Za samo słowo „Berlin” na banerze samolociku lecącego wzdłuż Wisły kara powinna być podwyższona o 20 lat. Tyle jest wart stres Donalda Tuska.
Była premier Ewa Kopacz jest specjalistką od rzucania kamieniami w dinozaury. Pozazdrościli jej posłowie Koalicji Obywatelskiej Dariusz Joński i Maciej Lasek, którzy wprawdzie nie chcieli rzucać kamieniami w mały samolot, bo raczej by nie dorzucili, ale symbolicznie jednak rzucali. Składając donos. Stała się bowiem rzecz straszna: podczas świętego marszu Donalda Tuska 4 czerwca w Warszawie wzdłuż Wisły (czyli równolegle do trasy marszu) przeleciał samolot (PZL 101 Gawron), który ciągnął za sobą baner „Do Berlina!”.
Normalny mieszkaniec Warszawy czy też odwiedzający miasto turysta nie dostrzegłby w banerze niczego nadzwyczajnego. Ale nie politycy Platformy Obywatelskiej. Oni uznali, że baner nie tylko jest do nich adresowany i jest obelgą, ale też stanowi zagrożenie. Niemal terrorystyczne. Na obelgę i zagrożenie trzeba jakoś zareagować, a skoro politycy PO nie byliby w stanie obrzucić samolotu kamieniami, złożyli donos. Gdyby samolocik leciał bez banera, zapewne nie byłoby najmniejszych problemów.
Wzdłuż Wisły i nad Warszawą wręcz masowo latają małe samoloty wycieczkowe i właściwie każdy może sobie wykupić lot, trwający zwykle 15-30 minut. Te samoloty latają przeważnie na wysokości 500-600 metrów (tak się reklamują) i nikt nie widzi w tym czegoś nadzwyczajnego. A podobno nie wolno latać poniżej 2000 m nad Warszawą, bo tak zapisano w rozporządzeniu z 2019 r. Wielu lata i to całkiem legalnie, ale „nie wolno”.
Wydając w 2019 r. rozporządzenie minister infrastruktury nie przewidział przeszkody powietrznej pod tytułem marsz Tuska, bo wtedy powinien zakazać lotów poniżej 10 tys. metrów. Wiadomo, do takiej wysokości to nawet sam Donald Tusk nie jest w stanie odlecieć. A napisu na banerze nie dałoby się odczytać. I wtedy wszystkie zagrożenia by zniknęły, gdyż samolocik z banerem nabywał właściwości bojowych tylko wtedy, gdy ktoś zdołał odczytać słowa „Do Berlina!”.
Samolocik z banerem, a już szczególnie z napisem „Do Berlina”, który można było odczytać, stał się niemal rakietą balistyczną, a co najmniej V1 bądź V2. A bojowych cech nadał mu właśnie baner. Bez banera na samolocik nie zwróciłby uwagi pies z kulawą nogą i oczywiście nie miałby on żadnych właściwości bojowych. Baner okazał się niebezpiecznym uzbrojeniem. Ponadto ów baner zawierał zapewne zaszyfrowany namiar celu lotu, czyli marsz Donalda Tuska.
Widok banera musiał chyba odbierać rozum uczestnikom i wywoływać u nich jakieś wstrząsy, skoro panowie Joński i Lasek uznali, że trzeba go symbolicznie zestrzelić, czyli donieść do Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, Urzędu Lotnictwa Cywilnego i Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej. Tym bardziej trzeba, że za sterami pewnie nie siedział doświadczony pilot, latający nad Warszawą setki, a nawet tysiące razy, tylko na przykład jakiś pisowiec.
Dariusz Joński (choć bez Michała Szczerby) jest współczesnym wcieleniem Sherlocka Holmesa, zaś Maciej Lasek ma właściwości śledcze Tatiany Anodiny i całej jej kamandy, więc ten duet w mig rozpoznał, czym był lot samolociku z banerem. A był oczywiście spiskiem Prawa i Sprawiedliwości. Ale zwykły spisek to pestka, więc lot musiał awansować na wydarzenie zagrażające nie tylko uczestnikom marszu, ale całej Warszawie i jej prezydentowi Rafałowi Trzaskowskiemu.
„To był piękny marsz – rzewnie zagaił na specjalnej konferencji Sherlock Joński - ale doszło do pewnej prowokacji na niebie. Samolot ciągnął baner, który miał sprowokować uczestników marszu”. I to „była prowokacja PiS”. Sprowokowanie uczestników miało zapewne polegać na tym, że niektórzy z nich odlecieliby w stronę samolociku z banerem i mogłoby dojść do bliskiego spotkania trzeciego stopnia. Z kosmitami. Uczestnicy marszu, z Donaldem Tuskiem włącznie, wprawdzie odlecieli, ale nie na taką wysokość, na jakiej leciał „Gawron” (za niski poziom odlotu odpowiadały brak wprawy albo za rzadkie odlatywanie).
Zwykła prowokacja, to byłoby jeszcze pół biedy, ale tym razem, co wyjaśnił poseł Sherlock Joński, chodziło o sprowokowanie „uśmiechniętych, radosnych ludzi”. No, to już jest zbrodnia niesłychana, bo chodziło pewnie o zdmuchnięcie uśmiechu z twarzy i zamach na radość. A przecież każdy, kto się zna na systemach obrony wie, że uśmiech i radość to najskuteczniejsza broń, przy której rakiety zawracają, wraże samoloty wpadają w korkociąg, a lufy dział i czołgów się rozrywają. Przy uśmiechu i radości systemy Patriot to ślepy myśliwy. Trzeba więc było złożyć donosy i żądać najsurowszych kar. Choć co to za kara maksymalnie 5 lat więzienia. Za samo słowo „Berlin” kara powinna być podwyższona o 20 lat. Minimum tyle jest wart stres Donalda Tuska, mającego w zasięgu wzroku napis „Do Berlina”!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/649898-samolocik-z-banerem-do-berlina-to-najciezsze-przestepstwo