Donald Tusk rozpętał burzę swoją wypowiedzią na temat Prawa i Sprawiedliwości, które rzekomo w zeszłym roku sprowadziło do Polski ponad 130 tys. imigrantów. To kłamstwo trzeba by rozbierać stopniowo, ale przede wszystkim należy tu wspomnieć, że jest to nieprawda, opierająca się o materiał „Faktów TVN” z 20 czerwca, gdzie takie dane przytoczono. Problem polega na tym, że liczba 130 tysięcy nie oznaczała tam przyjmowania nowych imigrantów, ale wydawania pozwolenia na pracę dla obcokrajowców. To duża różnica - takie pozwolenia są wydawane czasowo, a więc niektórzy co rok, a inni co trzy lata muszę występować o taki dokument ponownie. Dodatkowo część z tej liczby stanowią Ukraińcy, a więc trudno się tej sytuacji - w obliczu wojny - dziwić. Dalej - opozycja oskarża Orlen o sprowadzanie imigrantów, gdy tymczasem rzecz dotyczy zagranicznego koncernu, który chce zatrudnić ludzi spoza Polski (po skończeniu prac nad rozbudową Kompleksu Olefin wrócą oni do siebie).
A chodzi przecież jeszcze o dwie rzeczy - o to, że jest to imigracja legalna, kontrolowana, oparta o uczciwą pracę zarobkową a nie inwazję żądnych socjalu pseudouchodźców. I, last but not least, chodzi o to, że o tych imigrantach możemy decydować w Polsce, gdy zaś Unia Europejska chce relokować przybyszy na mocy centralnych decyzji.
Aby rozebrać proste kłamstwo Tuska potrzeba więc wiele wyjaśnień, sprostowań i faktów, ale przecież liderowi opozycji nie o to chodzi. „Taktyka projekcji” bowiem, jak to ujęli w swojej pracy na temat propagandy Anthony Pratkanis i Elliot Aronson, polega na „oskarżaniu kogoś o zły czyn, który popełniło się samemu”. O rządzie PO-PSL, który chciał się zgodzić na przymusową relokację wspominać tu nie trzeba, o rządach Tuska w UE, który także zgadzał się na setki tysięcy przybyszy spoza Europy - również nie.
Ale w strategii spin doktorów Tuska jest po prostu wiecznie oskarżać Jarosława Kaczyńskiego czy też Mateusza Morawieckiego o choćby największe bzdury, bo to się w politycznej propagandzie sprawdza. Wróćmy jeszcze raz do Pratkanisa i Aronsona. Powołując się na różne amerykańskie badania w swojej książce „Wiek propagandy” stwierdzili, że nawet bezpodstawne oszczerstwa działają na odbiorców.
Wydaje się, że samo pytanie o powiązania kandydata z nieakceptowanymi działaniami może wystarczyć do pogorszenia publicznego wizerunku kandydata. Co więcej, źródła insynuacji nie miało dużego znaczenia. Kandydaci byli oceniani negatywnie nawet wtedy, gdy nagłówek ukazał się w gazecie o małej wiarygodności [jak social media Donalda Tuska - JAM]. Negatywne ogłoszenia polityczne oraz kampanie oszczerstw często rzeczywiście się opłacają.
Rzecz jasna „kampania negatywna” w polityce nie jest niczym nowym i jest stosowana przez wszystkie strony wyborczego sporu. Problem pojawia się, gdy jedna strona zarzuty po prostu wymyśla, a dodatkowo przy deklarowaniu tolerancji i różnorodności ostrzega przed obcokrajowcami, zatem zaprzecza sama sobie. To hodowanie fanatyków, dla których nie liczą się fakty i dane, tylko jeden nieomylny wódz.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/653075-tusk-nie-uzywa-oszczerstw-ot-tak-to-specjalna-socjotechnika