W Stanach Zjednoczonych, podobnie jak w Polsce, trwa dyskusja czy wysyłanie broni na Ukrainę nie osłabia na tyle potencjału wojskowego państwa dawcy, że rywal strategiczny, w tym wypadku Chiny, może uznać, iż otworzyło się jego „okienko możliwości”. Jest to w gruncie pytanie o naturę polityki odstraszania, czyli o to jak powinniśmy działać aby agresywny sąsiad, w naszym wypadku jest to Rosja, przeprowadziwszy kalkulację strategiczną uznał, że nie warto atakować, bo ryzyko porażki jest zbyt wielkie. W potocznym mniemaniu liczy się wyłącznie siła wojskowa jaką dysponujemy, a zatem przekazywanie broni Ukrainie nawet jeśli czasowo ograniczone i kontrolowane, to jednak osłabia nasz potencjał, i to w rezultacie może oznaczać zwiększenie a nie zmniejszenie ryzyka konfliktu. Przeciwnicy tego punktu widzenia argumentują, że siły zbrojne Ukrainy „redukują” rosyjskie możliwości w tempie szybszym niźli my się osłabiamy wysyłając nasz sprzęt, co oznacza per saldo, iż transakcja jest dla nas korzystna, tym bardziej, że nie giną nasi żołnierze. Oba, umowne, obozy uczestniczące w tej debacie, redukują, jak się wydaje, złożoną kwestię natury polityki odstraszania jedynie do jednego, wojskowego jej wymiaru. Tym bardziej warto poświęcić odstraszaniu nieco uwagi. Próbę taką na łamach specjalistycznego portalu War on the Rocks podjął Raphael C. Cohen dyrektor Programu Strategii i Doktryn w znanym think tanku RAND. Pisze on, że „odstraszanie jest stanem psychicznym” co oznacza, że nie ma prostej relacji między dyslokowanym w dany rejon świata potencjałem wojskowym a efektem w zakresie powstrzymania adwersarza przed podjęciem wrogich działań. Można wyobrazić sobie sytuację kiedy zwiększając obecność wojskową przyczyniamy się do wybuchu wojny, bo rywal może nasze działania odczytać w kategoriach narastającego zagrożenia i zdecydować się na akcję wyprzedzającą. Nie można oczywiście popadać w drugą skrajność i twierdzić, że warunkiem pokoju jest nasze rozbrojenie. Z pewnością jednak natura odstraszania jest bardziej złożoną kwestią. Dostawy amerykańskiej broni dla Ukrainy, podobnie zresztą jak polskiej, „czyszczą magazyny” sił zbrojnych, co krytykowane jest przez przeciwników zaangażowania, zarówno nad Wisłą jak i nad Potomackiem. Cohen zauważa jednak, że w tym wypadku mamy do czynienia przede wszystkim z przekazywaniem broni technicznie już przestarzałej, systemów, które wkrótce i tak musiałyby zostać wycofane. Gdyby ich wysyłaniu na Ukrainę nie towarzyszyły działania na rzecz zarówno uzupełnienia stanów magazynowych jak i zwiększenia zdolności przemysłu obronnego do produkcji większej ilości amunicji i sprzętu, to można byłoby, uznać obserwowane procesy za groźne. Ale, jak argumentuje amerykański ekspert, tak nie jest. Zarówno Kongres zwiększa środki na finansowanie sił zbrojnych, jak i Pentagon plasując coraz to nowe, wieloletnie zamówienia w sektorze przemysłowym, przyczynia się do rozwoju mocy produkcyjnych. Tak jest też w gruncie rzeczy również w Polsce. A zatem sytuacje należy rozpatrywać w ramach sekwencji: wysyłanie broni – nowe zamówienia – zwiększanie możliwości przemysłu. Jak to ma się do odstraszania? Cohen jest przekonany, że uruchamiając tego rodzaju działanie, a bez zaangażowania w pomoc dla Ukrainy trudniej byłoby budować poparcie opinii publicznej, wysyłamy też przeciwnikom czytelny sygnał o charakterze strategicznym, który wzmacnia siłę odstraszania. Państwa Zachodu pokazują w ten sposób zarówno to, że rośnie ich przygotowanie do długiej i potencjalnie wyniszczającej wojny, są w stanie mobilizować własną opinię publiczna na rzecz takiej polityki, co w demokracjach jest kluczowym czynnikiem sukcesu i wreszcie jej wdrożenie doprowadzi do sytuacji, kiedy arsenały będą nie tylko na powrót pełne, ale również zgromadzone tam rodzaje broni będą znacznie bardziej nowoczesne. Ale to nie jedyny efekt psychologiczny. Wysyłając broń na Ukrainę, Zachód udowadnia, że nawet systemy uznawane już obecnie za przestarzałe sprawują się bardzo dobrze na polu walki, co w oczywisty sposób wpływa na kalkulację strategiczną rywali. Reakcja Zachodu pokazała też rywalom, że nie jest on tak słaby, niezdolny do adekwatnej odpowiedzi i podzielony jak uważano, i zapewne Putin tak też myślał, przed wojną. Gdyby odnosić tę argumentację Cohena do polskiej reakcji na wybuch wojny, to sygnał strategiczny jaki wysłaliśmy, od pierwszych dni, do Moskwy jest czytelny i nie budzi wątpliwości. Polska będzie walczyć, nie ulękniemy się Moskali, politykę oporu i przeciwstawienia się agresorowi popiera zarówno klasa polityczna jak i cały naród. Można dyskutować czy w tej reakcji potrafilibyśmy wytrwać, ale sygnał o determinacji i woli oporu został wysłany. To muszą uwzględnić rosyjscy sztabowcy i politycy. Z Polską nie będzie żadnych układów, nie zgodzimy się na włączenie do rosyjskiej strefy wpływów, model węgierski nie znajdzie u nas poparcia. Jeśli zatem uznać, a tak czyni większość strategów, że manifestacja woli walki jest jednym z istotnych czynników odstraszania, to nasza reakcja była w tym wąskim obszarze prawidłowa.
Wreszcie Cohen zwraca uwagę na trzeci element strategii odstraszania, który w oczywisty sposób związany jest z przebiegiem wojny na Ukrainie. Jak argumentuje, „konflikt na Ukrainie pokazuje, że wojny są z natury nieprzewidywalne. Na Ukrainie wojna, o której prawie wszyscy myśleli, że zakończy się w ciągu kilku dni i zapewni stosunkowo łatwe zwycięstwo Rosji, przeciągnęła się przez ponad rok i postawiła reżim Władimira Putina na coraz bardziej niepewnym gruncie. To niewygodna informacja dla wszystkich przywódców myślących o użyciu siły w przyszłości – bez względu na to, czy zasiadają w Moskwie, Pekinie czy Waszyngtonie”. Ten trzeci argument związany jest w oczywisty sposób z dwoma poprzednimi. Jeśli manifestujemy naszą wolę oporu, polityczną i społeczną jedność a także gotowość do uczestniczenia w przeciągającym się konflikcie, to strategiczny rywal musi uwzględnić to w swych kalkulacjach. Inaczej planuje się krótką zwycięską wojnę, inaczej długotrwały i wyniszczający konflikt. Próg „wejścia do wojny” jest odmienny w obydwu tych sytuacjach a to oznacza, że sygnalizując gotowość zaangażowania obiektywnie zwiększamy siłę naszego odstraszania.
Cohen dyskutując ze zwolennikami poglądu o potrzebie koncentrowania się Stanów Zjednoczonych na polityce powstrzymywania Chin kosztem zaangażowania na Ukrainie przestrzega też przed „strategicznym redukcjonizmem”. Tylko w debatach akademickich czy publicystycznych jest możliwe dokonywanie tego rodzaju wyborów. W praktyce, w zglobalizowanych świecie, w którym znaczenie odległości również w wymiarze wojskowym maleje, nie jest to możliwe. Jak pisze „w coraz bardziej niepewnym świecie istnieje zrozumiałe dążenie do strategicznego redukcjonizmu – skupieniu się na Chinach jako ‘nadchodzącym zagrożeniu’ z wyłączeniem wszystkiego innego. Poddanie się tej pokusie jest błędem. Jako światowa potęga, Stany Zjednoczone stoją przed wieloma wyzwaniami; po prostu brakuje im luksusu wyboru jednego przeciwnika w jednym regionie. Ale nawet gdyby miał wybór, (to trzeba pamiętać, że – MB) odstraszanie jest czymś elastycznym”. A to oznacza, że kształt polityki na jednym teatrze działań wojennych (w przypadku Ameryki np. koncentrowanie się wyłącznie na Chinach) wpływa na możliwości odstraszania gdzie indziej. Teza, iż odstraszanie jest w swej naturze elastyczne, umożliwia nam postawienie kwestii o naturę polityki odstraszania, która leży w zasięgu polskich interesów i możliwości. Powierzchowne myślenie na ten temat skłania niektórych do mówienia, że powinniśmy, chcąc utrzymać wiarygodność sojuszniczą, być gotowi (co oznacza posiadanie odpowiednich zdolności) do zaangażowania w razie potrzeby w Azji. Niewiele ma to wspólnego z polityką odstraszania Rosji. Zwróćmy w tym kontekście uwagę na co innego. Jeśli odstraszanie ma charakter elastyczny, ciągły a nie punktowy, to nasza polityka wobec wojny na Ukrainie jest w oczywisty sposób powiązana ze zdolnością do odstraszania Moskali w Państwach Bałtyckich, czy na granicy z Białorusią. Miarkowanie zaangażowania we wspieranie Ukrainy, próba uprawiania polityki transakcyjnej (np. dostaniecie czołgi, jeśli bezwarunkowo zgodzicie się na nasze propozycje w innych obszarach) czy czasowe blokowanie dostaw (bo i takie głosy w Polsce słychać) osłabiłoby nie tylko Ukrainę ale również NATO-wską politykę odstraszania na wschodniej flance. Z tą ostatnią, z powodu szczupłości desygnowanych sił są i tak problemy, jeśli dodatkowo my w wyniku naszych celowych posunięć osłabilibyśmy siłę odstraszania, to czy wyszlibyśmy na tym dobrze? Wiele razy spotykałem się z opiniami, że starając się więcej uzyskać od Kijowa, być może powinniśmy „zacząć remontować lotnisko w Jasionce” i w ten sposób wykorzystując dźwignię zwiększylibyśmy presję wywieraną na ukraińskie elity, co poprawiłoby naszą pozycję. Ten dziecinny w gruncie rzeczy pogląd jest silnie zakorzeniony w naszym, polskim, myśleniu o polityce. A jak tego rodzaju działanie ma się do skuteczności polityki odstraszania?
Rozpatrzmy to na przykładzie polityki Berlina wobec zwiększenia zaangażowania wojskowego na Litwie. Niemcy są słusznie krytykowani za swoją opieszałość, bo jak piszą dziennikarze Die Welt, mimo przyjętych przed 10 miesiącami w czasie szczytu NATO w Madrycie zobowiązań, „w krajach Bałtyckich niewiele się dzieje”. Niemcy są obecnie największym „kontrybutorem” w rozlokowanej na Litwie międzynarodowej grupie batalionowej, liczącej ok. 1500 żołnierzy, dyslokowanej tam w ramach wysuniętej obecności. W Madrycie podjęto decyzję o jej powiększeniu do poziomu brygady, co w praktyce oznacza, w związku z rotacyjnych charakterem obecności, że trzeba dysponować trzema brygadami. W przypadku Niemiec oznacza to co najmniej potrojenie desygnowanych do tej grupy sił, ale do tej pory Berlinowi „udało się” mimo upływu 10 miesięcy wysłać na Litwę tylko jeden, liczący 40 osób, element dowodzenia. Litwini są, co zrozumiałe, w coraz większym stopniu rozczarowani opieszałością Niemiec, głosy krytyki słychać coraz głośniej. Czy tak powolne budowanie potencjału jest silnym sygnałem o determinacji do walki i wsparcia sojuszników, czy w związku z tym wzmacnia potencjał odstraszania na wschodniej flance? Odpowiedź jest oczywista, ale zastosujmy ten to rozumowania do przykładu Polski. Nawet czyniąc optymistyczne założenie, że nasza opieszałość, myślenie „to nie nasza wojna” nie miałoby fatalnego wpływu na zdolność Ukrainy do obrony, to w jaki sposób tego rodzaju postawa wpłynęłaby na potencjał odstraszania? W pierwszej fazie wojny, kiedy jeszcze nie zostały podjęte przez sojuszników decyzje o skokowym wzroście zaangażowania, tego rodzaju polityka Polski z pewnością zwiększyłaby siłę sceptyków. Tylko, że Berlin i Paryż uprawiali wówczas politykę strategicznej wstrzemięźliwości zarówno jeśli chodzi o wsparcie dla Ukrainy jak i wojskowe wzmocnienie wschodniej flanki. W efekcie, gdybyśmy przyjęli opcję powściągliwości, wsparlibyśmy obóz przeciwny naszym interesom, a osłabili relacje z tymi, którzy choć bez entuzjazmu, to jednak działają na rzecz zwiększenia możliwości wojskowych państw Europy Środkowej. Gdybyśmy politykę „to nie nasza wojna” zaczęli uprawiać wtedy, kiedy postawa Berlina zaczęła się zmieniać, to wówczas nasze relacje sojusznicze zarówno z Anglosasami, jak i z sojusznikami w Europie, przede wszystkim w regionie, uległyby osłabieniu. Dla skuteczności polityki odstraszania Rosji byłby to czytelny i fatalny sygnał. Powoływanie się na przykład Węgier jest akurat całkowicie chybiony, bo właśnie w efekcie polityki którą obrał Orban, możliwości Budapesztu w zakresie przeciwstawiania się presji Berlina i Brukseli, maleją a nie rosną. Wreszcie trzeba dostrzec i to, że skokowy wzrost naszych wydatków wojskowych został przez społeczeństwo zaakceptowany, czego Węgrzy, znajdujący się w zupełnie innym położeniu geostrategicznym, nie mają zamiaru zrobić mając nadal jeden z najniższych w relacji do PKB budżetów w tym obszarze. A zatem gdyby nasz obóz rządowy zaczął uprawiać politykę „to nie nasza wojna” to czy byłby w stanie jednocześnie przekonać społeczeństwo o potrzebie zwiększenia budżetu na obronę? Wątpliwe. A to oznacza, że perspektywicznie nasza polityka odstraszania Rosji uległaby w efekcie takiej polityki osłabieniu a nie wzmocnieniu. Warto byłoby, aby nasi zwolennicy powściągliwości jeśli chodzi o skalę zaangażowania Warszawy we wsparcie dla Ukrainy, odpowiedzieli na to podstawowe pytanie – czy ich strategia prowadzi do wzrostu skuteczności polityki odstraszania Rosji, czy przeciwnie, owocować może jej zmniejszeniem. A jeśli przyjąć, a tak czyni większość znanych mi myślicieli strategicznych, że skuteczna polityka odstraszania jest jednym z kluczowych czynników działania na rzecz utrzymania pokoju, to również trzeba uznać, że slogan „to nie nasza wojna” prowadzi do wojny. Tylko w tym wypadku wojny w którą zaangażowana będzie wprost Polska, a nie, jak obecnie, wyłącznie Ukraina.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/648266-porozmawiajmy-o-polskiej-polityce-odstraszania-rosji