność osłabia się poprzez deprecjonowanie polskiego munduru i w ogóle polskiej armii. Można by tu przytoczyć całą szeroką kampanię dezinformacyjną, która miała ośmieszyć Straż Graniczną i instalację na granicy polsko-białoruskiej, co skutkowało wzmocnieniem naporu reżimu Łukaszenki i wysyłaniem na Polskę kolejnych fal nielegalnej imigracji.
Kto nie przepuszcza informacji o zagrożeniach
Do aktywistów „praw człowieka” nie docierała jednak informacja, że wśród imigrantów są przeszkoleni agenci Moskwy i Mińska, że sami przybysze często zwyczajnie kłamią dla swoich partykularych interesów oraz że surowość wobec łamiących prawo obcokrajowców na granicy jest powszechną praktyką w całej Europie.
Jeśli więc ktoś dworuje sobie, że TVP jest nieobiektywna, bo nie powiedziała widzom jak to TVN odkrył „aferę parówkową” w hot dogach na Orlenie, to jednak można wskazać że lewicowo-liberalna bańka informacyjna, która lekceważy zagrożenia dla suwerenności kraju jest jednak poważniejszym problemem.
I tak oto o przymusowej relokacji imigrantów (z płaceniem kar jako alternatywą) mówi się powszechnie w Niemczech, w Brukseli, w mainstreamie UE, ale odbiorcy lewicowo-liberalnej bańki informacyjnej w ogóle nie wiedzą o nadchodzącej, odgórnej zmianie w sprawie paktu migracyjnego na całym kontynencie.
Podobnie wzmianka, całkiem oczywista dla każdego, kto nie wyznaje postpolitycznej koncepcji świata, że Niemcy mają część interesów sprzecznych z polskimi i że różnymi metodami te interesy realizują (np. poprzez swoich polityków i dziennikarzy w Polsce) także wywołuje niezrozumiałą z punktu widzenia logiki histerię. Po prostu część wyborców mówi, że całe lata niemieckich inwestycji w Rosji, lekceważenia przez Berlin standardów NATO (np. wydatków na armię) czy kwestie walutowe (euro wzmacniające głównie gospodarkę niemiecką) nie istnieją. Nie i już.
Sekta informacyjna
Jako że człowiek jednak zawsze postrzega świat w kategoriach „swój” i „obcy” wykreowano Jarosława Kaczyńskiego i jego partię na zło absolutne. Z wyznawcami tej, już nie bańki, a sekty informacyjnej, nie da się polemizować faktami. Można mówić o konkretnych ideologach LGBT takich jak Karl Ulrichs czy Adolf Brand, można cytować samych niemieckich polityków o ich zamiarze ingerowania w polskie sprawy, można tłumaczyć im na czym polega „solidarność” europejska w sprawie imigrantów, ale w zamian zobaczymy tylko zwężone oczy podejrzliwie rozpoznające w nas „pisowców” i z satysfakcją obnażający spisek złowrogich kaczystów. Poziom tego fanatyzmu jest tak wielki, że wkrótce ostrzeżenia o pożarach czy - nie daj Boże - o wojnie czy zamachach terrorystycznych będą traktowane jako „pisowskie szczucie” a nie czerwony alarm dla obywateli.
Wyznawcy liberalnej sekty informacyjnej żyją już w przekonaniu, że ten nowy, wspaniały kontynent jest już o krok od powszechnej szczęśliwości, ekoenergii, demokracji i zupełnej równości, ale na drodze stoją mu nie wewnętrzne sprzeczności, nie słabość elit, zakulisowe gry polityczne i niejawne interesy ale właśnie konserwatyści z Polski, Włoch czy Hiszpanii a w zwulgaryzowanej wersji po prostu „pisowcy” chodzący na pasku Władimira Putina i właściwie wykluwający się na specjalnych fermach pod Moskwą i Tambowem, by im, nadludziom liberalizmu, oświecenia i nowoczesności, popsuć radosny żywot unijnej utopii.
Na ten stan umysłu raczej nie ma ratunku, a na zatrzymanie potoków kłamstw i dezinformacji nie ma dość sił i społecznego poparcia. Nie pozostaje nic innego jak budować, wzmacniać i rozwijać konserwatywne i propolskie media, mimo przewagi finansowej zagranicznych graczy i poprawności politycznej, która wspiera lewicę i liberałów. Współczesne prawicowe media, gazety, telewizje i wydawnictwa stały się po prostu aktywnością równie ważną jak konspiracyjna edukacja w XIX wieku. Przy całej ułomności, słabościach i błędach nie ma po prostu innej drogi, bo sekty informacyjne mogą swoim ludziom wmówić dosłownie wszystko. Dla kraju leżącego na granicy z „russkim mirem” to jest bardzo niebezpieczna okoliczność.
CZYTAJ TAKŻE:
Kolejne kłamstwa i fake newsy w sprawie imigrantów
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/653833-juz-nie-banka-a-sekta-informacyjna-rzecz-o-liberalach