Wystarczyło kilka dni, a Unia otworzyła kolejne fronty na wojnie z Polską. O ile pakt imigracyjny - przymusowego przesiedlania ludzi, przypominający najgorsze praktyki III Rzeszy i Sowieckiej Rosji, nie jest bezpośrednio wymierzony w nasz kraj, ale będzie polem wielkiego konfliktu, to wszczęcie postępowania w sprawie „uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego” już wprost ma godzić w Polskę i bezwstydnie wspomóc opozycję w walce o władzę.
Pretekstem do kolejnej unijnej ingerencji w nasze sprawy jest oczywiście ustawa o powołaniu komisji, która ma zbadać wpływy rosyjskie na życie polityczne w Polsce i poszczególnych jego uczestników i decydentów. Bruksela nie ustanie we wspieraniu opozycji w walce o władzę i należy spodziewać się kolejnych sankcji wymierzonych w Polskę. To, czy brukselscy urzędnicy nałożą je przed wyborami, nie zależy od żadnych praw, tego kto ma rację i jaka jest prawda, a jedynie od procedur. Inaczej mówiąc od tego, czy eurokraci zdążą.
Sprawę paktu imigranckiego omówiliśmy w kilku tekstach, więc ten poświęcimy jedynie kolejnej bezprawnej ingerencji Unii w procesy demokratyczne w Polsce, w nasze sprawy wewnętrzne.
O tym, że Bruksela działa w zmowie z opozycją, na jej rzecz, świadczy pismo Komisji Europejskiej informujące polskie władze o wszczęciu postępowania. Powiela ono wszystkie propagandowe argumenty opozycji, w tym też te najgłupsze. Samymi kwestiami prawnymi nie będziemy się zajmować - te do rozstrzygnięcia ma Trybunał Konstytucyjny, choć najgłupsi polscy politycy i dziennikarze już swoje orzekli, a za nimi Komisja Europejska.
Oczywiście żadni brukselscy urzędolnicy nie mają bladego pojęcia, czy ustawa jest zgodna z konstytucją i unijnym prawem, czy nie. Wystarczy im powoływanie się na zawarte w traktatach jakieś ogólne zasady dotyczące demokracji, legalności, niedziałania prawa wstecz, prawa do ochrony sądowej i ochrony danych osobowych. Urzędnicy i służący prawnicy mogą je wypełnić dowolną treścią, więc Komisja przywołuje propagandowe argumenty opozycji i niby precyzuje jakie ma zastrzeżenia.
Konkretniej, Komisja uważa, że nowe prawo nadmiernie ingeruje w proces demokratyczny. Działania komisji, np. śledztwa i przesłuchania publiczne, stwarzające ryzyko poważnego uszczerbku na reputacji kandydatów w wyborach, a poprzez odkrycie, że dana osoba działała pod wpływem rosyjskim, mogłyby ograniczyć skuteczność praw politycznych osób wybieranych w demokratycznych wyborach.
pisze w liście Komisja.
To jedne z najgłupszych argumentów jakie można sobie wyobrazić, wprost skopiowane ze słanych przez opozycję do Brukseli donosów. Wciąż we wszystkich mediach je słyszymy. Otóż dokładnie o to chodzi w pracach komisji ds. zbadania rosyjskich wpływów, by m.in zniszczyła reputację osób, które im się poddały, które na rzecz Rosji działały. To bardzo dobrze, że takie osoby doznają „uszczerbku na reputacji”, albo zostanie ona zszargana, a raczej oceniona tak, jak na to dany osobnik zasługuje.
Dokładnie chodzi o to, by zdemaskowani ruscy służalcy mieli ograniczoną „skuteczność praw politycznych osób wybieranych w demokratycznych wyborach”. Dokładnie o to chodzi, by obywatele dowiadując się o działalności jakiegoś polityka np. odwracali się od niego ze wstrętem i pogardą i nie chcieli na niego głosować. Albo jak im się spodoba jak Miller, to akurat go wybrali. Tak właśnie ma być. Owo „odkrycie, że dana osoba działała pod wpływem rosyjskim” ma własnie ograniczyć skuteczność startujących. Chyba, że się jakimś ruskim czy niemieckim służalcom taka osoba spodoba, to sobie na nią zagłosują.
Inaczej mówiąc jednym z najistotniejszych skutków dziania komisji ma być wpływanie na demokratyczne wybory. Obywatele dowiadują się co kto robi, co mówi, jakie ma motywacje, czy jest głupi czy mądry, uczciwy, czy zwykły oszust sprzedajny i na tej podstawie podejmują decyzje wyborcze. Tak, wiedza o polityku ma mieć decydujący wpływ na to, czy dostanie od obywateli mandat do sprawowania władzy. Unia nigdy nie była instytucją,w której obowiązuje demokratyczne, ale to kuriozalne pismo Komisji wprost pokazuje, że Komisja wręcz je odrzuca.
Dalej Komisja pisze:
Nowa ustawa zawiera bardzo szeroką i nieokreśloną definicję „rosyjskich wpływów” i „działalności”.
A niby jaką miałaby mieć? Nie chodzi tylko o to, by dowiedzieć się czy dany polityk brał łapówki, kolaborował na wprost, ale czy np. bywał z Ruskimi na polowaniach i upijał się z nimi, jeździł zapraszany na wycieczki do nich jak połowa niemieckich polityków z obecnym kanclerzem Scholzem na czele. Czy korzystał np. z usług rosyjskich prostytutek, jak wielu kongresmenów amerykańskich, a nawet sam syn prezydenta Bidena. Nie są to czyny karnie zabronione, ale obywatele mają prawo do wiedzy o nich i podejmowania decyzji na tej podstawie.
Nie da się zdefiniować pojęcia „rosyjskie wpływy”, bo nie chodzi o badanie jedynie czynów, czy stanów podlegających sankcjom karnym, ale też tych niezabronionych. Sama komisja zresztą nie wysila się na żadne precyzyjne sformułowania, definicje pisząc np., że ” nowe prawo nadmiernie ingeruje w proces demokratyczny”. A jakie wedle Komisji jest dopuszczalne a jakie „nadmierne” ingerowanie?
Tak, czy owak nie ma zakazu bycia głupim, czy naiwnym i sankcje karne za to nie grożą. A komisja ma badać m. in. to czy ktoś taki był. Prawo nie zabrania zostać wariatem, ale decyzja administracyjnym może np. takiej osobie odebrać uprawnienie do posiadania broni, albo prawo jazdy. A więc możemy chyba się dowiedzieć jakim to cudem mieliśmy szefów służb, którzy jeżdżąc na wycieczki do Rosji uznali, że fajnie jest zwiedzić krążownik „Aurora”, z którego rozpoczęto jedno z najkrwawszych dzieł świata, które i nam przyniosło śmierć i pożogę - rewolucję bolszewicką. I na dodatek pozowali jak jakaś dziunia do żenujących zdjęć w pamiątkowej czapce ruskich matrosów. Dobrze, że nie odkryliśmy jakichś zdjęć z wycieczek do Niemiec, bo jeszcze okazałoby się, że szefowie naszych służb w czapkach Kriegsmarine, albo SS paradują.
W tym miejscu należy się też rozprawić z całkowicie bałamutnym argumentem opozycji mówiącym, że skoro mamy służby i one nikogo nie złapały, to cała działalność komisji jest pozbawiona sensu. Nieprawda, kłamstwo. Inny jest porządek publicznie prowadzonej polityki, a inny działania służb. Ich rolą nie jest podawanie do publicznej wiadomości, że jakiś minister naćpał się za granicą w objęciach rosyjskich prostytutek, albo sobie założył konto na jednym z ruskich chatów dla ekshibicjonistów. To nie rolą służb jest decydowanie o tym, czego opinia publiczna o danym urzędniku, czy polityku ma się dowiedzieć. To są kwestie moralności i polityki podlegające ocenie wyborców, a nie sądów karnych i tylko takie nadzwyczajne ciała, jak komisje mogą je badać i ustalać zakres odpowiedzialności.
Podobne organa są powoływane w wielu krajach świata, a w Stanach Zjednoczonych działają one niemal non stop w rożnych sprawach ustanawiane. W 2019 roku komisja Bundestagu badała sprawę wyjątkowo serdecznej znajomości ówczesnej minister obrony Ursuli von der Leyen z pewną wysoko postawioną managerką z firmy konsultingowej McKinsey. Ta została zatrudniona przez resort, a do jej poprzedniego pracodawcy - Mckinsey’a, popłynęły milionowe kontrakty na doradztwo. Von der Leyen jest z prawidłowej, uznanej partii, więc jak zawsze w takich przypadkach w Niemczech sprawę zamieciono pod dywan. W tym kraju akurat żadnej komisji w sprawie rosyjskich wpływów nie ma, bo tam się od rusków pieniądze bierze wprost, co udowadnia Schroeder, albo rząd Meklemburgii Pomorza Przedniego, który z ich pomocą obchodził sankcje nałożone na Nord Stream.
Zaś w samej Brukseli nikt nie bada jak działa komisja ds. spraw rosyjskich wpływów powołana przez francuskie Zgromadzenie Narodowe. Po części dlatego, że pewnie nikt obrzydliwych nikczemnych donosów do Unii nie pisze. Po drugie Francja to kraj najwyższej europejskiej jakości, a nie jakaś tam byle Polska.
Nie ma znaczenia co będzie robił w Polsce rząd. Jeśli cokolwiek, co nie spodoba się opozycji, a to znaczy wszystko, to pewnym jest, że donos do Brukseli pójdzie, a ta będzie interweniować. Trzeba robić swoje dbając o prawną zgrabność i zawczasu przygotowując własne argumenty na wszystkie propagandowe brednie wymyślane przez opozycję i w Brukseli powielane. Jak choćby ta, że wyjawienie, iż ktoś kto działał pod wpływem Rusków może ponieść uszczerbek na wizerunku i obywatele nie będą chcieli go wybrać. Ktoś jak senator Kwiatkowski, niegdyś dzielnie gardłujący działacz młodzieżówek antykomunistycznych, a teraz polityczny kolega dawnych konfidentów i służalców junty Jaruzelskiego, nie może bezkarnie opowiadać, że komisja pozbawiać będzie praw obywatelskich dziennikarzy, którzy kiedyś pisali o pięknym występie rosyjskiej łyżwiarki figurowej. Tymczasem Kwiatkowski może takie niemożebne brednie snuć i nikt nie jest w stanie mu odpowiedzieć. Jedna sprawa to aparat prawny i polityczny, a druga to służby propagandowe, a jeśli kto delikatny, to niech je sobie nazwie służbami od komunikacja ze społeczeństwem.
Teraz Polska ma 21 dni, by odpowiedzieć Komisji na jej ingerencję. Pewnie jak zwykle usłyszymy, że rząd przygotował cały szereg argumentów, które mają wykazać Brukseli, że komisja od ruskich wpływów jest praworządna, demokratyczna, transparentna, w ogóle cudowna i najlepsza. Wielki błąd. Nie ma co sobie głowy obłudną Brukselą zawracać, tracić na nią energię i zasoby cierpliwości obywateli na nią marnować. Po Brukseli, jak po świni wszytko spłynie. Przekonywać trzeba obywateli w Polsce i do nich z przekazem docierać, a nie do donosicieli i brukselskiej biurokracji na służbie Niemiec Jednym z największych błędów komunikacyjnych rządu jest nieustanne odnoszenie się do tego co robi Komisja i tłumaczenie się tak, jakby był jej podwładnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/650042-nowy-front-na-wojnie-wypowiedzianej-polsce-przez-bruksele
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.