Prezydenckie kampanie w roku 2015 i potem w roku 2020 były wielkim sukcesem prezydenta Andrzeja Dudy i ludzi, którzy go wspomagali, w tym Marcina Mastalerka. Osobiste talenty, ciężka praca, godne wypełnianie funkcji głowy państwa - to są rzeczy oczywiste i doceniane (mimo naturalnych też różnic w ocenie niektórych spraw i losów kilku ustaw) w całym obozie propolskim. Pisaliśmy o tym wielokrotnie na łamach tygodnika „Sieci” i na portalu wPolityce.pl. Dlatego ma rację Marcin Mastalerek gdy na łamach Interii podkreśla wagę zwycięstwa Andrzeja Dudy w roku 2015 i mówi o konieczności szacunku wobec prezydenta ze strony ludzi, którzy potem zrobili wielkie kariery.
Nie mogę jednak nie zareagować gdy potem padają następujące słowa:
Tamten moment [rok 2015] to nie była żadna „dobra zmiana”. To była Duda-zmiana.
Dlatego, że to wygrana Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich w 2015 r. uruchomiła proces zmian w Polsce i dała PiS szansę na sprawowanie władzy. To dzięki tej wygranej wyborcy prawicy uwierzyli, że ta formacja może w ogóle wygrywać wybory. Przypomnę, że wcześniej PiS odnotował osiem porażek wyborczych z rzędu! Wielu ekspertów - od prawa do lewa - było zgodnych, że ta partia nie ma żadnych szans na dojście do władzy, ma zbyt duży elektorat negatywny, jest skazana na bycie w wiecznej opozycji.
I dalej, w rozmowie z Interią:
To w efekcie wygranej Andrzeja Dudy, dzięki jego talentowi, determinacji i jego ciężkiej pracy PiS przebił swój szklany sufit. Wybory prezydenckie w 2015 roku to jest niezwykle ważna cezura czasowa. Nie tylko dla polskiej prawicy, ale też w historii najnowszej polskiej polityki. To Andrzej Duda wykreował zmianę, otworzył drzwi do politycznego resetu w Polsce. Dlatego podkreślam: to była Duda-zmiana!
Jest w tym przekazie trochę prawdy o tym, co prezydent Duda dodał, ale to nie jest cała prawda. Bo dodali też przecież co nieco Beata Szydło, Mateusz Morawiecki, Jacek Sasin, Mariusz Błaszczak, Zbigniew Ziobro, Piotr Gliński, Ryszard Terlecki, Elżbieta Witek, Antoni Macierewicz, Joachim Brudziński, Mariusz Kamiński, Jacek Kurski, Grzegorz Bierecki i inni. W tym dziesiątki tysiące patriotów, wolontariuszy, aktywistów.
Nie neguję, że Andrzej Duda dzięki talentowi, pracy, momentowi dodał więcej, a zwłaszcza Marcin Mastalerek ma prawo do takiej oceny. Ale nie zmienia to zasadniczej sprawy. Otóż generalnie nie w ten sposób działa polityka (nie tylko) w Polsce. Żaden, nawet najwspanialszy polityk nie wygrywa wyborów prezydenckich samodzielnie, bez wsparcia politycznej maszynerii, aparatu partyjnego, funduszy i istnienia w przestrzeni mediów, które jego działania relacjonują. Bez tych elementów można zagrać o 10 procent, ale nie o pełną pulę. Tak było w każdych wyborach od roku 1990, w tym również w roku 2015. Andrzej Duda włożył w zwycięstwo ogromnie dużo, nikt mu tego nie odbiera. Ale gdyby nie miał na zapleczu sprawdzonej w boju politycznej struktury, zorganizowanej siły politycznej, mógłby włożyć i dwa razy więcej wysiłku, a też by nie wygrał.
Tę polityczną propolską strukturę zbudowali, poświęcając na to całe życie, śp. prezydent Lech Kaczyński i premier Jarosław Kaczyński. Ktoś może skomentować: cóż, nie oni jedni. Byłby to komentarz niemądry. Bo zbudowali wbrew systemowi, w warunkach skrajnie trudnych, atakowani wściekle od pierwszego dnia przez postkomunistyczne media i biznes, rozbijani także przez postkomunistyczne służby specjalne. Zaszczuwanie śp. Lecha Kaczyńskiego, z tragicznym finałem w Smoleńsku, to też rozdział tej historii. Dzieje III RP to w dużej mierze bój ich środowiska z tymi, którzy z postkomunistami się ułożyli. Niepokornych ten system zawsze albo zgniatał albo korumpował. Oni jedyni się oparli, pociągnęli innych, przenieśli w nowe czasy dziedzictwo prawdziwej „Solidarności”, przełożyli je na współczesny język. Historyczna rola, której nie należy lekceważyć.
Obóz III RP rozumiał jak niebezpieczne jest z jego punktu widzenia istnienie tego ośrodka. Dlatego stale próbował go wyeliminować. Ale nie dał rady. W momencie gdy III RP zaczęła się chwiać, liczymy ten czas od afery Rywina, możliwe było podjęcie przez obóz Kaczyńskich ofensywy. Finałem tego wysiłku były wybory prezydenckie roku 2005, z tragicznie przerwaną przez zamach nad Smoleńskiem kadencją śp. Lecha Kaczyńskiego, a następnie, po przetrwaniu kilku ciężkich posmoleńskich lat, powrót do walki o władzę i zmiany w Polsce w latach 2014-2015. Jasne, walczył cały obóz patriotyczny skupiony wokół Prawa i Sprawiedliwości, podkreślam, że nikt nie neguje także zasług prezydenta Andrzeja Dudy, ale bez Jarosława Kaczyńskiego i zbudowanej przez niego struktury, bez jego przywództwa, żadnego zwycięstwa by nie było. Taka jest prawda.
Ze zrozumienia tych mechanizmów, z doświadczenia obserwowania polskiej polityki od wielu lat, bierze się troska jaką przykładamy na naszych łamach do jedności i konieczności szanowania przywództwa prezesa Jarosława Kaczyńskiego przez cały obóz patriotyczny.
Zwycięstwa po roku 2015 i wielka szansa na kolejne cztery lata podnoszenia Polski na wyższy poziom, budowania jej siły, ambicji, obrony jej godności nie wzięły się z żadnego nagłego przełamania, żadnego błysku talentu (choć nikt nikomu tego nie odbiera) ale z podejmowanego przez wiele dekad wysiłku Lecha i Jarosława Kaczyńskich oraz ludzi przemierzających z nimi tę drogę.
Każdy, kto uczciwie patrzy na tamte lata, kto widział to z bliska, musi o tym pamiętać.
Zresztą, także i dzisiaj i także kiedyś w przyszłości bez Jarosława Kaczyńskiego obóz może czekać wiele lat smuty, rozbicia i błyszczenie samodzielnych, wybitnych talentów, które niestety za wiele nie zawojują. Może będzie inaczej. Ale ktokolwiek będzie próbował kiedyś w przyszłości pociągnąć to dalej, musi rozumieć za jaką cenę i z jakim trudem wywalczone zostało to dziedzictwo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/647867-bez-braci-kaczynskich-zadnego-zwyciestwa-prawicy-by-nie-bylo