Nienawiść do braci Kaczyńskich wynikała z tego, że Tusk i Sikorski mieli kompleks kamerdynera. Nigdy nie wyszli poza paradygmat kamerdynera.
Fundamentalny problem z Donaldem Tuskiem, Radosławem Sikorskim czy Rafałem Trzaskowskim polega na tym, że oni nie są w stanie prowadzić propolskiej polityki. Nawet gdy im się wydaje, że taką prowadzą (prowadzili). Podstawowa przyczyna jest taka, że oni uważają prowadzenie propolskiej polityki za szkodzące Polsce. Nie obiektywnie szkodzące, lecz w mniemaniu Brukseli (jako „stolicy” Unii Europejskiej), Berlina, Paryża czy innych siedzib rządów. Oni uważają, że polskiemu rządowi nie wolno prowadzić propolskiej polityki, jeśli to się nie podoba tym, których uważają za uprawnionych nie tylko do oceniania polskiej polityki i jej recenzowania, ale wręcz do wyznaczania jej kierunków.
Mamy do czynienia z mentalnością kamerdynera w sensie, jakie tej społecznej funkcji nadał Georg Friedrich Wilhelm Hegel w „Wykładach z filozofii dziejów”. Sam Hegel pisał: „Dla kamerdynera nikt nie jest bohaterem… nie dlatego by ten nie był bohaterem, lecz dlatego, iż tamten jest kamerdynerem”. Kamerdyner historii, a kimś takim są m.in. Tusk, Sikorski czy Trzaskowski, nie jest w stanie samemu być bohaterem, czyli osobą sprawczą. A jednocześnie musi mieć bohaterów, żeby ich podziwiać i im służyć. Najważniejszym zadaniem kamerdynera i jego ambicją jest jednak poznanie oczekiwań jego bohatera i sprostanie wszystkiemu, co wynika z prywatnych upodobań bohatera.
Kamerdyner – jak to ujął filozof, prof. Marek J. Siemek – „zdejmuje wieczorem buty [bohaterowi] i zna doskonale jego predylekcje do szampana, do tłustego jedzenia i - nie daj Boże - do pięknych kobiet. Zna więc bohatera od kuchni i od łoża, czyli od całej prozaicznej strony jego życia. Dlatego właśnie perspektywa ta jest perspektywą lokaja. Spłaszcza horyzont, w jakim rzeczywiście obracają się myśli i czyny bohatera”. Nie dość, że kamerdyner nie jest w stanie być bohaterem, to jeszcze ma zaburzoną perspektywę poznawczą, bo rolę kamerdynera postrzega jako rolę lokaja (co tłumaczy zakładanie przez Tuska marynarki Jean-Claude Junckerowi).
Lokaj jest dumny z tego, że jego pan (bohater) chwali go za kamerdynerski sznyt, choć sam nie rozumie, że bycie kamerdynerem nie polega jednak na byciu lokajem. Gdyby prześledzić funkcjonowanie Donalda Tuska jako premiera RP oraz przewodniczącego Rady Europejskiej czy Radosława Sikorskiego jako ministra spraw zagranicznych RP, to oni rolę kamerdynera zamienili w rolę i funkcję lokaja. Można nawet założyć, iż Tusk (cały czas trzymając się definicji i charakterystyk Hegla) dostał posadę w strukturach Unii Europejskiej po docenieniu jego cech kamerdynera. I wedle oczekiwań, że łatwo da się on przemienić w lokaja.
Gdy Hegel mówi o „historii z punktu widzenia kamerdynera”, podkreśla bardzo przyziemną perspektywę takiej osoby. Ona dostrzega – jak to ujął filozof, prof. Andrzej Szahaj – „poszczególnych ludzi z ich cechami fizycznymi i psychologicznymi (wyglądem, charakterem itd.), a nie widzi ogólnych procesów o charakterze społecznym, których jest on co najwyżej wyrazicielem (narzędziem ‘chytrego rozumu’, jak mówił Hegel)”. Tak właśnie Tusk czy Sikorski postrzegali Lecha Kaczyńskiego i postrzegają Jarosława Kaczyńskiego, ale tym samym przyznają, że to bohaterowie. Nienawiść do braci Kaczyńskich w dużym stopniu wynikała z tego, że Tusk i Sikorski mieli (i mają) wobec nich kompleks kamerdynera. Oni nigdy nie wyszli poza punkt widzenia, a wręcz paradygmat kamerdynera, za to często przekraczali tę perspektywę w kierunku lokaja i lokajstwa.
Kamerdyner nie akceptuje polityki propolskiej, bowiem obawia się, że panowie (bohaterowie z Brukseli, Berlina czy Paryża), których zwierzchność, dominację i miejsce w hierarchii autorytetów uznaje, nie tylko zburzą jego świat, ale wręcz zniszczą sens jego życia. Sikorski dlatego tak często i namolnie przypomina swoje relacje z Carlem Bildtem (byłym premierem i ministrem spraw zagranicznych Szwecji) czy Guido Westerwellem (byłym wicekanclerzem i szefem MSZ Niemiec), że są oni dla niego bohaterami. Sam się zresztą przy nich zalicza do bohaterów, choć jak pokazują przełomowe wydarzenia (np. dotyczące Ukrainy) był przy nich tylko kamerdynerem (cały czas operując kategoriami Hegla).
Kamerdyner nie jest w stanie prowadzić propolskiej polityki nie tylko z powodu perspektywy poznawczej i moralnej, jaką mu ta funkcja narzuca, ale przede wszystkim dlatego, że odgrywa wyłącznie rolę służebną. Jego pozycja i awanse zależą wyłącznie od oceny w roli kamerdynera, a nie kogoś, kto z tej roli wychodzi czy wręcz ją neguje. Dlatego kamerdyner zawsze ma perspektywę interesu własnego, prywatnego, a nie społecznego, narodowego czy państwowego. Z kamerdynera nigdy nie będzie męża stanu.
Tusk, Sikorski czy Trzaskowski mogą udawać, że są bohaterami, a nie kamerdynerami, lecz pierwszy lepszy test samodzielności czy odwagi polegającej na odmowie wykonania poleceń czy życzeń pana (bohatera) natychmiast ich demaskuje. Pełniąc ważne funkcje polityczne mogą co najwyżej, z wielkiej łaski pańskiej, być namiestnikami, nikim więcej. Namiestnikami lepiej znającymi swoje ograniczenia niż pan mógłby im zapisać. Ale namiestnik także nie jest w stanie prowadzić samodzielnej, a tym bardziej propolskiej polityki. Tusk, Sikorski czy Trzaskowski mogą to uznać za historyczny determinizm czy fatalizm, na który nie mają wpływu, lecz to nic nie zmienia. Nigdy nie przestaną być kamerdynerami. Tylko kamerdynerami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/653308-tusk-sikorski-i-trzaskowski-nie-przestana-byc-kamerdynerami