Nic tutaj nie poszło właściwie, a fakt, że polsko-ukraińskie relacje potykają się o banalną rosyjską prowokację, jest tutaj wręcz załamujący.
Niestosowny wywiad ukraińskiego urzędnika
16 czerwca Anton Drobowycz, prezes Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, udzielił wywiadu, w którym opowiedział o pracy swojej instytucji w wojennych realiach. Mówił m.in. o głębokich cięciach finansowych oraz o tym, że co czwarty pracownik poszedł na wojnę bronić kraju. Padły także słowa o Polsce, m.in. dotyczące pomników ukraińskich na terenie Polski:
Pytanie: Strona ukraińska wielokrotnie podnosiła kwestię rekultywacji ukraińskich miejsc pamięci zdewastowanych w latach 2014-2016. W szczególności mówimy o jednym z pomników na górze Monasterz w pobliżu wsi Werchrata. Podobno odrestaurowano rozbity młotkiem nagrobek, ale nie przywrócono listy żołnierzy UPA, która znajdowała się na pomniku przed zniszczeniem (…) Drobowycz: Wszystko tłumaczę niechęcią strony polskiej do przywrócenia sprawiedliwości.
Reakcja Polski na wysokim szczeblu
W kwestii ekshumacji i pochówków polskich ofiar rzezi wołyńskiej Drobowycz zdaje się stawiać stronie polskiej warunki. Tę wypowiedź w Polsce skrytykowano na wysokim szczeblu - IPN wydał specjalne oświadczenie, surowo wypowiedział się też o tym wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński.
Wyjaśnijmy jednak na czym polega problem z pomnikiem na górze Monasterz pod wsią Werchrata. Sześć lat temu „nieznani sprawcy” zniszczyli wyżej wspomniany pomnik, który upamiętniał walki UPA z Sowietami. Po trzech latach polskie instytucje odbudowały pomnik jednak bez tablicy z 62 nazwiskami członków UPA. Historycy nie znajdują rzetelnego poświadczenia w źródłach na udział konkretnie tych partyzantów, a w sprawie potencjalnej ekshumacje strony nie mogą się porozumieć. Do tego właśnie nawiązuje Drobowycz, domagając się przywrócenia tablicy.
Element pierwszy: rosyjska prowokacja
Trzeba jednak wrócić do motywu „nieznanych sprawców”. W latach 2014-2016 na Podkarpaciu dochodziło do częstszych ataków na ukraińskie miejsca pamięci. Wyżej wspomniany Monasterz został zdewastowany prawdopodobnie przez marginalną organizację odwołującą się do tradycji narodowej - Obóz Wielkiej Polski. To oni opublikowali w interencie nagranie z niszczenia miejsca pamięci. To ruch prorosyjski, współpracujący z innymi prorosyjskimi komentatorami takimi jak Jan Engelgard czy Wojciech Olszański vel Aleksander Jabłonowski. Jeden z członków OWP - Dawid Hudziec - pojechał po Majdanie do Donbasu pomagać stronie rosyjskiej. Same pomniki ukraińskie były niszczone po 2014 roku, nie wcześniej, gdyż po kijowskim Majdanie i usuwaniu wpływów rosyjskich z Kijowa Kreml potrzebował skłócić Polaków i Ukraińców, aby w miejsce związków z Moskwą nie powstały ciepłe relacje z Warszawą. W skrócie - za zniszczeniem miejsca pamięci stoją rosyjscy prowokatorzy.
Element drugi: ukraiński watażka
Anton Drobowycz nie jest historykiem, lecz filozofem z wykształcenia, jest też następcą Wołodymyra Wiatrowycza, zaś nieoficjalne źródła wspominają, że ekipa starego prezesa nadaje ton obecnej władzy w UIPN. Wiatrowycz to karierowicz - po współkreowaniu mitu UPA jako sile walczącej z Sowietami (i milczeniu na temat działalności banderowców przed 1944 rokiem) poszedł w politykę - dziś zasiada w Radzie Najwyższej w partii Petra Poroszenki. Dodatkowo nie sposób zrównać instytucję z Ukrainy z polskim IPN, a takie jest wyobrażenie polskiego czytelnika. Zobaczmy: ukraiński IPN zatrudnia około 70 pracowników, polski IPN - około 2500. Budżet Drobowycza to kilka milionów hrywien (milion złotych), prezes Nawrocki zarządza instytucją mającą do dyspozycji blisko 400 milionów złotych. Polski IPN jest prawnie niezależny od władzy wykonawczej, UIPN to właściwie przybudówka w Ministerstwie Kultury.
Wychodzi więc na to, że jakiś marginalny urzędnik mający pod sobą mniej ludzi niż kelnerów w firmie cateringowej obsługującej ukraińskie ministerstwo kultury, potrafi wstrząsnąć opinią publiczną w Polsce. I tutaj dochodzi trzeci element.
Element trzeci: polski wielogłos
Ekshumacjami polskich ofiar na Wołyniu zajmują się urzędnicy Ministerstwa Kultury, kwestii patronują też w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, zajmuje się tym także IPN a dodatkowo jedna fundacja niezwiązana z władzami. Naprzeciw tej ławy rozmaitej rangi oficjeli, urzędników, historyków i pasjonatów tematami wschodnimi stoi mała, zdyscyplinowana ukraińska jednostka, której łatwiej jest skoordynować swój przekaz i doprecyzować politykę i ustalenia. Gdy Drobowycz, a wcześniej Wiatrowycz, postanawiali zrobić zwrot w swojej polityce historycznej wystarczało jedno zebranie czy nawet hasło w wywiadzie dla gazety i przekaz był gotowy - u nas niesterowna machina państwowo-obywatelska nie kontroluje tej delikatnej materii. Kwestia tablicy pod wsią Werchrata funkcjonuje już od trzech lat - to stanowczo za długo, by państwo polskie nie miało wyrobionej wobec niej strategii i by ukraiński watażka mógł sobie dowolnie rzucać tematem. Oświadczenie IPN czy wypowiedź ministra Jabłońskiego są słuszne i prawdziwe, ale w kontekście współpracy z UIPN nic z nich nie wynika.
Podzwoniliśmy szablą u boku, pięścią wygroziliśmy karierowiczowi z Kijowa i możemy się rozejść do domów. Aż do następnej prowokacji.
ZOBACZ WIĘCEJ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/651420-skandaliczna-wypowiedz-prezesa-uipn-nieznani-sprawcyw-tle