Tusk ufał Putinowi bezgranicznie. Tak, że go nie wsypał, gdy ten proponował rozbiór Ukrainy, a potem Tusk sam oddał mu śledztwo smoleńskie.
Czytając najnowszy (opublikowany 30 czerwca 2023 r.) wywiad „Gazety Wyborczej” z Jarosławem Bratkiewiczem, absolwentem moskiewskiego MGIMO, od 1992 r. do 2021 r. w MSZ, w latach 2010-2015 dyrektorem politycznym ministerstwa, kreatorem i dyrygentem polityki rządu Platformy Obywatelskiej wobec Rosji i ogólnie wschodniej, można się tak często zalewać łzami wzruszenia, że przez wiele godzin nie sposób potem czytać, a tym bardziej pisać. Stopy wręcz taplają się w morzu łez spływających na biurko, a potem na podłogę.
Wielki dyplomata, jakim jest Bratkiewicz (o ile nie największy w dziejach Polski) nie dość, że wszystko rozumie i potrafi wyjaśnić, to gdyby miał takie upoważnienia, doprowadziłby do tego, że Putin szczerze kochałby Polskę i chciał dla niej zrobić wszystko, co najlepsze, Rosja nigdy by na nikogo nie napadła, a w Unii Europejskiej padano by przed polskim rządem na twarz – z zazdrości, poczucia wdzięczności, podziwu i kompleksów, że można nie tylko zrozumieć rosyjską duszę lepiej od samych Rosjan, ale zrozumieć Putina i zyskać u niego fory do końca istnienia świata.
Jarosław Bratkiewicz tak się w specjalizacji z rosyjskiej duszy posunął, że to on jest obecnie ideałem rosyjskiej duszy, a nie jakiś Puszkin, Tołstoj, Dostojewski, Jerofiejew, Wysocki, Prokofiew czy Rachmaninow. Dlatego czytając Bratkiewicza można się wzruszać i przeżywać najwyższe uniesienia. Nie po raz pierwszy zresztą, bo „Gazeta Wyborcza” często otwiera przed nim swoje łamy jako bardzo czuła na rosyjską duszę, choć w sposób nie tak uduchowiony, a bardziej na wzór „rozgoworow po duszam”, czyli przy wódce i „czaju” w szklankach umieszczonych w metalowych koszyczkach.
Bratkiewicz był tym czułym opiekunem dla polskich szefów MSZ, szczególnie dla Radosława Sikorskiego, który wytyczał szlaki w kwestiach rosyjskich (wiadomo - MGIMO), a jego wskazówki nie tylko pozwalały w najbardziej efektywny sposób z Rosjanami rozmawiać, ale też szczerze ich pokochać, gdy tylko odrzuci się skorupę niezrozumienia i uprzedzeń. Pod tym względem z Bratkiewiczem mógłby konkurować tylko film Eldara Riazanowa „Szczęśliwego Nowego Roku” (z 1975 r.), który Rosjanie kochają, a przy okazji kochają występującą w nim w głównej roli Barbarę Brylską. Bratkiewicza zwykli Rosjanie nie znają (tak, jak znają Brylską), więc nie mogli pokochać, ale kochają go rosyjskie elity polityczne, bo nikt poza Rosją nie robi im tak dobrze jak on.
Bratkiewicz słusznie przypisuje sobie monopol na Rosję, bo nikt tak Rosji nie kocha jak on. Rosji takiej, jaką ona jest. I nie jest prawdą, że studiując w MGIMO, „gdzie znakomicie uczono nie tylko języków obcych, ale także podstaw wiedzy humanistycznej oraz politologicznej”, był przez KGB czy inne GRU wodzony na pokuszenie, „tym bardziej że prawie nie padało”. To oczywiste, że „nikomu się nie przytrafiły próby nawiązania kontaktu przez sowieckie służby. Werbowały, ale nader wybiórczo, tylko specsłużby PRL, i to po studiach i powrocie do Polski”. Ale Bratkiewicz jest „czysty jak łza dziewicy”.
Sowieckie służby mijały go z daleka, zapewne wiedząc, jakim jest polskim patriotą:
Po wprowadzeniu stanu wojennego, będąc w wojsku, wystąpiłem z PZPR [nie powiedział, jak się w niej znalazł]. (…) Nieco później zacząłem też działać w solidarnościowym podziemiu wydawniczym.
I żadnego wrażenia nie robiła na nim „katecheza marksistowsko-leninowska” w moskiewskiej kuźni kadr. Jak już łyknął ocean wspaniałej wiedzy na MGIMO, wszystko było dla niego proste i jasne. A przez niego dla Tuska i Sikorskiego.
Jasne było, że „Putin sondował różnego rodzaju rozwiązania liberalne. Przecież władzę obejmował jako człowiek, który dążył do zakotwiczenia Rosji w Europie. W 2008 r. ten wariant nadal był aktualny”. Jakżeby takiego liberała i wolnościowca traktować z buta? Trzeba było nie tylko robić reset, ale Putina pokochać. Przecież „po pierwszych rozmowach z premierem Tuskiem zaczął sobie [Putin] uzmysławiać, że współpraca z Polską to może być ciekawa i opłacalna opcja”. No i „Polska może być dobrym tłumaczem poczynań Rosji. Życzliwe polskie oceny tego, co się w Rosji dzieje, oczywiście jeśli byłyby rzetelne i obiektywne, uwiarygodniłyby ekipę Putina”. I uwiarygodniały, a jakże!
Gdy się dobrze zna i szczerze kocha Rosję i Rosjan (jak Bratkiewicz), to się wie, że „podstawową emocją w polityce jest zaufanie”. I „taka atmosfera zaufania wytworzyła się między premierem Tuskiem i Putinem”. Istotnie, Tusk ufał Putinowi bezgranicznie. Tak, że nawet go nie wsypał, gdy Putin proponował rozbiór Ukrainy. Zresztą o żaden rozbiór nie chodziło, a o zaufanie: „kwestionując państwowość ukraińską i jej integralność z aluzyjnym odwoływaniem się do polskości Lwowa, strona rosyjska sprawdza, jak się do takiego podejścia odniesie Polska. Jeśli obróci w żart albo inteligentnie zareplikuje, to od razu zyskuje punkt, bo to znaczy: aha, ma charakter”. A Tusk zyskał nawet 10 punktów, bo nie pisnął. Tak się buduje zaufanie. A jeszcze 100 punktów zyskał po katastrofie smoleńskiej.
Zaufanie do Radosława Sikorskiego miał szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow. Powód:
Rolę odgrywała tu afgańska legenda naszego ministra. Rosjan ciekawiła jego droga życiowa. Oni lubią takie postacie, obieżyświatów, trochę awanturników, inteligentnych, błyskotliwych.
Kto lepiej niż Ławorw, mający w końcu dostęp do archiwów Łubianki, mógłby znać „afgańską legendę” Sikorskiego?
Afgański legendowany wzbudzał podziw, zaś dyplomaci wywodzący się z PiS „siedzieli, podkuliwszy ogony, po prostu bali się Ławrowa”. Faktycznie, tak się bali, że za nic mieli jego bajki, których tak chętnie słuchał Sikorski prowadzony za rączkę przez Bratkiewicza. I w ogóle się w rosyjskiej duszy oraz jej nosicielach nie zakochiwali, w przeciwieństwie do Bratkiewicza i ferajny. Ale ci ostatni to tak dla zmyłki. I to wszystko procentowało – zaufaniem do „naszych ludzi” w Warszawie. A tacy „pisowcy kompletnie nie rozumieją, co to jest historia, że jej istotą jest zmienność, rozwój albo regres. Oni uważają, że historia przypisuje nam jakieś odwieczne role, które odgrywamy w nieskończoność. I Rosja została wykreowana przez Pana Boga jako gwałtownik, który zawsze będzie mącił i szkodził Polsce”. No skąd, Rosja zawsze niesie pokój i miłość, a nad jej przywódcami lata gołąbek z gałązką oliwną. Nad Putinem w szczególności.
Jeśli Rosja ma do kogoś zaufanie, to nieba by uchyliła, jak 7 marca 2010 r., gdy „w obecności premiera Tuska na cmentarzu katyńskim Putin przyznaje, że za mord na polskich oficerach odpowiadają Sowieci, i prosi o przebaczenie. Czy (…) wtedy Putin wciskał nam kit i już planował aneksję Krymu i najazd na Ukrainę? Przecież to nonsens”. Sowieci mordowali, a Rosjanie byli ofiarami. Zupełnie jak naziści i Niemcy. I zupełnie jak przywódcy Niemiec za nazistów, Putin prosił o przebaczenie za Sowietów.
Putin ochoczo wskoczył do basenu demokracji, ale niestety „biurokracja rosyjska jest na tyle krnąbrna, na tyle nieoperatywna i niekontrolowana, że nie może liczyć na lojalne wykonywanie jego poleceń. Że jego najmądrzejsze pomysły zostaną wynaturzone, zdeformowane podczas realizacji”. Przez potoki łez cisnących się po tym wyznaniu trzeba przyznać, że ten dobry władca został po prostu oszukany. I wciąż jest oszukiwany, a to taki dobry człowiek. Docenił to Sikorski, gdy 2 stycznia 2020 r. mówił, że miłosierny „Putin to nie Stalin – jeśli morduje, to detalicznie, a nie hurtowo”.
Do Putina trzeba mieć podejście przepełnione jeśli nie miłością, to zrozumieniem:
Jeśli Polska tylko obrzucałaby Rosję kalumniami, to uznano by, że mamy zwichrowaną psychikę, cierpimy na antyrosyjską obsesję, że nie ma co z nami gadać, bo jesteśmy jak paranoik, który wszędzie wietrzy spiski.
I było pięknie, ale:
Kaczyński pod presją albo z własnej rachuby wybrał awanturnictwo polityczne. W efekcie katastrofa [smoleńska], zamiast doprowadzić do pojednania, (…) relacje polsko-rosyjskie popsuła.
Wiadomo, najlepiej pojednanie buduje się na grobach, a dociekanie, skąd się te groby wzięły, to tylko awanturnictwo. Rosja i jej przywódcy to szlachetni, wrażliwi ludzie, dlatego Bratkiewicz słusznie napomina, że „zaufanie u Rosjan jest rzeczą podstawową w polityce. Jeśli mają do kogoś zaufanie, sprawy idą gładko”.
Jeśli się Rosję rozumie, to ona się odwdzięcza. I Unia Europejska się odwdzięcza. Niestety „prezydent [Andrzej Duda] galopuje na wierzchowcu walki z imperializmem rosyjskim”. Jaki rosyjski imperializm? To tylko operacja specjalna na Ukrainie, żeby wytępić tam faszyzm. Gdyby Polska rozumiała Rosję tak jak Bratkiewicz z Tuskiem i Sikorskim, ceniłaby nas także Ukraina. A jak nie rozumie, to:
Kijów już dawno sobie uświadomił, że Polska nie ma takich wpływów w Unii i NATO jak kiedyś, więc i Ukraina pozwala sobie na bardziej bezpośrednie relacje z dużymi państwami, omijając Polskę, która zaczyna służyć ukraińskim politykom do wzajemnego poklepywania się, do uścisków.
A ta wojna, to w ogóle jest, czy to złudzenie władz Polski?
Gdyby Jarosław Bratkiewicz doradzał i analizował, a Tusk z Sikorskim nadal rządzili, żadnej wojny na Ukrainie by nie było. Putin nie zostałby zapewne do niej zmuszony. Wprawdzie jeszcze za ich rządów napadł w 2014 r. na Krym i wschodnie tereny Ukrainy, ale to zapewne dlatego, że Polska nie wzięła udziału w proponowanym w 2008 r. rozbiorze, który by Ukrainę uczynił kwitnącą i szczęśliwą – jak było z Księstwem Warszawskim, a potem Królestwem Polskim (po 1807 r. i 1815 r.) pod błogosławioną opieką Rosji.
Wystarczyło, jak Bratkiewicz podpowiadający Sikorskiemu jako szefowi MSZ, „docenić rolę Władimira Putina”, być „świadomymi wielkiej odpowiedzialności, jaką [Putin] wziął na siebie”, pogłębiać „przekonanie, że zamierza on czerpać z potencjału modernizacyjnego i demokratycznego, tkwiącego w narodzie rosyjskim, właściwie ukierunkowywać współzależności między demokracją a praworządnością i dyscypliną”. Znowu te łzy wzruszenia. Tym bardziej że to nawiązanie do wspaniałego aktu założycielskiego Konfederacji Targowickiej:
Nic innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką sławą i sprawiedliwością panuje, zabezpieczając się tak na wspaniałości tej wielkiej monarchini, jako i na traktatach, które ją z Rzeczpospolitą wiążą.
Jarosław Bratkiewicz podpowiadał po 2007 r. Tuskowi i Sikorskiemu (to on jest autorem „Tez o polityce RP wobec Rosji i Ukrainy” z 4 marca 2008 r.), żeby Putinowi przypominali, iż „mimo licznych konfliktów w wieku XIX i XX warto przypomnieć charakterystyczny epizod, kiedy po utworzeniu w 1815 r. Królestwa Polskiego car i król polski Aleksander I nadał mu konstytucję wzorowaną na liberalnej napoleońskiej konstytucji Księstwa Warszawskiego, tym aktem Aleksander zaskarbił sobie sympatię Polaków”. Jak po czymś takim Putin mógłby chcieć coś złego zrobić Polsce i Polakom? A sam Bratkiewicz powinien być doceniony za wszystko, co zrobił dla Rosji. Nie ma lepszego kandydata na następcę obecnego ambasadora Rosji w Polsce, Siergieja Andriejewa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/652824-pis-nie-pokochalo-rosji-tak-jak-rzad-tuska-lekcja-z-gw