Z punktu widzenia Niemiec sprawa jest prosta. Wszystkie problemy z Polską skończą się, gdy tylko PiS straci władzę. Będzie można łatwiej wypychać Amerykanów z kontynentu, przepychać „reformę” Unii (polecam tekst Jacka Saryusz-Wolskiego w nowym „Sieci”!), rozsyłać wagony z migrantami po Europie i znów negocjować z Putinem. Ale przede wszystkim będzie można uniknąć batalii o reparacje, którą ekipa Prawa i Sprawiedliwości podjęła na poważnie. To zdecydowanie za dużo powodów, by siedzieć bezczynnie w oczekiwaniu na wyborczy werdykt Polaków.
Na wszystkie, absolutnie wszystkie działania Niemiec na arenie międzynarodowej trzeba patrzeć przez ten pryzmat. To dla Berlina dziś kwestia kluczowa – czy będą mieli spokój zapewniony przez Donalda Tuska w Warszawie, czy też polskie władze wciąż będą wierzgać, bronić swojej suwerenności i punktować Niemcy za ich hegemonistyczną, egoistyczną i niebezpiecznie szaloną politykę.
Będziemy to widzieć w kwestiach drobnych, wręcz symbolicznych, jak w fakcie, iż spotkanie przywódców państw Trójkąta Weimarskiego odbędzie się w Paryżu, a nie w Kijowie z udziałem prezydenta Zełeńskiego - jak proponowała Polska - bo Niemcy postanowiły utrącać wszelkie inicjatywy naszego kraju (to dzisiejsze doniesienia „Dziennika Gazety Prawnej”).
Będziemy to widzieć i w kwestiach gardłowych. Zarzuci nam się rasizm, skoro chcemy przyjmować tylko ukraińskich uchodźców, a wzbraniamy się przed zapraszanymi do Europy przez Angelę Merkel śniadymi młodzieńcami z Bliskiego Wschodu czy Afryki.
Będziemy obiektem wzmożonego szantażu, gróźb odbierania pieniędzy, nakładanych kar, debat, rezolucji i wszystkiego, po co tylko można sięgnąć, by pokazać Polskę jako niepotrafiącego współpracować autorytarnego awanturnika.
Będzie wzmożona aktywność różnorakich organizacji rzekomo ekologicznych, które będą się troszczyć a to o Odrę, a to o Bałtyk, a to o Turów, a to o Kanał Gliwicki. A tylko dziwnym zbiegiem okoliczności organizacje te okażą się finansowane przez Niemcy.
Niemieccy publicyści będą pisać, że planowana w Polsce komisja ds. wpływów rosyjskich przywołuje „atmosferę procesów pokazowych w czasach stalinowskich” i tą samą ręką, w tym samym artykule, będą się domagać powołania podobnej komisji w Niemczech. To już się dzieje – patrz przypadek Phillipa Fritza z „Die Welt”.
Ten ostatni zresztą zdobył się na cenną szczerość ujawniając, że ostatni wyrok TSUE wobec Polski i reakcja KE na przygotowania do powołania nadzwyczajnej komisji ds. wpływów rosyjskich dowodzą, że UE „nie ustąpiła i nie będzie ustępować Polsce i że skończył się rabat, z którego rząd w Warszawie korzystał w pierwszych miesiącach po rosyjskiej inwazji na Ukrainę”.
Czy znaczy to, że TSUE działa na polityczne zamówienie (w domyśle: z Berlina)? Nie kieruje się prawem i orzeka niesprawiedliwie, w zależności od czasu, kraju i sytuacji międzynarodowej? Nie mamy większych wątpliwości, że tak jest, ale teraz mamy potwierdzenie, że tak to widzą (i traktują jak coś oczywistego) również Niemcy.
Tak, to będą najważniejsze wybory od 1989 r. Również dla Berlina. I nie będą im się tam tylko przyglądać.
Ale po październiku zweryfikują swoją politykę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/650343-berlin-nie-bedzie-bezczynnie-patrzyl-na-polska-kampanie