Jeśli nie umie się prostej czynności i wciąż się do niej zabiera, podobnie może być z wszystkim innym, z rządzeniem Polską na czele.
Zajmując się banalną czynnością prasowania Donald Tusk zadał sobie największy cios od czasu, gdy we wrześniu 2014 r. przestał być premierem Polski. Sam wybór, by pochwalić się (najpierw na Tik Toku, a potem na Twitterze) akurat prasowaniem spodni też był katastrofalny. 22 czerwca 2023 r. o 12.54 Tusk wypowiedział następujące słowa: „Słuchajcie, dlaczego zawsze tak jest, że moje spodnie są bardziej wygniecione po prasowaniu, po moim prasowaniu, niż przed”.
Całkiem uzasadniona była lawina komentarzy, w których spodnie zostały uznane za metaforę Polski, rządzenia, polityki, jakiejkolwiek aktywności wymagającej choćby minimalnych umiejętności. I w każdym wypadku, czyli wskutek aktywności przewodniczącego Platformy Obywatelskiej, stan „po” był gorszy niż „przed”.
Nagrywając prasowanie Tusk chciał przekonać Polaków, że jest jednym z nich, że się nie wywyższa, że wykonuje zwykłe czynności. Mógłby przecież poprosić kogoś o wyprasowanie spodni, choć są uzasadnione wątpliwości czy np. będąca cieniem Tuska na trasie jego wojaży Monika Wielichowska dałaby radę wyprasować spodnie lepiej niż sam pryncypał. Mógłby zlecić prasowanie obsłudze hotelowej. Wreszcie, mógł wziąć inne spodnie – wcześniej wyprasowane przez kogokolwiek czy np. w pralni.
Tusk postanowił pokazać, jak prasuje i że sam prasuje, żeby przy okazji przekazać komunikat, iż choć go stać, nie ma setek czy choćby kilkudziesięciu spodni. Że na każdą oficjalną okazję nie kupuje nowych (też byłoby go stać). Innymi słowy, że jest racjonalny, oszczędny i zaradny. Dlaczego zatem wszystko skończyło się tak, jak lądowanie na spadochronie płk. Jose Arcadio Moralesa w filmie Juliusza Machulskiego „Kiler-ów 2-óch”?
Tylko część wyborców Tuska i PO akceptuje swojego „wielkiego” lidera jako kuchtę czy prasowacza, skoro od lat kreuje on mit męża stanu, stworzonego do wielkich rzeczy. W tej sytuacji prasowanie wcale nie zmiękcza wizerunku, nie dodaje mu ciepła, lecz zwraca uwagę na sztuczność sytuacji. Na to, że Tusk gra rolę chłopaka z sąsiedztwa, który jest w stanie wszystko zrobić osobiście. Bo gdy kreacja zajdzie dostatecznie daleko, kolejne role nie powinny obniżać rangi postaci. Wtedy bycie kuchtą czy prasowaczem nie jest swojskie i ciepłe, tylko jakoś tam żenujące.
Mąż stanu, w dodatku mający do wykonania zadanie na miarę Heraklesa (Herkulesa), czyli wyrwanie Polski z rąk strasznego, mocarnego Jarosława Kaczyńskiego oraz Prawa i Sprawiedliwości, musi być nadzwyczajny i jakoś tam boski. Herakles był wprawdzie synem śmiertelniczki Alkmeny, ale też najwyższego z bogów – Zeusa. Herkules prasujący spodnie to totalne świętokradztwo i zamach na powagę „wielkiego człowieka”, boskiego pomazańca.
Jeśli już Herkules prasowałby spodnie (czy cokolwiek innego), byłby w tym doskonały – tak jak w każdej ze swoich 12 prac, bo przecież nie wszystkie były arcyszlachetne. Gdy prasuje się nieudolnie, co Tusk sam zauważa, poddaje się w wątpliwość, że ma choćby cień znamion wielkości. Przecież zanim to ujawnił światu, mógł potrenować i zagrać już biegłość w prasowaniu. Tusk jednak uznał, że lepiej zademonstrować, iż stara się, choć mu nie wychodzi, czym tylko dowiódł, że jest kompletną ofermą, niedojdą i nieudacznikiem.
Natychmiast cisną się do głowy słowa piosenki Wojciecha Młynarskiego „Co by tu jeszcze…”: „A więc: faceci wokół się snują co są już tacy,/ Że czego dotkną, zaraz zepsują. W domu czy w pracy./ (…) Bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę:/ ‘Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie? Co by tu jeszcze?’./ (…) Bo w tym jest sedno, drodzy rodacy, by się faceci czuli potrzebni/ W domu i w pracy./ Niechaj ta myśl im wzrok rozpromienia, niech zatrą ręce,/ Że tyle jeszcze jest do spieprzenia, a będzie więcej”.
Skoro ktoś demonstruje, że sam prasuje spodnie (i zapewne inne części garderoby), nie robi tego pierwszy raz. Jeśli więc mówi, że „zawsze tak jest, że moje spodnie są bardziej wygniecione po prasowaniu, po moim prasowaniu, niż przed”, to oznacza, że nie jest w stanie robić tego dobrze. „Zawsze” robi to niedobrze. A przecież to banalna, prosta czynność. Jak w takim razie ktoś taki może się w ogóle brać do rządzenia państwem czy czymkolwiek poważnym, skoro to o wiele rzędów przerasta umiejętności potrzebne do wyprasowania spodni?
Wybór spodni też jest katastrofalny, bowiem ta część garderoby jednocześnie przykrywa to, co powinno być zakryte (przynajmniej u ludzi kulturalnych albo niebędących akurat na „paradzie równości”), a z drugiej strony pokazuje, jak się jest zorganizowanym i uporządkowanym (zagniecenia, wielokrotne zaprasowania, zwracające uwagę błyszczenie się tkaniny). Spodnie zbyt rzucają się w oczy, żeby można je źle wyprasować. W końcu Tusk mógł wybrać dżinsy, co zresztą często robi, których nawet nie trzeba prasować. Jeśli wybrał spodnie wymagające prasowania, chciał przez to podkreślić nadzwyczajność sytuacji. Albo swoje nastawienie - z założenia pełne atencji. Storpedowanie zamiarów przez fatalne wykonanie prasowania jest kompromitacją samą w sobie.
Spodnie mają to do siebie, że zwykle gdy się je prasuje, trzeba się szczególnie przyłożyć do kantów. Chyba że się kantów nie zaznacza, co jednakowoż czyni jej mało odświętnymi i w wielu wypadkach podważa sens prasowania. Formalna zbieżność między kantami a „kantami” nabiera semantycznej rangi, gdy chodzi o polityka. Wtedy znaczący jest zarówno brak kantów, jak i źle zaprasowane kanty, bo otwiera się duże pole do zastanawiania się nad „kantami”.
Miły z pozoru obrazek – Donalda Tuska prasującego spodnie, stał się kłopotem, gdy sam siebie ocenił on jako osobę, której prasowanie nie tylko nie wychodzi, ale że nie wychodzi mu „zawsze”, czyli jest niereformowalny. I w tym momencie zaczyna się katastrofa, bo jeśli nie umie prostej czynności, a się do niej po raz kolejny zabiera, podobnie może być z wszystkim innym, z rządzeniem Polską i odpowiedzialnością za naród polski na czele (szczególnie w czasie wojny za naszą wschodnią granicą).
Nikt Donalda Tuska nie zmuszał, żeby prasował spodnie, komentował to i uruchamiał całą lawinę komentarzy i znaczeń. Ale to zrobił. Co też pokazuje, że ma marną zdolność przewidywania i kojarzenia. I że jakiejkolwiek roli by nie grał, zawsze coś spod tej roli wylezie. A zwykle wyłazi natura, charakter, albo istota tego, kim się jest. Nieważne, że chodzi o banalną czynność. Sam Tusk decyzją uwiecznienia jej na Tik Toku i Twitterze, a więc nadając jej wielomilionowy zasięg, uczynił ją nie tylko memotwórczą, ale też domagającą się dekonstrukcji. Czy dziwi sens dekonstrukcji prasowania? W żadnym razie. Tusk taki po prostu jest. A tym razem sam to udowodnił.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/652002-prasujac-publicznie-spodnie-tusk-zadal-sobie-najwiekszy-cios