Janda, Seweryn, Chutnik, Kurski i Tusk tak tłumaczą dobrodziejstwa marszu 4 czerwca i powrotu PO do władzy, że Polacy mogą się tylko bać.
Niejaki Stalin twierdził, że „w miarę postępów w budowie socjalizmu walka klasowa zaostrza się”. Współcześnie brzmiałoby to pewnie tak, że walka zaostrza się „w miarę postępów w budowie postępu”. I w miarę zbliżania się 4 czerwca, czyli magicznej daty nowej epoki. Być może Donald Tusk ma już jakąś nową wersję kalendarza, tak jak mieli ją francuscy rewolucjoniści. I przez 12 lat służył on zamiast kalendarza gregoriańskiego. Zapewne po to, żeby łatwiej się liczyło wrogów postępu, którym trzeba było obciąć głowy.
Obecnie wystarczy „przypie…lić” komu trzeba „i nie zważać na nic”, co ku pewnemu zaskoczeniu (choć nieprzesadnemu) wyłożył Andrzej Seweryn, aktor, reżyser, dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie. „Tym wszystkim Trumpom, Kaczyńskim, Orbanom pier…nym trzeba przypi…lić. Żadnych dialogów chrześcijańskich, żadnego rozumienia, debaty, porozumienia, nie ku…a, faszystom trzeba przypi…lać, a nie dyskutować z nimi”. Gilotyna była chyba jednak skuteczniejsza w edukowaniu.
Trudno powiedzieć, czy gilotynę miał na myśli Janusz Maksym, dyrektor biura Zarządu Regionu Opolskiego Platformy Obywatelskiej, gdy zachęcał, by „za…bać, zanihilować, wdeptać w ziemię, zniszczyć, zdelegalizować” Prawo i Sprawiedliwość. Bo „ch…j z pobłażliwością, ‘siłą bezsilnych’, milczącą wojną i innymi wymysłami pięknoduchów. Pal licho nawet ‘prawo’”. Pan Maksym „nienawidzi” i jest z tego dumny.
Jarosławowi Kurskiemu z gazety rewolucyjnej trzeba było ośmiu lat, „by pozbyć się złudzeń”. Kiedy jednak zaczął tłumaczyć, o co chodzi, wyszło na to, że o fiksum-dyrdum. W tym towarzystwie zawsze w końcu dochodzimy do fiksum-dyrdum. Bo jak inaczej traktować słowa, że „idzie brunatna fala. Narodowa żulia rozbiła wykład prof. Jana Grabowskiego”. Ta „brunatna fala” to poseł Grzegorz Braun, który jak nikt inny pomógł Janowi Grabowskiemu ugruntować status „największego uciśnionego” w XXI wieku. Ale żeby od nazwiska wywodzić kolor fali, to chyba jednak nieelegancko.
Jarosław Kurski zamiast zmienić pampersa opowiada światu, co go przeraża, czyli dlaczego musi nosić pampersy. A „przeraża” go „nasza odporność na fakty” (nasza, czyli czyja?), „niezdolność uczenia się na błędach” (też mi nowość w gazecie rewolucyjnej), „stan znieczulenia wobec grozy sytuacji” (kto by reagował, jak „groza” trwa 24 godziny na dobę przez lata?). Zamiast zmienić pampersa Jarosław Kurski przepisuje popuszczającym „marsz 4 czerwca”.
Marsz ma też cudowną moc dla aktorki Krystyny Jandy i pisarki Sylwii Chutnik. „Trzeba pójść, spojrzeć sobie nawzajem w oczy i poczuć siłę” - stwierdziła Janda. Ale jak jej spojrzeć w oczy, skoro praktycznie cały czas nosi ciemne okulary? Oczu do zaglądania w nie, jak zapewnia Sylwia Chutnik, ma być „miliony”, więc ktoś powinien być bez ciemnych okularów. W razie czego można zaśpiewać: „bądź jak kamień, stój, wytrzymaj, kiedyś te kamienie drgną i polecą jak lawina”. Gazeta rewolucyjna, uważa, że to „cytat z Krystyny Prońko”, choć autorem słów jest Ernest Bryll, a pani Prońko tylko te jego słowa zaśpiewała.
Krystyna Janda powinna dostać Nobla z literatury (lub czegokolwiek), gdyż mówi, iż „obecność na marszu oznacza, że myślimy inaczej niż partia sprawująca władzę”. A to dopiero odkrycie! Pani Krysia wie, jak ludzie naprawdę myślą, gdyż grała spektakl w Rybniku i „podchodzili ludzie i wszyscy mówili, że będą 4 czerwca w Warszawie”. Można zaryzykować twierdzenie, że tego dnia będzie w Warszawie jakieś 2,5 mln ludzi, bo tylu mieszka i przebywa w stolicy (z dojeżdżającymi tu do pracy).
To, co powyżej to było tylko podprowadzenie dla tego jedynego, który nie tylko wszystko wie, ale też wszystko zaplanował i zorganizował, potrafi rozwiązać każdy problem i jest niezrównany, gdy chodzi o psychoanalityczne rozpracowanie Jarosława Kaczyńskiego. Nie trzeba dodawać, że jedynego, czyli Donalda Tuska, wysłuchała gazeta rewolucyjna.
Można sobie darować mądrości jedynego w sprawie ustawy o rosyjskich wpływach, bo to takie same brednie, na jakie stać nawet Klaudię Jachirę. Tusk z uporem twierdzi zresztą, że ustawa uderza w każdego, a nie w ruską agenturę, co nawet nie wymaga komentarza, bo „każdy” może się na takie dictum tylko popukać w głowę. Ale ustawa jest pretekstem do tego, co jest już pełnym odlotem. O ile dla Andrzeja Seweryna słowem kluczem jest „przypi…lić”, to dla Tuska – „łajdactwo”. Niektórzy („to nie ludzie, to wilki”) tłumaczą to zbieżnością z pytaniem (w „lengłydżu”) „why duck?”, które młody Donald miał zadać rodzicom w związku z nadanym mu imieniem.
Gdy już Donald Tusk oddalił się na orbitę okołoziemską, dostrzegł, że „to, co zrobił PiS [ustawa o komisji], uderzyło w poczucie godności Polaków i upokorzyło ich”. Jak może kogokolwiek (poza umoczonymi) upokorzyć cel komisji, czyli wyjaśnienie, kto jest rosyjskim agentem, a przynajmniej sługusem? Ale to ponoć nieważne, nawet dla Amerykanów, bo Tusk „dostaje mnóstwo zapewnień o wsparciu, czy jest to rząd amerykański, czy Timothy Snyder” (amerykański historyk). Nawet „w zoo w Oliwie” Tusk ma oddanych kibiców, jak np. „taki potężny mężczyzna, który wyglądał na zawodnika MMA” i powiedział: „Nie daj się pan tym sk…synom”. A może to był mieszkaniec którejś z klatek, choć np. goryle jednak tak nie bluzgają?
Stałą metodą robienia przez Donalda Tuska ludziom wody z mózgu jest znajdowanie tych, którzy nie lubili jego i Platformy, ale ostatnio polubili. I choć „jeszcze wczoraj zamierzali w ogóle nie głosować, nie popierali Platformy, dzisiaj są wściekli i czują się ugodzeni tak, jakby ta komisja dotyczyła ich, a nie mnie”. Wiadomo, to przecież ci ludzie ściskali się z Putinem i dawali mu robić z siebie wiatrak oraz traktować jak powietrze (nie szkodzi, że zanieczyszczone), bo Donald Tusk w życiu nie dał zrobić z siebie kamerdynera Putina.
To, że Tusk na tysiąc sposobów rozpracował Jarosława Kaczyńskiego, wie każdy niemowlak. Nowością jest podobne rozpracowanie prezydenta Andrzeja Dudy. Tusk słyszał, że „Duda jest gotów wykonywać różne sugestie czy polecenia naszych zachodnich sojuszników w nadziei, że po ukończeniu kadencji zapewni mu to perspektywę dalszej kariery politycznej czy finansowej. Już sam fakt, że przez ostatnie miesiące tak często czytaliśmy komentarze na ten temat, jest upokarzający. Jesteśmy wielkim narodem i dużym krajem położonym w szczególnie istotnym dla świata miejscu. Mamy tyle powodów do narodowej dumy, a jednocześnie tak wielu w Polsce analizuje, czy pan prezydent Duda podejmuje decyzje z nadzieją na nagrodę, na wypłatę”.
Psychoanalityk Tusk dokonuje czegoś, co Zygmunt Freud nazwał przeniesieniem. To Tusk wykonywał „sugestie i polecenia”, i to nie „różne”, a wszystkie. Żeby dostać fuchę przewodniczącego Rady Europejskiej miał gdzieś, czy jesteśmy „wielkim narodem i dużym krajem położonym w szczególnie istotnym dla świata miejscu”. Jeszcze bardziej gdzieś miał to, ile mamy „powodów do narodowej dumy”. W połowie 2014 r. zaklinał się, że nigdzie się nie wybiera, bo „duma” itp., by już we wrześniu spuścić te swoje zapewnienia w klozecie. Nie ma w III RP (poza komunistami) polityka, który by tak ochoczo wykonywał polecenia (jeśli pochodziły one od Angeli Merkel, to część wydawała ona w imieniu Putina, co wie każde dziecko), jak robił to Donald Tusk.
Tusk dlatego tak często „porównuje rządy PiS do czasów PZPR”, że on myśli tak jak komuniści. Twierdzi na przykład, że komuniści „zdecydowali się udostępnić część mediów publicznych Solidarności. A dzisiaj? Nawet nie można sobie wyobrazić, żeby TVP Info dało okienko Platformie Obywatelskiej czy Tuskowi”. „Okienka” to jest typowe myślenie komunistów. W czasach rządów PO, gdy w mediach panowała jedność moralno-polityczna, czyli Tusk miał monopol i w mediach publicznych, i prywatnych, łaskawie pozwalał na okienka (w prywatnych), choć bez przesady, o czym świadczy nalot na redakcję „Wprost” w czerwcu 2014 r.
Czasem aż korci, żeby zapytać, gdzie się Tusk wychowywał, jeśli wszędzie widzi „łajdactwo i świństwo”. A kiedy mówi, że to jego przeciwnicy „stracili jakąkolwiek busolę etyczną, nie rozróżniają dobra od zła, prawdy od kłamstwa”, to maluje portret własnych rządów. Mówi to ktoś, kto absolutnie nie odróżniał „dobra od zła”, gdy chodzi o Putina i Rosję, o polskie interesy przed i po katastrofie smoleńskiej. Mówi to ktoś, kto mówiąc językiem „Misia” Stanisława Barei „w życiu słowa prawdy nie powiedział”. Ktoś, przy kim wychował się hurtowy łapówkarz Sławomir Nowak. Ktoś, kto nawet w wypadku własnego syna nie przeszkodził w wykorzystaniu go przez przestępczy układ.
Cele ma Tusk proste jak trzonek od szpadla: „chodzi o to, żeby na ulice wyszło jak najwięcej ludzi!”. Wiadomo – „ulica i zagranica”, a nie wybory. Dlatego podjął się „zorganizowania i finansowania” marszu. I chce, „żeby 4 czerwca ludzie na ulicy pokazali tej władzy wzniesione pięści – czy to się komuś podoba, czy nie”. Jeszcze lepiej by te pięści wyglądały z maczetami albo chociaż z kastetami. Po co się ograniczać?
Psychoanalityk Donald wie, że „prezydent czy prezes PiS panicznie boją się dużych liczb”. Tak panicznie, że prezes w wyborach w 2019 r. (nie na ulicy) uzyskał największą liczbę głosów na jedno ugrupowanie w całej historii III RP (ponad 8 mln), zaś prezydent ponad 10 mln w wyborach prezydenckich w 2020 r. Tuskowi, malowanemu demokracie, nie chodzi jednak o wybory, tylko o rewolucję (albo noc św. Bartłomieja). Dlatego tak bardzo wierzy w to, że „nie ma polityków, nawet jeśli to są bardzo źli ludzie, odpornych na tłum, na widok tysięcy ludzi, którzy wyszli na ulicę z tą samą myślą – żeby odsunąć ich od władzy i pociągnąć do odpowiedzialności”. Jasne, tego typu tłum bardzo lubi ścinanie głów, a nawet palenie na stosie. I zawsze dobrze się przy tym bawi. Tylko czasem tak bywa, że ci, którzy tłum zagrzewają, sami są wkrótce o głowę skracani.
Nie ma się co głupio tłumaczyć, że „demonstrowanie ma też praktyczne znaczenie przed wyborami, bo ludzie zobaczą, jak wielka jest ich moc. Bardzo wielu w polityce szuka wektora siły, wektora mobilizacji”. Po co ta hipokryzja, skoro chodzi o zwykłą pałę. Dlatego mamy tłumaczenie, że „jeśli karty wyborcze nie wystarczą, (…) to trzeba będzie temu adekwatnie przeciwdziałać”. Karty wyborcze dla Tuska nic nie znaczą, liczy się tylko siła. I to nie stosowana w imieniu „setek tysięcy ludzi w Polsce”, które są „bezpośrednimi ofiarami PiS”, bo „setki tysięcy”, a nawet miliony są beneficjentami rządów PiS. Jeśli ktoś jest ofiarą (zasłużoną), to ubecy, złodzieje i łapówkarze. Tak jak w wypadku bolszewików Tusk wie, że „trzeba będzie działać z zaskoczenia”, trzeba być „bitnymi”.
Najzabawniejsze jest na końcu. Człowiek, który od lat dyszy żądzą zemsty i odwetu „w ogóle nie odczuwa potrzeby zemsty. Odwet jest zresztą nudnym zajęciem, to namiętność ludzi słabych i niewierzących we własną sprawczość, że można coś dobrego zrobić”. Dlatego Tusk „jest ostatnią osobą, o której można powiedzieć, że ma obsesję rozliczeń”. Lepszego czarnego humoru nie można było w Polsce usłyszeć od 1989 r. Każde dziecko wie, że Tusk jest ostatnią osobą, która nie chce rozliczeń, odwetu i zemsty. Zresztą mówi o tym niemal codziennie od 3 lipca 2021 r., gdy oficjalnie wrócił do polskiej polityki.
Tylko trochę mniej śmiesznym żartem, jest deklaracja Tuska, że będzie „starał się pojednać. Ale nie z Kaczyńskim, tylko z wyborcami PiS”. Tusk nie jest w stanie się pojednać nawet z tymi własnymi kiedyś kolegami, których zniszczył i wyrzucił z partii. Zachowuje się tak, jakby był chodzącym frustratem, zawistnikiem, odwetowcem, a nawet swego rodzaju politycznym żulem. A w gazecie rewolucyjnej opowiada bajki, bo ich się tak dobrze słucha na tle tego, co oznaczałaby rzeczywistość recydywy rządów Tuska. A w bajce może on być uroczym księciem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/649232-tusk-zachowuje-sie-jak-frustrat-ale-w-gw-jest-ksieciem