Nie ma wątpliwości, że Niemcy prowadzą przeciwko Polsce wojnę polityczną i gospodarczą. Ich sojusznikiem jest Unia, ale Berlin może też liczyć na wsparcie totalnej opozycji. To pozwala toczyć im wojnę totalną, która dotyka już niemal wszystkich dziedzin naszego życia i coraz większej liczby polskich instytucji. W poprzednich odcinkach przedstawiliśmy 4 fronty/obszary tej wojny. Dotyczyły one: KPO, narzucanej przez Unię ideologii LGBT, ingerowania Niemiec w polską gospodarkę, kwestii reparacji wojennych i komisji ds. wpływów rosyjskich, ale także przy okazji niemieckich. W tym odcinku przedstawiamy kolejne pole konfliktów.
6. Zniesienie weta - rozbrajanie państw członkowskich
Ta akcja nie jest wyłącznie wymierzona w Polskę, ale oczywiście ma doprowadzić do osłabienia jej i ostatecznie uczynić ją podporządkowaną Berlinowi, Paryżowi i Brukseli, jedną z wielu politycznie nierozróżnialnych, pozbawionych mocy sprawczej unijnych prowincji. Mowa o porzuceniu chroniącej słabsze państwa zasadzie jednomyślności w decyzjach Rady Europejskiej i objęcia większością kwalifikowaną kolejnych obszarów, którymi Unia chce niepodzielnie zawiadywać. W pierwszym rzędzie chodzi o wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa (WPZiB), obronność, potem tzw. prawa człowieka, nakładanie sankcji (jak na Rosję), podatki i budżet.
Niemcy od dawna snuły ten pomysł, ale po raz kolejny skorzystały z zasady im gorzej, tym lepiej, czy wedle amerykańskiego powiedzenia: żaden kryzys nie może się zmarnować. A więc Niemcy swą polityką wobec Rosji doprowadziły do tego, że mogła ona napaść na Ukrainę, a teraz wojnę wykorzystują jako pretekst do póki co pozatraktatowego zmieniania reguł gry w Unii i narzucania swej woli przez jej właścicieli.
„Jeśli nie Niemcy, to kto?”
Jeśli nadarzą się sprzyjające okoliczności, to oczywiście Niemcy dla spokoju i ostatecznego zamknięcia sprawy będą chciały zmienić też traktaty. Wskazywał na to wprost w swym przemówieniu na Uniwersytecie Karola w Pradze kanclerz Olaf Scholz w sierpniu 2022 roku. Jego wystąpienie odebrano jako szczególnie butne, aroganckie zwłaszcza, że przywołał hasło studentów praskich, którzy w 1989 toku rozpoczęli Aksamitną Rewolucję: „Jeśli nie my, to kto, jeśli nie teraz, to kiedy”. Wszyscy rozumieli, że mówiąc „my” Scholz miał na myśli Niemcy.
Kiedy, jeśli nie teraz, gdy Rosja próbuje przesunąć granicę między wolnością a autokracją, położymy fundamenty dla rozszerzonej unii wolności, bezpieczeństwa i demokracji? Kiedy, jeśli nie teraz, stworzymy suwerenną Europę, która będzie potrafiła przetrwać w wielobiegunowym świecie. Kiedy, jeśli nie teraz, pokonamy różnice, które nas paraliżują i dzielą? I kto, jak nie my, może chronić i bronić wartości europejskiech, w Unii i poza nią?
Te patetyczne, a w wykonaniu Scholza jednocześnie groteskowe zawołania służyły wezwaniu do zniesienia zasady jednomyślności i napisania Traktatów na nowo pod wielkich Unii Europejskiej. Zwłaszcza, iż ta, niby miałaby być rozszerzana o kolejne państwa jak Ukraina i Mołdawia. (Osobiście nie wierzę w żadną chęć przyjęcia ich, ale być może Unia chce działać na zasadzie piramidy finansowej, którą przy życiu utrzymują nowi klienci finansujący jej zobowiązania.)
Doświadczenie minionych miesięcy pokazuje przecież, że blokady można pokonać, europejskie reguły da się zmienić, jeśli trzeba, również w tempie przyspieszonym. I nawet same Traktaty Europejskie nie są wykute w kamieniu. Jeśli wspólnie dojdziemy do wniosku, że Traktaty muszą zostać zmienione, by Europa mogła iść naprzód, wówczas powinniśmy to zrobić
— mówił Scholz
Póki co Niemcy trenują łamanie traktatów i w ten sposób wymuszanie głosowania, zamiast stosowania powszechnie przyjętej w Radzi Europejskiej zasady konsensusu oznaczającej jednomyślność. I tak decyzje z poziomu Rady Europejskiej, w której zasiadają szefowie rządów przenoszone są na poziom Rady Unii Europejskiej, którą każdorazowo stanowią ministrowie poszczególnych państw. Tak stało się w przypadku tzw. paktu imigranckiego o przymusowym przesiedlaniu imigrantów. Pogwałcono m.in. artykuł 79 pkt 5 Traktatu Lizbońskiego mówiący o prawie państw członkowskich do *”ustalania wielkości napływu obywateli państw trzecich na ich terytorium w poszukiwaniu pracy najemnej lub na własny rachunek”„. Szyderczo można by obalić ten argument wykazując że w przymusowych przesiedleniach nie chodzi o imigrantów którzy szukają pracy, tylko socjalu, więc art. 79 nie ma zastosowania.
Przyjaciele Berlina i Brukseli
Niemcom udało już się zbudować znaczną koalicje państw optujących za zniesieniem chroniącej interesy słabszych zasady jednomyślności. W maju o nowe reguły gry w Unii zaapelowała samozwańcza tzw. „grupa przyjaciół” - największych i najbardziej wpływowych państw Unii. Obok Niemiec należą do niej Francja, Hiszpania, Włochy ku rozczarowaniu Polski, Holandia, Belgia i kilka słabszych państw jak Finlandia, Słowenia, Luksemburg. Teraz dołączyła do nich Rumunia. Sześciu ministrów spraw zagranicznych pod przywództwem niemieckiej Annelen Baerbock opublikowało artykuł w „Politico”, w którym znów przywołując wojnę na Ukrainie wzywają do jednomyślności w polityce zagranicznej i obronnej
W obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę Unia Europejska udowodniła swoją zdolność do działania. Uczyniła to, wspierając Ukrainę dyplomatycznie, finansowo i militarnie; zmniejszając zależność energetyczną od Rosji; oraz poprzez zaoferowanie Ukrainie, jak również Republice Mołdawii, jasnej perspektywy członkostwa w UE.
Oczywiście to propagandowe bzdury, bo ani Unia nie uniezależniła się energetycznie od Rosji, tylko na własną rękę zrobiły to państwa członkowskie, ani nie zaoferowano Ukrainie, czy Mołdawii „jasnej perspektywy członkostwa”, tylko zaproszenie chce się wykorzystać do likwidacji zasady jednomyślności. Od pomysłu wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa wieje grozą i stęchlizną. Na czym miałaby polegać? Że Polska wysłałby za Niemcami 3 tysiące hełmów Ukrainie?
Opozycja u pańskiego stołu
Walka o utrzymanie weta będzie jednym z największych pól konfliktu pomiędzy Polską, a Berlinem i Brukselą. Nie ma wątpliwości, że przy rządach PO, Polska byłaby jednym z najbardziej gorliwych zwolenników zaprowadzenia hegemonii Niemiec, Francji i eurokracji. Opozycyjnym politykom marzy się zasiadanie przy stoliku razem z władcami Unii, by ponad głowami mniejszych państw decydować o ich losach. Do głowy im nie przychodzi, że taki stolik w ogóle nie powinien istnieć. Ta gorliwość, i ochota, by się przy nim znaleźć wynika z raczej z osobistych ambicji poszczególnych polityków, jak Sikorskiego, który pełen lokajskich kompleksów chciałby zasiąść u pańskiego stołu, niż rzeczywistych interesów Polski, którą stać na coraz większą samodzielność.
W tym sensie wybory jesienne dotyczą w znacznej mierze naszej suwerenności. Cofnijmy się do 2011 roku i berlińskiego przemówienia Radosława Sikorskiego, który chce oddać Unii wielką cześć naszej niepodległości. „Die Welt” ocenił je jako „wielkie”.
Polska od samego początku wspierała pomysł nowego traktatu, który uczyniłby Unię bardziej skuteczną. Komisja Europejska powinna zostać wzmocniona. Jeżeli ma odgrywać rolę nadzorcy gospodarczego, to jej komisarze powinni być autentycznymi przywódcami z autorytetem, osobowością i co więcej - charyzmą, tak aby być prawdziwymi rzecznikami wspólnych europejskich interesów….
Im więcej władzy przekażemy instytucjom europejskim, tym większą legitymizację demokratyczną powinny uzyskać. Drakońskie uprawienia do nadzorowania budżetów krajowych powinny być wykonywane tylko w porozumieniu z Parlamentem Europejskim.
Inaczej mówiąc Parlament Europejski miałby decydować o polskim budżecie.
Mamy zjednoczoną Europę. Mamy Europejczyków. To, co musimy uczynić, to nadać wyraz polityczny europejskiej opinii publicznej. Aby to urzeczywistnić, niektórzy członkowie Parlamentu Europejskiego mogliby być wybierani z ogólnoeuropejskiej listy kandydatów. Istnieje potrzeba zwiększenia „politische Bildung” (edukacji politycznej) obywateli i elit politycznych.
I najsłynniejsze zdania z owego berlińskiego „wielkiego” przemówienia. Nie miejmy złudzeń, polska suwerenność jest do przehandlowania.
Zapewne jestem pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych Polski, który to powie: mniej zaczynam się obawiać się niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności. Niemcy stały się niezbędnym narodem Europy. Nie możecie sobie pozwolić na porażkę przywództwa. Nie możecie dominować, lecz macie przewodzić reformom. Jeżeli włączycie nas w proces podejmowania decyzji, możecie liczyć na wsparcie ze strony Polski.
Jak się Berlin zgodzi, to będziemy mieć coś do powiedzenia. Oczywiście owo „niemieckie przywództwo”, któremu rządy PO tak bardzo sprzyjały i służyły, zakończyło się całkowita katastrofą - kryzysami imigranckimi i wywołanymi przez nie permanentnymi kryzysami społecznymi, energetycznymi i gospodarczymi, oraz wojną na Ukrainie. Po tylu latach fatalnych doświadczeń niemiecki kanclerz jednak ma znów czelność mówić „jeśli nie my to kto”.
Po wyborach jednym z najważniejszych zadań będzie obalenie ustroju Unii. Polska ma potencjał by to zrobić. O tym jak tego dokonać przyjdzie jeszcze mówić. Wspólnota, do której wstępowaliśmy w 2004 roku nie istnieje i należy przestać udawać, że jest inaczej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/651174-wszystkie-fronty-wojny-niemiec-i-unii-przeciwko-polsce-4