Pakt o przymusowych przesiedleniach imigrantów obnaża moralny upadek Unii i katastrofę jej modelu społecznego. Pokazuje też, że Niemcy traktują ludzi jak towar, siłę roboczą, a pakt jako narzędzie do regulowania własnego rynku pracy.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Niemiecka gazeta uderza w Polskę i wzywa KE do twardych działań! „Welt am Sonntag”: Skończył się „rabat” dla polskiego rządu za Ukrainę
Pakt migracyjny, który przy sprzeciwie Polski i Węgier przyjęła Rada Unii Europejskiej, ma być teraz negocjowany w Parlamencie Europejskim. Wynik jest znany. Europejska Partia Ludowa pod niemieckim przywództwem przeforsuje wszystko. Rozmowy o ostatecznym kształcie paktu o przymusowych przesiedleniach dotyczyć będą didaskaliów - jaki będzie nadział kontyngentów ludzi na poszczególne kraje, albo ile będzie wynosił haracz od sztuki nieprzyjętego imigranta. Teraz to 20 tysięcy euro i może zostanie obniżony do 17 tys. co Unia ogłosi wspaniałym, wypracowanym kompromisem i wielkim zwycięstwem demokracji, czy czego tam.
Wicepremier i minister spraw wewnętrznych Czech Vít Rakušan radośnie, jak jaki naiwny, wiejski głupek ogłosił, że Praga wywalczyła sobie 0 haraczu od sztuki, bo ma wielu Ukraińców. Nędzne, głupie i krótkowzroczne. Może i Bruksela łaskawie teraz daruje, ale skoro raz się na haniebne zapisy zgodzili, to już ciągle będą szantażowani.
Handel ludźmi, praktyki III Rzeszy i sowieckiej Rosji
Polska nawet nie powinna udawać, że bierze udział w jakichś negocjacjach, tylko całkowicie, choćby z powodów moralnych odrzucić ten najbardziej nikczemny w dziejach Unii, ale też pewnie od czasów III Rzeszy, czy Jałty akt polityczny. Trudno go będzie nazwać prawnym, bo nie może być prawnie usankcjonowana jakakolwiek forma handlu ludźmi. A tym w istocie jak bardzo trafnie wskazał Stanisław Janecki jest także ów pakt imigrancki. Jeśli Unia będzie sobie chciała przyjąć coś na kształt Ustaw Norymberskich jak III Rzesza, to nie znaczy, że my mamy negocjować, do którego pokolenia sprawdza się czystość rasową Unijczyków i na cokolwiek zgadzać. Takich haniebnych, skrajnie nikczemnych paktów się nie negocjuje. Je się z miejsca zaskarża, a tych, którzy wdrażają karnie ściga.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Unia Europejska usankcjonowała handel ludźmi, a to jedno z najcięższych i najsurowiej ściganych przestępstw
Procedury jakie trzeba będzie wdrożyć w związku z przymusowymi przesiedleniami imigrantów są rodem z III Rzeszy albo sowieckiej Rosji. O tym też pisaliśmy. W skrócie: trzeba będzie dokonać selekcji przeznaczonych do przesiedlenia. Jak wśród imigrantów nie będzie ochotników, to trzeba ich będzie wyznaczyć, potem wyłapać i pod strażą może jakimiś wagonami np. z Niemiec do Rumuni wywieźć. W kraju przymusowego osiedlania pewnie też trzeba będzie pod strażą, może w obozach imigrantów trzymać, by znów do Niemiec się nie przedostali.
Haracz zwany obowiązkową solidarnością - ten zwrot aż lepi się od fałszu, ocieka nim, określony na 20 tys. euro oznacza, że handlarze ludźmi wyceniają jednego imigranta z Niemiec 100 - do 500 razy wyżej niż matkę z Ukrainy, która wraz dziećmi schroniła się w Polsce przed ruskimi barbarzyńcami.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Unijny pomysł relokacji jak z koszmarów III Rzeszy. Bruksela chce masowych, przymusowych przesiedleń nielegalnych imigrantów
Drugie, niemieckie dno
Ale jest jeszcze jeden aspekt unijnych zapisów o przymusowych przesiedleniach. Drugie, ułożone przez Niemców dno, które obnaża katastrofę systemu społecznego w Unii Europejskiej, upadek sztandarowego projektu Europy - państwa opiekuńczego. Cofnijmy się do 2015 roku, kiedy to Angela Merkel otworzyła bramy Europy dla milionów nielegalnych imigrantów. Nie zrobiła tego z porywu serca, w jakimś akcie humanitarnym, by tłumy przybyszów - głównie młodych mężczyzn, którzy porzucili swe rodziny, ratować przed wojenną pożogą. Zrobiła to na polecenie niemieckiego biznesu, który domagał się taniej siły roboczej. Niemiecki Instytut Badań nad Gospodarką uważa, że biznes potrzebuje co roku 400 tysięcy nowych robotników, a docelowo nawet 6,5 miliona. Wtedy więc pojawiły się te brednie powielane też w Polsce przez polityków obecnej opozycji, jakoby do Europy ciągną biolodzy, lekarze, inżynierowie, astrofizycy, informatycy i nic tylko witać ich z otwartymi ramionami, czy rozłożonymi nogami, zatrudniać i asymilować. Bo nie ma komu układów scalonych projektować ha, ha, a tak naprawdę szparagów rwać, niemieckich emerytów doglądać, asfalt na jezdnie lać i zwierzęta w rzeźniach oprawiać, o co apelowali swego czasu do Scholza rzeźnicy z Halle.
Niemiecka operacja herzlich willkommen zakończyła się całkowitą katastrofą. Nie chodzi tylko o wielki wzrost przestępczości, powstające zony non-go, wykreowane nierozwiązywalne już problemy społeczne, ale też dla niemieckiej gospodarki. Z badań Federalnej Agencji Zatrudnienia wynika, że 75 proc. imigrantów nie posiada żadnych kwalifikacji zawodowych. Z kolei Federalny Urząd ds. Migracji i Uchodźców (BAMF) podaje, że cztery lata po przybyciu do Niemiec, 65 proc. imigrantów nie podjęło żadnej pracy. Z tych, którzy coś robią, 20 proc. ma jakieś „małe zajęcia” w rodzaju umycia komuś witryny raz na tydzień, czy dorywczą pomoc przy przeprowadzce. Niemiecki biznes nijak nie skorzystał z inżynierów i techników. Zdecydowana większość ubogacających Niemcy imigrantów pozostaje na utrzymaniu podatników, a robić nie ma komu.
Na roboty do Niemiec
Berlin wpadł więc na pomysł, że znów ściągnie ludzi na roboty do Niemiec. W tym celu na początku roku na wielkie tournee po Afryce wybrali się minister pracy Hubertus Heil i szefowa resortu rozwoju Svenja Schulze. W czasie wizyty w Ghanie ogłosili niemiecki program imigracyjny. Ma on być proponowany także innym krajom Afryki. W stolicy Ghany Akrze działa już finansowany przez Berlin i Unię Europejską Migrationsberatunszentrum - ośrodek zajmujący się kontraktowaniem dla Niemiec siły roboczej. Podobne mają powstać w Maroku, Tunezji, Egipcie, Jordanii, Nigerii, Iraku, Pakistanie i Indonezji. Finansowany przez Unię portal Infomigrants cytował ministra Heila, który mówił, że Niemcy muszą sprowadzić sobie siłę roboczą, by dobrze im się żyło.
Wykwalifikowani pracownicy są sposobem na zagwarantowanie nam (Niemcom) standardu życia w przyszłości.
A więc jest tak: zachód i południe Europy zupełnie sobie nie radzą z problemem imigracji, które same wykreowały, ale ponieważ Niemcom brakuje siły roboczej to chcą z Azji i Afryki importować miliony imigrantów. Niemcy nie zamierzają nikogo pytać czy zgadzamy się na to, by w ciągu najbliższych lat do naszego podobno wspólnego domu zamieszkały miliony ludzi z Afryki i Azji. Elit niemieckich nie interesuje zdanie nawet własnych rodaków, a co dopiero jakichś tam Polaków czy Rumunów. Skoro przemysł potrzebuje, to się ludzi jak surowce sprowadzi. I nie na znaczenia, czy jakiejś tam murzyńskiej Ghanie potrzebne są pielęgniarki, technicy, inżynierowie. Trzeba drenować biedne kraje jak Ghana z ludzi z inicjatywą i umiejętnościami. Po co murzynom pielęgniarki, technicy, naukowcy. Niemcom przydadzą się bardziej. Ogołacanie biednych krajów z najlepiej wykształconych i rzutkich daje podwójną korzyść. Są tańsi niż europejska siła robocza i nie trzeba było inwestować w ich edukację. Wykształcenie pielęgniarki kosztuje, a tak dzięki centrali Migrationsberatunszentrum można ściągnąć sobie taką, na którą grosza się nie wydało i ona będzie się opiekować niemieckimi emerytami, zamiast jakimiś byle murzyńskimi dziećmi. Niemcy grają więc na dwie strony. Jedną ręką importują imigrantów, a drugą tych, którzy okazali się niepotrzebni chcą poddać swoistemu recyclingowi, rozesłać jako niepotrzebne „odpady” po prowincjach Unii. W Niemczech duch Marksa - twórcy teorii o odpadach rasowych jest wiecznie żywy.
Unia nierobów
Na czym jednak polega owa katastrofa europejskiego modelu społecznego - projektu opiekuńczego państwa. Otóż w Europie nie brakuje rąk do pracy. Są ich miliony. Systemy socjalne „wyhodowały” już całe generacje nierobów, którzy, żyją z majątku wypracowanego przez wcześniejsze pokolenia i z żebraczych zasiłków od państwa. W Hiszpanii poziom bezrobocia wynosi 13 proc., w Grecji 12 proc., we Włoszech 8 proc., we Francji i Szwecji powyżej 7 proc.. Najbardziej porażająca jest jednak struktura bezrobocia. Według danych Eurostatu wśród młodych do 25. roku życia bezrobocie wynosi: w Hiszpanii 32,3 proc., w Grecji 31 proc., we Włoszech 23 proc., w Szwecji 20 proc. W tej ostatniej to oczywiście głównie imigranci. W liczącym 10,3 miliona ludzi kraju aż 675 tysięcy przybyszy pozostaje na całkowitym utrzymaniu podatników.
A więc miliony młodych Hiszpanów, Greków etc. nie pracują, nie uczy się i choć granice są dla nich całkowicie otwarte, nie ma żadnych biurokratycznych, barier, jest blisko i swojsko, to nie wybiorą się do Niemiec, by szparagi rwać, emerytów doglądać, autobusy i ciężarówki prowadzić etc. Siedzą na zasiłku państwa i to w sensie dosłownym - całymi dniami w knajpach winko sącząc. To katastrofa nie tylko gospodarcza, ale społeczna. Jest więc tak: Hiszpanom z Andaluzji, czy Estremadury nie chce się do Bawarii, czy Saksonii do pracy przyjechać, więc Niemcy zakładają w Ghanie , Nigerii, Maroku, Pakistanie ośrodki importu pracowników i chcą miliony ludzi z Azji i Afryki do Europy sprowadzić. Niemiecki przemysł też woli przybyszy z innych kontynentów, bo sa tańsi niż Europejczycy. Za cały ten patologiczny proceder płacić mają inni, w tym Polacy - najbardziej pracowity naród Europy.
Pomysł przymusowych przesiedleń, imigrantów, którzy okazali się dla Niemiec nieprzydatni, utrwala tylko patologiczny stan rynku pracy w Unii Europejskiej. Pokazuje też jak licha, krótkowzroczna jest polityka gospodarcza i społeczna w poszczególnych krajach, ale też na poziomie Unii. Ten antydemokratyczny, zepsuty, skorumpowany twór rozpadnie się rozerwany nierozwiązywalnymi wewnętrznymi sprzecznościami. To nie jest życzenie, tylko prognoza.
Tak, czy owak Polska w żadnej mierze nie może brać udziału w haniebnym procederze handlu ludźmi, przymusowym przesiedlaniu ich, a po wyborach przyjdzie czas, by przystąpić do obalenia ustroju Unii. Tylko to bowiem może ją uratować i sprawić, że stanie się Wspólnotą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/650264-niemieckie-dno-unijnego-paktu-o-przymusowych-przesiedleniach