Napisać, że słowa Antony’ego Blinkena, który oświadczył, iż Stany Zjednoczone nie popierają żadnej kandydatury na stanowisko przyszłego Sekretarza Generalnego NATO wywołały rozczarowanie w Londynie, to nic nie napisać. Konserwatywny The Telegraph informuje, że deklaracje płynące z Waszyngtonu „wywołały furię” w Londynie.
Zawód nad Tamizą
Ben Wallace - urzędujący sekretarz obrony, o którym mówiło się, że może zastąpić Stoltenberga oświadczył po wypowiedzi szefa Departamentu Stanu, że „to się nie stanie”, mając na myśli swój triumf w wyścigu o stanowisko w NATO. Anonimowi przedstawiciele rządu wypowiadający się dla mediów byli mniej oględni w słowach i jeden z nich powiedział, mając na myśli dotychczasowe relacje z Amerykanami, że „myśleliśmy, iż jesteśmy najbliższymi sojusznikami i oto co dostaliśmy”.
Mówienie o kryzysie w relacjach między Londynem a Waszyngtonem byłoby z pewnością przedwczesne i na wyrost, ale pewnego rodzaju gorycz pozostała, co oznacza, ze Brytyjczycy będą musieli dostać rekompensatę gdzie indziej. Jakiś czas temu amerykańskie media informowały, że w ramach przebudowy systemu obrony wschodniej flanki NATO, Amerykanie chcą powołać dwa korpusy armijne - jeden z siedzibą w niemieckim Wiesbaden i drugi z dowództwem w Turcji, w Izmirze. Spekulowało się, że na czele pierwszego ma stanąć amerykański generał, a w Turcji, przedstawiciel Wielkiej Brytanii. Wydaje się, że teraz, po tym jak Wallace dostał „czarną polewkę” szanse, że Brytyjczyk obejmie dowództwo w Izmirze rosną.
Poszukiwania kandydata/ki
Nie zmienia to jednak faktu, że na trzy tygodnie przed szczytem NATO w Wilnie nie ma uzgodnionej kandydatury nowego Sekretarza Generalnego. Najprawdopodobniej skończy się na kolejnych naciskach, by Stoltenberg znów przedłużył swoją kadencję. Chodzi również o to, aby brukselską biurokracją NATO (4 tys. pracowników) w trudnych czasach transformacji kierował doświadczony polityk. Inne kandydatury nie spełniają jednego podstawowego kryterium – nie można o nich powiedzieć, aby jednoczyły państwa członkowskie.
Największe szanse miała do tej pory Mette Frederiksen, socjaldemokratyczna premier Danii. Jej kandydaturę mają popierać zarówno Francja jak i Niemcy uważając, że nowy Sekretarz Generalny powinien pochodzić z Unii Europejskiej. Jednak, jak się wydaje, Frederiksen nie obejmie tej funkcji, bo w czasie niedawnej wizyty w Waszyngtonie i spotkania w Białym Domu z Bidenem miała nie zrobić na amerykańskim prezydencie dobrego wrażenia.
Państwa Europy Środkowej podnoszą ponadto przeciw kandydaturze duńskiej polityk istotne argumenty. Po pierwsze formułowany jest pogląd, iż jedną z zasadniczych przeszkód jest fakt, że Dania nie spełniła do tej pory uzgodnionego jeszcze na szczycie w Walii kryterium wydatkowania na bezpieczeństwo 2 proc. swego PKB.
Kolejna kadencja Stoltenberga?
W świetle tej argumentacji funkcja sekretarza generalnego dla duńskiej polityk byłaby nagrodą dla kraju, który nie traktujące poważnie przyjętych zobowiązań. Ponadto ze stolic naszej części kontynentu słychać głosy, że już wystarczająco długo Skandynawowie przewodniczyli w NATO i teraz czas oddać ster rządów politykowi ze Wschodu. Jeśli argumenty związane z poziomem wydatków na zbrojenia traktować poważnie, to obecnie jedynie 7 państw w NATO wydaje więcej niż 2 proc PKB. Oprócz Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii są to jeszcze Grecja, Bałtowie i Polska.
Trudno przypuszczać, aby Turcy zgodzili się na Greka, a to oznacza, że pole wyboru uległoby w takiej sytuacji znacznemu zawężeniu. Tym bardziej, że europejskie media piszą o tym, iż w Sojuszu Północnoatlantyckim panuje konsensus, że nowy Sekretarz Generalny powinien być kobietą i byłą lub urzędującą premier. Przy tak skonstruowanych kryteriach najwięcej szans daje się Kaji Kallas z Estonii, ale na jej kandydaturę nie chcą się ponoć zgodzić ani Niemcy ani Francja, bo uważają ją za „zbyt jastrzębią” jeśli chodzi o stanowisko wobec Rosji. Inne dyskutowane kandydatury w rodzaju premiera Holandii - Rutte czy Hiszpanii - Sancheza też raczej nie wzbudzają entuzjazmu. Oznacza to, że mamy impas i stąd pomysł, że być może Stoltenberg będzie namawiany, by przedłużyć swoje urzędowanie. Chyba, że Amerykanie wysuną jakąś nową kandydaturę. Zobaczymy.
Cała sprawa jest interesująca jeszcze z jednego powodu. Pokazuje bowiem jak trudne jest zbudowanie porozumienia, które byłoby w stanie zadowolić wszystkich, pogodzić często rozbieżne spojrzenia i interesy. Jest to oczywista przypadłość wielkich, wielostronnych organizacji takich jak NATO, ale prawidłowość ta mogłaby zostać zastosowana również do Unii Europejskiej.
Ukraina w UE to problem dla rolnictwa
W tym ostatnim przypadku warto zwrócić uwagę na to w jakim stopniu Wspólnota będzie musiała się zmienić wraz z przyjęciem Ukrainy. My do tej pory koncentrujemy się na kwestii federalizacji i głosowania większościowego, ale to wcale nie jest najistotniejsza sprawa. Pisze o tym portal Politico, zwracając uwagę na ważniejsze, jak się wydaje, kwestie. Po pierwsze, jak powiedział dziennikarzom Gérard Araud były francuski ambasador w Stanach Zjednoczonych polityka rolna Wspólnoty w obecnym kształcie, jeśli zostanie do Unii przyjęta Ukraina, nie będzie mogła być kontynuowana.
Dziś Wspólnota wydaje na nią 386 mld euro rocznie finansując w ten sposób przede wszystkim system dopłat rolniczych. Problem polega jednak na tym, że średnia wielkość gospodarstwa rolnego w Unii wynosi 16 ha, a na Ukrainie 1000 ha. Ukraina ma też największy w Europie areał ziem uprawnych. Dotychczasowy system oparty był na dystrybucji dopłat „do hektara” co oznacza, że wejście Ukrainy do Unii spowoduje przechwytywanie większej części budżetu rolnego UE przez producentów z tego kraju. Można oczywiście zastosować system regresywny - wtedy dopłaty będą maleć wraz ze wzrostem areału ziem będących we władaniu jednego podmiotu - ale nie zmieni to ogólnego obrazu. Albo Unia będzie w stanie, co wydaje się mało prawdopodobne, skokowo zwiększyć swój budżet na politykę rolną albo dotychczasowe dopłaty w związku z akcesją Ukrainy znacząco spadną.
W najgorszej sytuacji, piszę to już dzisiaj, aby nikt nie mógł powiedzieć, że nie wiedział i nie było przestróg, znajdą się rolnicy z Polski. Z jednej strony będziemy odczuwać presję cenową związaną z napływem tanich produktów rolnych z Ukrainy, z drugiej Bruksela najprawdopodobniej zaproponuje zmniejszenie dopłat. To oznacza, że nasi rolnicy zostaną uderzeni z obydwu stron. Państwa z zachodniej części naszego kontynentu, po to aby przygotować się na nadchodzące wyzwania, już powołały tzw. Grupę Atlantycką (Francja, Hiszpania, Irlandia, Belgia, Holandia, Dania, Portugalia) - nieformalne ciało, którego zadaniem ma być artykułowanie i obrona interesów „starych członków” Unii, z Zachodu. A my co robimy, aby zbudować większą płaszczyznę interesów regionalnych w tej kwestii? Samo blokowanie importu ukraińskich artykułów pochodzenia rolnego okaże się nieskuteczne, a ponadto, co już ma miejsce, wpłynie negatywnie na stan naszych relacji z Kijowem.
Niemcy mogą nas skłócić
Warto też zwrócić uwagę na fakt, że w Grupie Atlantyckiej nie ma Niemców, bo Berlin jest zainteresowany importem produktów ukraińskiego rolnictwa. Niemcy są importerem netto żywności i z ich perspektywy wejście Ukrainy do Wspólnoty może być korzystnym rozwiązaniem, zwłaszcza jeśli przy okazji uda się poróżnić Polaków i Ukraińców. Ale to nie jedyna kwestia. Jak mówi dziennikarzom Politico Gérard Araud „Biorąc UE taką, jaka jest teraz… po prostu UE nie może tak naprawdę wchłonąć Ukrainy”.
Nie chodzi tylko o rewolucyjne zmiany w zakresie wspólnej polityki rolnej, ale również o inne obszary, w tym przede wszystkim tzw. fundusze spójności, które będą rozdzielane na nowych zasadach. Wejście do Wspólnoty Ukrainy, czyli kraju zniszczonego wojną, który według ostatnich szacunków będzie potrzebował na odbudowę 411 mld dolarów spowoduje, że środki wydawane w ramach tej polityki przesuną się w znacznej mierze na wschód. „Pytanie, kto za to zapłaci – powiedział dziennikarzom jeden z anonimowych przedstawicieli Komisji Europejskiej - jaki będzie wkład?” – „Wszystkie te pytania wymagają lat, czasem dziesięcioleci”.
Niektóre regiony (z pewnością Mazowsze) będą zbyt bogate, aby liczyć na unijne dopłaty rozwojowe, niewykluczone, że z beneficjenta środków staniemy się płatnikiem netto. Jeśli tej zmianie towarzyszyć będzie redukcja dopłat dla rolników i utrzymanie polityki blokowania środków dla Polski w oparciu o polityczne zarzuty, to w jaki sposób zmieni się nastawienie Polaków do Unii? Piszę o tym dlatego, że już teraz, na poziomie debaty publicznej musimy przygotować się zarówno na trudne czasy jak i trudne rozmowy w których twardo będziemy bronić naszych interesów.
Model izraelski i tajwański
Jest to tym istotniejsze, że powstający właśnie nowy system bezpieczeństwa, który w realiach powojennych ma objąć Ukrainę tworzony jest w oparciu o dwa uzupełniające się elementy – formułę wojskową, w której sąsiadujące z nami państwo ma stać się „Izraelem Wschodu” oraz uzupełniającą ją wizję członkostwa Kijowa w Unii Europejskiej. Dużo i w sposób bardzo interesujący pisze o tym Eric Ciaramella, w przeszłości przez 12 lat będący jednym z głównych ekspertów ds. Rosji i przestrzeni postsowieckiej - w tym Ukrainy - w amerykańskiej Radzie ds. Bezpieczeństwa Narodowego, a obecnie kierujący programem analitycznym Centrum Carnegie.
W swoim długim raporcie zastanawia się on, w jaki sposób wyglądać powinien system bezpieczeństwa w naszym regionie, aby gwarantować zarówno odbudowę Ukrainy jak i skutecznie odstraszyć Rosję, ale również, a może przede wszystkim zbudować politykę, która nie będzie podlegała zmianom jeśli do władzy w Waszyngtonie dojdzie ekipa o innej orientacji w kwestiach strategicznych i polityki zagranicznej. Ta ostatnia sprawa jest żywo dyskutowana zarówno w stolicach europejskich jak i za oceanem, bo perspektywa zwycięstwa w wyborach prezydenckich skrzydła Republikanów nieco bardziej izolacjonistycznie nastawionego jest niemała.
I właśnie z tego powodu Ciaramella jest zdania, że model izraelski, czy tajwański powinien mieć zastosowanie w przypadku Ukrainy. Chodzi o zbudowanie już teraz w Kongresie ponadpartyjnego porozumienia i jego zdaniem taka większość istnieje, która mogłaby uchwalić specjalną ustawę na wzór izraelskiej czy podobnej, uchwalonej dla Tajwanu (Taiwan Relations Act). Chodzi o ustawowe i wieloletnie uregulowanie pomocy wojskowej (w tym finansowej na cele wojskowe) Stanów Zjednoczonych dla Ukrainy, bo tego rodzaju regulacji nie będzie można łatwo zmienić, jak również o zbudowanie formuły odpowiadającej zasadzie Qualitative Military Edge, stosowanej w przypadku Izraela. To w związku z nią Ameryka nie może dopuścić do sytuacji w której jakiekolwiek państwo graniczące z Izraelem byłoby w stanie osiągnąć przewagę technologiczną i w następstwie również wojskową, co mogłoby zagrażać istnieniu państwa, będącego uprzywilejowanym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych.
Stabilność strategiczna na przyszłość
W przypadku Ukrainy zagrożonej przez mocarstwo atomowe jakim jest Rosja, bezpośrednie „przełożenie” tego rodzaju strategicznej zasady nie jest możliwe i trzeba szukać innych rozwiązań, które mają prowadzić w gruncie rzeczy do podobnego celu. Ukraina ma być, jak argumentuje Ciaramella, państwem zdolnym do samodzielnej obrony, a przez to bezpiecznym i skutecznie odstraszającym Rosję, jak również ma mieć realną perspektywę odbudowy. Te ostatnie kwestie w sposób oczywisty łączą się z bezpieczeństwem, bo bez jego zapewnienia odbudowa kraju ze zniszczeń wojennych jest nierealna a bez odbudowy bezpieczeństwo w dłuższej perspektywie też będzie iluzoryczne.
Amerykański ekspert poświęca wiele uwagi kwestiom wojskowym i dyplomatycznym, w tym odbudowie ukraińskiego sektora przemysłowego pracującego na rzecz armii, ale dla naszych rozważań ważne jest co innego. Otóż w jego koncepcji wejście Ukrainy do Unii Europejskiej jest jednym z kluczowych czynników gwarantowania stabilności strategicznej w przyszłości. Nie tylko dlatego, że państwa członkowskie Wspólnoty wzajemnie, choć na niższym poziomie niż to jest w przypadku NATO, gwarantują sobie wsparcie na wypadek zagrożenia. To też jest ważne, ale Ciaramella koncentruje swoją uwagę na czymś innym. Otóż jego zdaniem Unia Europejską jest bardziej niż NATO, i z pewnością bardziej niż Stany Zjednoczone, predestynowana do odegrania znaczącej roli w przyszłej architekturze bezpieczeństwa w naszym regionie. Oczywiście chodzi o kwestie odbudowy, ale jego zdaniem Wspólnota powinna również rozważyć wysłanie wojskowych, choć z ograniczonym mandatem, misji na Ukrainę już po wojnie. Można w ten sposób monitorować granicę z Białorusią, handel czarnomorski czy wreszcie chronić obszary, w których koncentrowała się będzie odbudowa ukraińskiego przemysłu.
Odbudowa i bezpieczeństwo
Takie specjalne strefy odbudowy mogłyby otrzymać unijną protekcję o charakterze militarnym i dla Rosji taki scenariusz byłby, w opinii amerykańskiego eksperta, bardziej strawny niż obecność żołnierzy ze Stanów Zjednoczonych na ukraińskiej ziemi. W grę wchodzi też stabilność strategiczna w wymiarze globalnym, co może oznaczać, że Waszyngton, w przeciwieństwie do państw z Unii, będzie mniej skłonny, by wysyłać swych żołnierzy na Ukrainę. Nie chodzi w tym wypadku o rozważania szczegółowych propozycji formułowanych przez Erica Ciaramellę. Istotna jest sama idea, w której za odbudowę i za zapewnienie Ukrainie bezpieczeństwa będzie w przyszłości w większym stopniu niż Stany Zjednoczone odpowiadała Unia Europejska.
Tego rodzaju podejście jest z pewnością w interesie Ameryki, która co widać to już dziś, nie jest zainteresowana ponoszeniem głównych ciężarów. Z punktu widzenia Europy oznacza to jednak, że tych dwóch kwestii – bezpieczeństwa w regionie i akcesji Ukrainy do Wspólnoty nie będzie można najprawdopodobniej separować. Obydwa procesy będą przebiegały równolegle i wzajemnie będą się uzupełniały. A zatem jeśli Wspólnota będzie musiała się zmienić, aby w ogóle być w stanie przyjąć Ukrainę, to trzeba zacząć nad tą kwestią pracować już teraz. W przeciwnym razie możemy znaleźć się w skłóconej Unii Europejskiej, a na dodatek z tlącą się wojną z mocarstwem atomowym, która może w każdej chwili przekształcić się w konflikt, którym również zostaniemy objęci.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/651916-unia-europejska-moze-nie-byc-w-stanie-przyjac-ukrainy