wPolityce.pl: Jak ocenia pan wydarzenia ostatnich tygodni w sferze polityki historycznej? Mamy chyba do czynienia z kolejną falą ataków na dobre imię Polski?
Dr Mateusz Szpytma, wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej, historyk, współtwórca Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej: Zdecydowanie tak. Śledzę zagraniczne media, i widzę, że w Izraelu, w Stanach Zjednoczonych, także w innych państwach, ukazuje się bardzo dużo negatywnych artykułów o Polsce.
Z czym to jest związane? Z faktem, że skutecznie się bronimy na wielu polach, że wygraliśmy jednak walkę z pojęciem „polskich obozów zagłady”? A może z faktem naszych zabiegów o reparacje od Niemiec? Może za tą falą kryje się jakaś niewidoczna ręka?
Wcale bym nie wykluczał, że to jest jakaś odpowiedź na niewygodny dla wielu temat reparacyjny. Być może też obecna fala ataków związana jest z poprawiającymi się relacjami politycznymi między Polską a Izraelem. Są środowiska, którym to się bardzo nie podoba. Na pewno też środowiska agresywne wobec Polski stale czekają na jakąś okazję, by uderzyć. Występy pani prof. Barbary Enegelking, które miały miejsce w połowie kwietnia, były znakomitym powodem do tego, by otworzyć kolejny etap nagonki na Polskę. Niezależnie od tego, czy jakieś wystąpienie ma merytoryczne podstawy, czy też nie, zawsze może być wykorzystane jako pretekst do szerszych działań, do tego, aby uderzyć w Polskę. To już jest pewien smutny standard.
Nagonka na Polskę w kontekście historii - i nie tylko - trwa nieprzerwanie?
Gdy codziennie przeglądam wybór artykułów z prasy zagranicznej, to właściwie za każdym razem znajduję jakiś atak na nasz naród, na nasz kraj.
Paradoks polega na tym, że nasze protesty, nasz sprzeciw wobec kłamstw, często ordynarnych, jeszcze bardziej nakręca agresorów. Co w tej sytuacji powinniśmy robić?
Na pewno musimy reagować. Jeśli są to media opiniotwórcze, to trzeba w sposób spokojny reagować, tłumaczyć, przebijać się z prawdą, mimo świadomości, że skuteczność tych działań będzie ograniczona. To jest zadanie na długie lata. My bardzo często zakładamy, że ci, którzy to piszą, czynią to z niewiedzy. Że wystarczy dać im wiedzę, pokazać, jak było naprawdę a zmienią swoje stanowisko.
A tak nie jest?
Nie, jest inaczej. Musimy zabiegać o przekaz skierowany do odbiorców tych mediów, ale to nie jest łatwe. Trzeba się przedrzeć przez redakcję, przez różne poziomy redaktorów, które naszego stanowiska nie chcą znać, nie chcą go przekazać. Tłumaczą się jedynie wtedy, gdy popełnią jakiś naprawdę gruby błąd, gdy zrobią coś mocno kompromitującego. A tak to nas po prostu ignorują, i nie mamy najmniejszej szansy, żeby to zmienić. Polska, z różnych względów, ma złą prasę na świecie, i trzeba potężnych działań, by to zmienić.
Niedawno szwedzki dziennikarz Anders Lindberg z dziennika „Aftonbladet” postawił pytanie: „Dlaczego prawie nikt nie pomagał Żydom, kiedy hitlerowcy likwidowali getto? Dlaczego polskie władze czekały ponad rok, zanim złapano za broń?”. Nieprawdopodobna indolencja, całkowity brak znajomości realiów okupacji niemieckiej w Polsce. W takich warunkach, przy takim poziomie ogłupienia, można napisać wszystko.
Odchodzi pokolenie pamiętające II wojną światową. Zostają ci, którzy mają w głowach jakieś klisze, najczęściej negatywne, a także ci, dla których ważny jest rok 1968-y, często postrzegany jako wybuch polskiego antysemityzmu. Nie mówi się o tym, że rządzili komuniści, Gomułka, że nakręcono tę czystką na potrzeby wewnętrznej rozgrywki w partii komunistycznej. Tamte haniebne działania przypisuje się Polsce niepodległej, suwerennej, której przecież nie było. W sumie to jest bardzo trudny temat. Wielu wydaje się, że wystarczy wyjść z wiedzą. I my to robimy. Spotykamy się jednak z odrzuceniem. To jest odmowa wiedzy.
Jak to konkretnie wygląda?
Np. pod adresem IPN wysuwano postulat, by wydawał więcej po angielsku. I my to robimy, reagujemy na bieżąco na różne publikacje, w tym na książkę „Dalej jest noc”. Ale to nie spotyka się z jakimś zauważalnym odzewem, autorzy ataków nie chcą tego czytać, nie chcą wiedzieć. Nie jest moją rolą snucie różnych teorii, wyjaśniających to zjawisko, ale mam swój pogląd w tej sprawie. I nie jestem optymistą. Co nie znaczy, że mamy się poddawać, bo kropla krąży skałę. Nawet jeśli wydamy jakąś publikację, która pokazuje prawdę o II wojnie światowej, która wskazuje kłamstwa w publikacjach historyków atakujących Polskę, i która teraz przejdzie bez echa, to może to być książka, która okaże się ważna za kilka, kilkanaście lat.
Niektórzy twierdzą, że Polska powinna zniuansować swój przekaz. Że nasza linia, mówiąca, że Polacy nie kolaborowali, pomija całą gamę postaw, także haniebnych, choćby związanych ze szmalcownictwem.
Jeśli spojrzymy spokojnie na publikacje naukowe, które wydajemy my czy Instytut Pileckiego, to w nich tak to właśnie wygląda. Pokazujemy całe spektrum postaw, nie tylko te heroiczne. Mówimy o polskim państwie podziemnym, o tym, że od początku do końca byliśmy po dobrej stronie, ale odnotowujemy także postawy inne. Zachodnie ośrodki nie chcą tego jednak widzieć, wolą twierdzić, że my uprawiamy propagandę. Walczą z wyimaginowanym wrogiem wymyślonym kłamstwem. Ale prawda, jest prosta droga do tego, żeby mieć dobrą prasę na świecie: wystarczy tylko negatywnie o Polakach, atakować w każdy możliwy sposób. Każdy, kto to robi, natychmiast zyskuje poklask, jest zapraszany, wygłasza wykłady.
Nie można tego zrobić z oczywistych względów; to byłoby wejście na drogę kłamstwa.
Prawda jest prosta: Polska ma taką historię, że nie musi jej lukrować. Jeśli ją pokażemy w całym jej spektrum, jeśli przedstawimy to co dobre, i to co złe, to i tak będziemy pięknie wyglądać. Nie musimy niczego ukrywać, pomijać. Nie ma takiej potrzeby.
Prej
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/650095-dr-mateusz-szpytma-atakujacy-polske-nie-chca-znac-prawdy