W medialnym obozie sprzyjającym opozycji coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że strategia Donalda Tuska, prowadząca do zepchnięcia pod próg wyborczy (czy nawet rozbicia) mniejszych partii opozycyjnych w istocie służy Prawu i Sprawiedliwości. W TokFm i w innych liberalnych mediach coraz częściej słychać głosy niezadowolenia, że tak silny atak na partię Szymona Hołowni może się skończyć katastrofą dla całej opozycji z powodu systemu wyborczego obowiązującego w Polsce. Jednak Tusk jest zaślepiony przekonaniem, że wygra, dlatego gra wyłącznie na siebie. Tymczasem śmietankę może spić PiS. Czy ktoś z obozu władzy już podziękował Tuskowi?
Gdy tylko politycy Polski 2050 i PSL ogłosili przedwyborczą koalicję pisałam na tym portalu, że opozycja powinna trzymać kciuki za ten układ, bo jeżeli koalicja Hołowni i Kosiniaka-Kamysza nie przekroczy ośmioprocentowego progu wyborczego, wówczas system d’hondta największą premię, w postaci dodatkowych mandatów, naliczy partii zwycięskiej. A we wszystkich sondażach prowadzi Prawo i Sprawiedliwość. Bardzo realny jest więc scenariusz powtórki z roku 2015, gdy do Sejmu nie weszła koalicja Palikota i SLD, a dzięki temu PiS uzyskało 235 mandatów. A przecież owa koalicja, jeszcze na miesiąc przed wyborami notowała 11 procentowe poparcie. Nie otrzymała jednak ośmiu procent. W dużej mierze była to zasługa Donalda Tuska, który przekonywał wyborców, że głos oddany na SLD będzie głosem straconym. Dziś podobną strategię obrał Tusk wobec Trzeciej Drogi, ale także Nowej Lewicy.
Politycy PO nie tylko Hołowni nie kibicują, ale Tusk i jego akolici robią wszystko, by tzw. Trzecia Droga dostała jak najniższe poparcie. Machina hejtu wymierzona w lidera Polski 2050 ruszyła w styczniu, gdy Szymon Hołownia wyłamał się z porozumienia liderów opozycji i zagłosował przeciwko nowelizacji ustawy o SN. Okrzyknięto go wtedy „grabarzem jednej listy”. Hejt nasilił się, gdy zachęcał, by odpuścić sobie czerwcowy marsz Tuska, a zenitu sięgną po konsultacjach, dotyczących projektu Przyszłość Plus, na które nie przyszedł nikt z opozycji, pojawił się za to wiceminister Tomasz Rzymkowski.
Politycy PiS doskonale rozumieją tę sytuację i dlatego chętnie opowiadają w mediach, że z Hołownią rozmawiało się niczym z przyszłym koalicjantem, co tylko dodatkowo osłabia jego pozycję, a to jest na rękę partii rządzącej. Jeśli więc Hołownia i Kosiniak-Kamysz nie ugną się i na ostatniej prostej nie wskoczą na jedną listę z Tuskiem, może nas czekać powtórka z roku 2015.
Jeszcze zabawniej będzie jeśli Tuskowi uda się zepchnąć pod próg wyborczy także Nową Lewicę. To ugrupowanie stało się celem ataków PO po sejmowym głosowaniu nad ratyfikacją decyzji w sprawie systemu zasobów własnych Unii Europejskiej. Ratyfikacja tej decyzji przez wszystkie państwa członkowskie UE była konieczna dla uruchomienia KPO. Lewica głosowała wówczas, jak PiS, by umożliwić Polsce otrzymanie środków z KPO. Choć dziś wiemy, że środków z KPO wciąż nie ma i przed wyborami pewnie nie będzie, wówczas Lewica została oskarżona przez Tuska o kolaborowanie z PiS. Ten atak sprawił, że przez długi czas oscylowała w sondażach wokół 5 proc. poparcia, czyli blisko progu, który obowiązuje dla partii, nie dla koalicji. Choć później Lewica odbiła się sondażowo i oscyluje wokół 10 procent poparcia, to jednak po marszu 4 czerwca straciła w sondażach. I nie jest to żadne zaskoczenie. Bo jeśli poparcie dla PO ma rosnąć, to pozostałym partiom opozycyjnym musi spadać. Przecież wyborcy PiS nie przerzucą nagle swego poparcia na PO.
Cały mechanizm dobrze widać w średniej po sześciu sondażach czerwca 2023, którą na TT opublikował z Marcin Palade. Poparcie dla PiS wynosi 35,5 i się nie zmieniło. Poparcie dla KO – 31,0, co oznacza wzrost o 4 punkty, Konfederacja ma 13 procentowe poparcie i to jest wzrost o dwa punkty. Trzecia Droga straciła 3,5 punkta poparcia i może liczyć na 11 proc. głosów. Lewica zaś w owej średniej sondażowej notuje poparcie na poziomie 8,0 proc, co oznacza dwa punkty straty. Wyraźnie widać czyim kosztem wzmocniła się PO. Jeśli więc Tusk wróci do narracji, że nie warto głosować na Lewicę, bo politycy Lewicy są na jego listach (a kilku faktycznie jest – ostatnio na stronę KO przeszła Karolina Pawliczak), wówczas może zepchnąć pod próg wyborczy aż dwa ugrupowania. Czy może mieć pewność, że głosy, które stracą mniejsze partie opozycyjne trafią do KO? A przecież cały czas to PiS jest liderem sondaży i może się okazać, że to właśnie ta partia skorzysta nie ciężkiej pracy Tuska nad osłabianiem przeciwników. Przecież to zwycięzcy system d’hondta nalicza najwyższą premię w postaci dodatkowych mandatów.
Bardzo możliwe też jeśli mniejsze partie opozycyjne połapią się, że z dnia na dzień słabną temat jednej listy powróci, ale wtedy Tusk dla nikogo nie będzie miał litości. Ten projekt od początku miał przebiegać na jego warunkach, a w sytuacji, gdyby okazać się miało, że dla mniejszych partii, to szalupa ratunkowa, Tusk byłby zupełnie bezwzględny i w ostatecznych rozrachunku dostałby więcej niż mógł sobie wymarzyć.
Jest jeszcze jeden wariant powyborczych układanek, który przychodzi mi do głowy. Jeśli nikt się nie ugnie, do jednej listy nie dojdzie, a nikt nie spadnie pod próg, wówczas utworzenie rządu może się dla każdej strony okazać misją niemożliwą, powstanie pat i wówczas w okolicy połowy lutego czekają nas wcześniejsze wybory.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/651143-donald-tusk-walczy-dla-prawa-i-sprawiedliwosci