Wczoraj siły legionu Wolna Rosja i Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego weszły na teren guberni biełgorodskiej i rozpoczęły, jak oświadczyli ich przedstawiciele, „wyzwalanie Rosji”. Cała sprawa jest bardzo ciekawa co najmniej z kilku powodów.
Obserwatorzy zwrócili uwagę na to, że system umocnień znanych jako „zęby smoka”, czyli betonowych przeszkód mających utrudnić przemieszczanie pojazdów opancerzonych i czołgów, zupełnie nie zdał rezultatu. Wydano na nie 10 mld rubli, czyli wcale nie tak mało, a nacierający po prostu je ominęli. Zwrócono też uwagę na opóźnioną, dopiero po kilku godzinach od rozpoczęcia walk, reakcję rosyjskich sił zbrojnych (użycie śmigłowców bojowych) co mogłoby wskazywać na to, iż Moskale walczą na froncie ukraińskim całym swoim potencjałem po to, aby chronić przygraniczne obszary guberni kurskiej, biełgorodskiej oraz briańskiej, gdzie nie maja wielkich sił. To oznacza, że tego rodzaju akcje będą się w przyszłości powtarzały tym bardziej, iż wizerunkowe straty Rosjan są znaczące (wieczorem pojawiły się doniesienie o tym, że w Biełgorodzie płonie budynek FSB).
Rosyjskie władze akcentują przede wszystkim to, że operacja ukraińska miała na celu „odwrócenie uwagi” od zdobycia przez Grupę Wagnera Bachmutu, o czym poinformowano w weekend. Nie można nie zauważyć faktu, iż w warstwie narracyjnej strona ukraińska rozgrywa całą sprawę z dużą maestrią. I tak Andriej Jusow - przedstawiciel ukraińskiego wywiadu - powiedział mediom, że operacja jest dziełem wyłącznie obywateli Rosji, a jej celem jest utworzenie „pasa bezpieczeństwa”. Michajło Podolak mówił z kolei o ochronie mniejszości ukraińskiej zamieszkującej, po rosyjskiej stronie, obszary przygraniczne oraz pytany skąd atakujący wzięli ciężki sprzęt odparł, że „przecież wiadomo, iż można go kupić w każdym rosyjskim sklepie z czołgami”. To odwrócenie narracji i wykorzystanie wątków poruszanych przez Rosjan w przeszłości jest jednym z elementów, jak można przypuszczać, całej operacji.
Nastrój paniki
Jakie są jej skutki? Oprócz warstwy narracyjnej mamy do czynienia z wymiernymi i korzystnymi dla strony ukraińskiej efektami. Rosyjski gubernator regionu Gładkow powiedział, że „większość mieszkańców nadgranicznych wsi i osad opuściła swoje domostwa”, a blogerzy piszą o narastającej panice i pretensjach pod adresem władz, mimo iż w 14 miesięcy wojny toczonej za miedzą niewiele zrobiono dla ochrony obywateli Federacji Rosyjskiej. Te nastroje paniki z pewnością będą podsycane choćby z tego powodu, że w chaosie wywołanym spontaniczną ewakuacją (a do wywołania tego rodzaju efektu dążą jak się wydaje Ukraińcy) trudno przemieszcza się wojsko i zaopatrzenie. Jednak oznaki paniki w regionach nadgranicznych mają fundamentalne znaczenie nie w Biegłorodzie czy Briańsku, ale przede wszystkim na Krymie. Trzeba pamiętać, że strona ukraińska otrzymuje właśnie od Brytyjczyków rakiety Storm Shadow o zasięgu do 400 km. Być może używając ich - choć nie jest to proste - Ukraińcy będą chcieli zaatakować Most Krymski, co spowodowałoby, że półwysep zacząłby przekształcać się w pułapkę.
Operacja „grupy dywersyjnej”, jak ją oficjalnie nazywa rosyjska propaganda, ma też wymiar wojskowy. Otóż jak się wydaje, strona ukraińska używając relatywnie niewielkich sił chce zmusić Rosjan, aby ci zwrócili większą uwagę na ochronę wojskową obszarów nadgranicznych. Jeśli będą chcieli to zrobić, to wówczas zmuszeni zostaną do dyslokowania części sił, dziś znajdujących się na linii frontu, na teren Federacji Rosyjskiej. To z kolei odwróci uwagę, a zapewne osłabi Moskali na tych kierunkach gdzie może nastąpić ukraińskie kontruderzenie. W takiej sytuacji mielibyśmy w gruncie rzeczy do czynienia z operacją decepcyjną, której celem jest wprowadzenie wroga w błąd odnośnie naszych zamierzeń.
Bachmut
Warto nieco uwagi poświęcić kwestii Bachmutu, bo ta historia nie jest jeszcze, jak się wydaje, zakończona. Rosjanie chełpią się zdobyciem miasta tylko, że sytuacja nie wygląda z ich perspektywy tak różowo jak utrzymują. Ze strategicznego punktu widzenia miasto nie ma wielkiego znaczenia - to już wiadomo. A zatem dramatyczne straty (Joe Biden mówił niedawno o wyeliminowaniu z walk 100 tys. Moskali) świadczą o co najwyżej „pyrrusowym zwycięstwie” Rosjan. Ukraińcy broniąc miasta uzyskali czas potrzebny na sformowanie i uzbrojenie 12 Brygad Gwardii Przełamania (teraz tworzą dwie kolejne). Jedna z tych brygad, 3. Szturmowa, która powstała na bazie pułku Azow, atakuje właśnie na południowej flance. Siły ukraińskie poczyniły też postępy na północy, co zdaniem niektórych komentatorów może nawet doprowadzić do okrążenia miasta. Ma to tym większe znaczenie, że Bachmut znajduje się na terenie równinnym, ale jest otoczony wzgórzami, które jeśli zostaną zdobyte przez Ukraińców, mogą zostać przekształcone w dogodne do ostrzeliwania miasta pozycje. Już obecnie uważa się, strona ukraińska przecięła rosyjskie linie zaopatrzeniowe.
To, że Kijów przykłada do tego co się dzieje na tym kierunku dużą wagę, potwierdza niedawna wizyta na pierwszej linii walk generała Syrskiego, dowodzącego zarówno wojskami działającymi na tym kierunku jak i ukraińskimi wojskami lądowymi. Jeśli stronie ukraińskiej udałoby się okrążyć Moskali, to ich możliwości obrony, zwłaszcza ze względu na ukształtowanie terenu i fakt opanowania wyludnionego miasta, byłyby znacznie zredukowane. Ukraińska artyleria mogłaby swobodnie operować bez narażania ludności cywilnej, której tam po prostu nie ma, a siły rosyjskie znalazłyby się w pułapce. Tym tłumaczy się niedawne deklaracje Jewgenija Prigożina, który zapowiedział wycofanie Wagnerowców i przekazanie pozycji w Bachmucie armii. Chodzi o narrację, że to jego ludzie zdobyli miasto a armia je oddała, bo obrona w obecnych realiach może okazać się trudną. W takiej sytuacji zdobycie Bachmutu przez Rosjan może być krótkotrwałym zwycięstwem, a zamknięcie kotła przez siły ukraińskie oznaczać będzie nie tylko odwrócenie sytuacji ale również wyeliminowanie z walki znaczących sił rosyjskich. Warto zwrócić uwagę na fakt, że jeszcze nigdy w czasie tej wojny stronie ukraińskiej nie udało się wziąć Moskali w okrążenie i zmusić liczących się sił do poddania. Świadczy to, zdaniem zachodnich komentatorów zarówno o tym, że uczą się oni na własnych błędach jak i nie są tak nieporadni jak przedstawia to dominująca narracja medialna. Gdyby teraz Ukraińcom udało się okrążenie, wzięcie do niewoli lub zniszczenie, poważniejszych sił rosyjskich, to mielibyśmy do czynienia ze znaczącym, również i w tym wymiarze sukcesem.
Rosyjskie umocnienia
Ale jest też inny wymiar tego co się dzieje pod Bachmutem. Zwracają na to uwagę analitycy związani z ruchem Informacyjne Soprotiwlienie. Otóż ich zdaniem oddziały ukraińskiej Gwardii Przełamania atakują, starając się oskrzydlić tę miejscowość również z innego powodu. Nie ma tam rosyjskich umocnień, bo Moskale napierając w ostatnich miesiącach siłą rzeczy nie koncentrowali się na inżynieryjnym umocnieniu własnych pozycji. Takich kierunków jest na linii frontu więcej (m.in. Marinka na pd-wsch i Awdijiwka na północ od Doniecka) i tam, ich zdaniem pójdą główne uderzenia sił ukraińskich. Na innych „typowanych” przez analityków możliwych osiach ataku, np. na Zaporożu, Rosjanie przez ostatnie 8 miesięcy zbudowali trzy umocnione linie obrony, z których każda jest oddalona od siebie od 10 do 20 km. To oznacza, że głębokość rosyjskich pozycji może wynosić od 30 do 50 km, a ich szturmowanie nie tylko nie jest łatwe, ale pociągnie za sobą znaczne straty po stronie atakujących. Dlatego, jak argumentują, dowództwo sił zbrojnych będzie raczej uderzało tam gdzie rosyjskich umocnień nie ma, a dodatkowo starało się zmusić Moskali do rozśrodkowania swoich sił, przerzucenia ich w inne regiony. Temu ma służyć atak w guberni biełgorodskiej. Można też się w związku z tym spodziewać innych śmiałych operacji ukraińskich w rodzaju ataku na Krym czy sforsowania Dniepru. Sytuacja jest zmienna, zobaczymy co będzie się w najbliższych dniach działo, pewne są dwie rzeczy. Ukraińskie kontruderzenie musi nastąpić, bo oczekiwania Zachodu w tej kwestii są wyraźnie artykułowane i strona ukraińska musi działać w sposób niekonwencjonalny starając się wszystkich zaskoczyć.
Polityka USA
W obszarze polityczno – dyplomatycznym podejmowane są nie mniej istotne dla przyszłości Ukrainy decyzje. Sformowana została tzw. koalicja F-16, w skład której weszły prócz Wielkiej Brytanii, Holandii i Francji takie państwa jak Dania czy Portugalia. Joe Biden oświadczył przy okazji szczytu państw G-7 w Hiroszimie, że Stany Zjednoczone nie będą przeciwne decyzjom sojuszników o przekazaniu tych myśliwców stronie ukraińskiej, choć w Waszyngtonie nie podjęto jeszcze decyzji czy przyłączyć się do tej koalicji. Matthew Miller, rzecznik prasowy amerykańskiego Departamentu Stanu [powiedział] (https://www.eurointegration.com.ua/rus/news/2023/05/22/7162209/) na poniedziałkowym spotkaniu z mediami, że przekazanie F-16 „będzie amerykańskim priorytetem” jeśli chodzi o pomoc Ukrainie. Nie można na tej podstawie przesądzać czy Waszyngton również przekaże własne maszyny, ale z pewnością politycznie przyłączył się do tej „koalicji” i wesprze działania w zakresie szkolenia ukraińskich pilotów. W tej kwestii jeszcze jedna sprawa jest istotna. Otóż zdaniem niektórych komentatorów w wewnątrzamerykańskiej, rządowej batalii dotyczącej skali i charakteru zaangażowania we wspieranie wysiłku wojskowego Ukrainy punkt ciężkości zaczyna powoli przemieszczać się w stronę Departamentu Stanu. Do tej pory kierunek polityki Stanów Zjednoczonych miał kształtować ostrożny i obawiający się eskalacji ze strony Rosji Jake Sullivan, doradca Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego i podległy mu personel, a w świetle tej interpretacji, ma teraz coraz więcej do powiedzenia Blinken, którzy jest zwolennikiem większego zaangażowania. Może tak się dziać z tego powodu, że krystalizacji ulega wizja gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy i porządku powojennego, a z pewnością częścią tych działań jest kwestia dostaw F-16. Jeśli zaś mówimy o modelu docelowym, to z oczywistych względów nieco więcej do powiedzenia ma amerykańska dyplomacja i Blinken.
Model izraelski
Jaki to ma być porządek ujawnił w rozmowie z The Wall Street Journal prezydent Andrzej Duda. Mowa jest o modelu izraelskim, co oznacza, że w najbliższym czasie (trzeba mówić o latach) Ukraina nie będzie przyjęta do NATO, choć więzi ulegną zacieśnieniu i trwać będą prace nad modernizacją jej sił zbrojnych i wdrożeniem standardów Paktu Północnoatlantyckiego. W opinii Andrzeja Dudy przyjęcie takiego modelu ładu powojennego oznacza „priorytet dla dostaw broni i dla transferu technologii”, w tym oczywiście wojskowej. Nie ma mowy też o budowaniu jakiejś alternatywy wobec perspektywy wejścia Ukrainy do NATO, ale o powiązaniu tych dwóch działań – w trybie pilnym „umocnienie” i doposażenie sił zbrojnych, w nieco bardziej odległej perspektywie akcesja do Paktu. Działania podjęte przez sojuszników Ukrainy w kwestii myśliwców F-16 mają jeszcze jeden, oczywisty cel. Jak powiedział Aleksandr Gruszko, rosyjski wiceminister spraw zagranicznych, ich dostawy oznaczają, iż „Zachód wszedł na drogę eskalacji co może wiązać się z wielkim dla niego ryzykiem”. Pogróżki brzmiące w tych słowach są czytelne i teraz jak się wydaje mamy, czy raczej będziemy mieć do czynienia z fazą „sprawdzam” tej rozgrywki. Jeśli bowiem Rosja nie odpowie krokami zaostrzającymi po wtargnięciu na teren guberni biełgorodskiej i nic nie zrobi w związku z F-16, to w nieodległej przyszłości będzie można spodziewać się przeniesienia wojny na Krym, bo pęknie tama związana z obawami o eskalację konfliktu. Andrzej Duda powiedział The Wall Street Journal, że już w trakcie lutowej wizyty Bidena rozmawiano na temat „modelu izraelskiego” dla Ukrainy, ale warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Otóż nowa formuła współpracy Ukraina – NATO, ma być powiązana z gwarancjami bezpieczeństwa, o których była mowa w tzw. Kiev Security Compact i które prezydent Zełenski wpisał do zestawu swoich 10 punktów które powinny zostać zrealizowane po zakończeniu wojny. Dziennikarze nie informują o porozumieniu w tej kwestii, powołując się na anonimowe źródła piszą o cały czas trwających rozmowach, ale przed lipcowym szczycie NATO w Wilnie stanowisko państw Sojuszu powinno zostać wypracowane. Wszystko jest jeszcze płynne, ale jeśli mówimy o „modelu izraelskim” to kontury teko nowego systemu można już teraz z grubsza nakreślić.
Po pierwsze Ukraina będzie zaopatrywana w sprzęt i amunicję wojskową, nie można tez wykluczyć, iż część kosztów związanych z utrzymaniem jej sił zbrojnych ponosić będą zachodni sojusznicy. W ramach ostatniej, 10-letniej umowy między Stanami Zjednoczonymi a Izrealem, Amerykanie dostarczą pomoc wojskową o wartości 38 mld dolarów. W wypadku Ukrainy te kwoty będą większe, ale też więcej państw będzie się „składać”. Ważna jest formuła współpracy – niemałą część kosztów i wyposażenia Ukrainy wezmą na siebie sojusznicy.
Drugi element jest nie mniej istotny. Otóż jeśli mówimy o stałym wsparciu wojskowym w postaci sprzętu i amunicji, ale też szkoleniu żołnierzy, to rola Polski – jako głównego hubu zaopatrzeniowego dla Ukrainy nie ulegnie zmniejszeniu, przeciwnie, będzie rosnąć. Potwierdzają to zresztą słowa Andrzeja Dudy, który mówi, iż „Rosja musi dziś zrozumieć, że Ukraina ma te gwarancje bezpieczeństwa i że nie wygasną one z czasem i w związku ze zmęczeniem Zachodu”. Mają one mieć charakter odstraszający.
I po trzecie wreszcie, jeśli tak ma wyglądać proces integrowania się sił zbrojnych Ukrainy z NATO, to z oczywistych względów musi on objąć możliwie bliską współpracę państwa, które w Europie posiadają największy potencjał lądowy, czyli Polskę i Ukrainę. Współpraca wojskowa nie będzie przebiegała sprawnie i bezproblemowo, jeśli nie będzie temu towarzyszyła pogłębiona kooperacja w zakresie polityki zagranicznej.
Zacieśnianie współpracy
The Wall Street Journal pisze też, że rada Ukraina – NATO, której powołanie planuje się podczas szczytu w Wilnie, będzie „formułą ramową”, ułatwiającą bilateralną współpracę między Kijowem a stolicami państw Sojuszu. To koalicja chętnych. Państwa członkowskie będą się angażować proporcjonalnie do własnych możliwości i w związku z oceną sytuacji. Już kilka miesięcy temu pisałem, że tak właśnie wyglądał będzie model integracji Ukrainy ze strukturami Paktu Północnoatlantyckiego. Było to już wówczas dość oczywiste. Z perspektywy Polski przyjęcie takiej formuły integracji Ukrainy z Zachodem oznacza, że gra o przyszłość, o kształt relacji, o wspólne reagowanie na rosyjskie zagrożenie dopiero się zaczyna. Tymczasem w naszej narracji dominuje, jak sądzę, pogląd, że po tym co zrobiliśmy dla Kijowa teraz nie będziemy musieli się wysilać. Jest akurat odwrotnie i rację miał kanclerz Scholz, który w zeszłym roku mówił, że sukcesy w politycezwłaszcza międzynarodowej, odnoszą nie sprinterzy ale długodystansowcy. Berlin, to już wyraźnie widać, chce być długodystansowcem. My też musimy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/647643-polska-ukraina-o-potrzebie-strategii-dlugodystansowca