Reakcja ambasadora Ukrainy w Warszawie, Wasyla Zwarycza, na wypowiedź Łukasza Jasiny, rzecznika MSZ-u, jest dobrym pretekstem, abyśmy porozmawiali o naszej polityce wobec Ukrainy i trochę o nas samych.
Z pewnością mamy do czynienia z niefortunnym wydarzeniem. Pan ambasador Zwarycz swoją przesterowaną reakcją wyrządził szkodę relacjom między Warszawą a Kijowem, utrudniając pracę tym, którzy są, jak ja, zwolennikami bliskich, maksymalnie bliskich, relacji między naszymi krajami. Sprawa jednak wymaga analizy, zrozumienia kontekstu i tego, co jest w niej istotne. Nie załatwi się tego dziecinnymi wypowiedziami przeciwników Ukrainy, a ta grupa silna jest również w Polsce i co ciekawe, ma skłonność do absolutyzowania kwestii Wołynia, i twierdzeniami, że to, co napisał Zwarycz jest dowodem na „fiasko stosunków Polsko – Ukraińskich” i nieskuteczności polityki obozu rządowego, który „wszystko Ukrainie dał”, niczego w zamian nie oczekując.
Rzecznik MSZ i ambasador Ukrainy ws. Wołynia
Zacznijmy od rekonstrukcji tego, co się stało. Otóż Łukasz Jasina, w rozmowie z dziennikarzami, powiedział, że jest jeszcze dwa miesiące do rocznicy Rzezi Wołyńskiej, ale nasze ministerstwo i ambasador Cichocki „nie maja wiedzy”, aby władze w Kijowie pracowały nad wielkimi wydarzeniami związanymi z kwestią wołyńską. Jasina powiedział też, że „my Polacy, wzięliśmy jako państwo polskie odpowiedzialność za zbrodnie dokonywane przez nasze państwo na Ukraińcach. Brakuje takiej odpowiedzialności ze strony Ukrainy, choć bardzo wiele rzeczy się zmieniło na lepsze”. Rzecznik MSZ-u użył też dobrze znanej formuły „przepraszamy i prosimy o wybaczenie” zaznaczając, że i w tym wypadku mogłaby ona wchodzić w grę, a także przypomniał Kijowowi, iż kwestia wołyńska „jest bardzo ważną sprawą dla Polaków” i powinna zostać załatwiona „na szczeblu prezydentów”.
Wydaje się, że szczególnie to ostatnie stwierdzenie wzburzyło ambasadora Zwarycza, który w odpowiedzi napisał, że „dobrze znana formuła brzmi wybaczamy i prosimy o wybaczenie” z te słowa poprzedził twardym sformułowaniem, które trzeba przytoczyć w całości, iż „wszelkie próby narzucenia prezydentowi Ukrainy lub Ukrainie tego, co powinniśmy zrobić w związku z naszą wspólną przeszłością, są niedopuszczalne i godne ubolewania. Pamiętamy o historii, jesteśmy gotowi do dialogu i wzajemnego zrozumienia, a jednocześnie apelujemy o szacunek i rozwagę w wypowiedziach, zwłaszcza w złożonej rzeczywistości ludobójczej rosyjskiej agresji w stosunku do narodu ukraińskiego”. Co ciekawe, wpis ten został usunięty ze strony ambasadora Zwarycza, który - jak sądzę - zrozumiał, szkoda, że zbyt późno, iż tego rodzaju uwagami nie przysłużył się sprawie ukraińskiej w Polsce. Tym nie mniej warto dokonać chłodnej analizy sytuacji.
Komunikacja z Kancelarią Prezydenta
Zacznijmy od słów Jasiny. Po pierwsze, nie ulega wątpliwości, że dla Polski i dla polskiej opinii publicznej „kwestia Wołynia” jest ważna, drażliwa i winna być załatwiona. Co gorsza, jak rozumiem wypowiedź rzecznika MSZ-u, ambasador Cichocki rozmawia na ten temat od jakiegoś czasu z przedstawicielami władz w Kijowie, starając się je przekonać do zorganizowania „dużych” uroczystości związanych z tym wydarzeniem, ale niestety bez skutku. Problemem jest w tym wypadku, jak sądzę, co innego. Otóż sygnalizowanie takiego oczekiwania, zwłaszcza jeśli w sprawę miałby zaangażować się prezydent Zełenski, winno być podniesione w trakcie jego ostatniej wizyty w Warszawie i to przez prezydenta Dudę. Jeśli tego nie zrobiono ,to jest to problem komunikacyjny na linii polski MSZ – Kancelaria Prezydenta. Sugerowanie zaangażowania prezydenta (i to na dodatek publiczne) obcego państwa przez rzecznika prasowego resortu odpowiadającego za sprawy zagraniczne jest w istocie niefortunne. Jak my byśmy zareagowali, jeśli rzecznik niemieckiego resortu spraw zagranicznych wyznaczałby nam tego rodzaju agendę? A zatem wypowiedź Jasiny świadczy raczej o brakach komunikacyjnych po naszej stronie i braku skuteczności naszej dyplomacji. Tym bardziej, że formuła, którą posłużył się rzecznik naszego MSZ-u, brzmi w istocie inaczej i to Zwarycz ma w tej konkretnej sprawie rację. W swym wpisie zwraca też nam uwagę, o czym Jasina - jak sądzę - powinien wiedzieć, że dla Kijowa nie jest łatwe nagłaśnianie sprawy ludobójstwa na Wołyniu w „złożonej rzeczywistości ludobójczej rosyjskiej agresji” przeciw narodowi ukraińskiemu. O co tu chodzi? Jak można rozumieć, Kijów obawia się, że tego rodzaju uroczystości będą umniejszały, relatywizowały to, co Rosjanie robili i robią na zajętych przez siebie terenach dlatego, że w publicznym przekazie wzmocnieniu ulegnie przekaz na temat współpracy UPA z Niemcami w czasie II wojny światowej. Będzie to potwierdzało rosyjską narrację o tym, że na Ukrainie rządzą naziści i umniejszało wagę zbrodni rosyjskich.
Te optykę warto rozumieć, co oczywiście nie oznacza, że należy się z nią zgadzać. Trzeba jednak też mieć świadomość kontekstu w którym miał miejsce ten ubolewania godny incydent. Otóż strona ukraińska poczuła się urażona - piszą o tym tamtejsze media - tym, że w czasie niedawnej wizyty Zełenskiego w Polsce nie poinformowaliśmy o zamiarach wprowadzenia ograniczeń na ukraińskie artykuły rolne. Przypomnijmy, wizyta zaczęła się 5 kwietnia, a decyzja o embargu została wprowadzona 15 kwietnia. Strona ukraińska uważa, że uruchomiliśmy lawinę, bo inne państwa regionu poszły w nasze ślady, a na dodatek nie mieliśmy do tego prawa i powołuje się na zapisy umowy o stowarzyszeniu między Ukrainą a UE, w której są zapisy, iż pogorszenie relacji handlowych nie może odbywać się w trybie nagłym i jednostronnym. Nie wdając się w roztrząsanie tych spraw, warto rzeczywiście zastanowić się, czy Kancelaria Prezydenta RP była informowana przez nasz rząd o przygotowywanych krokach, czy embargo zostało poprzedzone akcją naszego MSZ-u i ambasadora Cichockiego, mającą wyjaśnić motywy tego kroku i wreszcie, czy nasze służby mają wiedzę, jak embargo było i jest oceniane na Ukrainie? To znów pytania do nas samych o to, jak funkcjonuje nasza dyplomacja, jak gromadzimy i przetwarzamy wiedzę na temat opinii i nastrojów naszych partnerów, jaką strategię komunikacyjną realizujemy (podkreślam słowo strategia, czyli długofalowe działanie). Racjonalnie myślący człowiek zastanowiłby się, czy wypowiedź taka jak Łukasza Jasiny pada w dobrym momencie, czy może odnieść pozytywny skutek. Jeśli hołdujemy ogólnemu hasłu „kochajmy się”, albo uważamy, że z wdzięczności za to, co do tej pory zrobiliśmy, strona ukraińska winna entuzjastycznie reagować na wszystkie nasze oczekiwania, to możemy wypowiadać się w taki sposób, jak to zrobił rzecznik naszego resortu. Ale zaryzykuję hipotezę – gdybyśmy wiedzieli (aby to poznać wystarczy czytać ukraińską prasę), jaki jest stan emocji na Ukrainie po kryzysie zbożowym, to również mielibyśmy świadomość, iż na wygłaszanie tego rodzaju deklaracji nie jest teraz najlepszy moment. Chyba, że nie zwracamy na to uwagi, albo chcemy przysłonić naszą ewidentną nieskuteczność.
Działania Berlina
Ale w tej sprawie jest oczywiście i drugie, jak się wydaje, znacznie ważniejsze dno. Mamy w ostatnim czasie do czynienia z wyraźnym nasileniem działań ukraińskiej dyplomacji na linii Kijów– Berlin. Świadczy o tym zarówno podpisana przez Zełnskiego i Scholza wspólna 13–punktowa deklaracja niemiecko–ukraińska, ale też szereg innych kroków (informacja o powołaniu przez Rheinmetall wspólnej spółki na Ukrainie, mającej docelowo produkować transportery Marder) i entuzjastyczny proniemiecki wywiad Oleksija Makiejewa, ambasadora w Berlinie. Tego rodzaju awanse uruchamiają w Polsce stare obawy o powstanie jakiejś osi współpracy niemiecko–ukraińskiej, ale doradzałbym nieco więcej spokoju i wiary we własne siły. Jedno jednak nie budzi wątpliwości. Niemcy korygują swą dotychczasową linię i władze Ukrainy przyjmują to z entuzjazmem nie zwracając uwagi nawet na to, że deklarowane przez ministra Pistoriusa dostawy broni, w ramach największego, bo wartego 2,7 mld euro, z dotychczasowych pakietów pomocy wojskowej dotrą na Ukrainę nie wcześniej niż w 2024 roku. Ambasador Makiejew, nota bene niezwykle ostro krytykowany w mediach społecznościowych przez bardzo w Polsce nielubianego Andrija Melnyka (co może wskazywać na to, że wymogi dyplomatycznej powściągliwości są na Ukrainie nieco inaczej niż u nas rozumiane), mówi w tym wywiadzie, że codziennym wysiłkiem podległego mu zespołu jest „zmiana narracji” w Niemczech na temat Ukrainy i wojny. Nie jest to zadanie łatwe, nie wszystko się udaje, ale widać pewien postęp. Gdyby stosować tę maksymę i w naszej dyplomacji, to po pierwsze, uniknęlibyśmy niepotrzebnych deklaracji publicznych (niepotrzebnych, bo nieskutecznych, nie prowadzących do pożądanego celu), a po drugie, mieli nieco więcej cierpliwości. To jest, jak się wydaje, jeden z generalnych problemów naszej polityki, nie tylko zagranicznej – chcielibyśmy mieć natychmiastowe rezultaty.
Na jeszcze jedną sprawę chciałbym zwrócić również uwagę. Otóż śledząc ukraińską debatę w mediach na tematy wojny, polityki zagranicznej i strategii, ale także mając sposobność rozmawiać na ten temat z analitykami i ekspertami stamtąd, dochodzę do wniosku, że wbrew naszym wyobrażeniom stan ich wiedzy na temat polskiego rozumienia sytuacji, wagi niektórych spraw i generalnej rozgrywki strategicznej nie jest imponujący. Z faktu, że władze w Kijowie dobrze radzą sobie na poziomie narracyjnym i umiejętnie wykorzystują „5 minut”, które dała im historia, nie wynika, że po stronie naszych partnerów mamy do czynienia z jakąś doskonale rozumiejącą sytuację wytrawną grupą graczy. Mam nieraz wrażenie, że ocena sytuacji, zwłaszcza polityki sojuszników z Zachodu, dokonywana przez liderów ukraińskiej opinii publicznej jest naiwna i grzeszy wishful thinking. My narzekamy na stan naszej refleksji strategicznej, ale w porównaniu ze średnią ukraińską, jesteśmy, na znacznie wyższym poziomie. Widać to dobrze, jeśli chodzi o entuzjazm co do integracji z Unią Europejską i NATO, ale też w kwestii odbudowy. W wielu obszarach społeczeństwo i elity Ukrainy czeka, moim zdaniem, bolesne rozczarowanie. Nasze relacje z Kijowem będą przypominały meandrującą rzekę, a nie miłość po wsze czasy. Trzeba mieć tego świadomość, cierpliwie budować naszą wiedzę, narzędzia działania, sposób komunikacji zarówno na linii Polska–Ukraina, jak i między społeczeństwami. Ale przede wszystkim to, czego nam, jak sądzę, brakuje, to podejście strategiczne. Nie można mieć wszystkiego na raz, trzeba budować hierarchię celów. W sprawach najważniejszych musimy być niezwykle stanowczy, w innych skłonni do ustępstw. Jeśli uznamy, że Wołyń, jak głoszą niektórzy liderzy polskiej opinii publicznej, jest w naszej polityce wobec Ukrainy najistotniejszym problemem, to wówczas musimy być w tej kwestii twardzi jak stal, ale też warto, abyśmy pamiętali, że w takiej sytuacji na innych polach trzeba będzie ustąpić. Taka jest natura polityki i relacji między państwami. A my chcielibyśmy mieć sytuację typu win – win, wygrywamy wszystko, a nasi przyjaciele (i nadal mieliby nimi pozostać) ustępują na każdym polu. Moim zdaniem nie jest to dobra formuła budowania aliansu strategicznego, który zarówno Polsce, jak i Ukrainie, jest potrzebny. Zresztą właśnie podejście strategiczne winno nakazywać nam więcej spokoju i powściągliwości. Bez poparcia Polski Ukraina ani nie wejdzie do NATO, ani do Unii Europejskiej, ani też nie odbuduje się gospodarczo, a tym bardziej militarnie. W Kijowie to wiedzą, warto byłoby, aby w naszych działaniach było mniej emocji, a więcej codziennej, intensywnej pracy. Wypowiedź Łukasza Jasiny była niepotrzebna, bo świadczy o braku takiej pracy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/647387-refleksje-po-starciu-jasina-zwarycz