Cwaną grę rozpoczęły opozycja i media opozycji w w ostatnich tygodniach. Natężenie takich samych komunikatów, powtarzalnych przekazów, wskazuje na pewien plan psychologicznego osłabienia obozu propolskiego i zmuszenia go by zszedł z dotychczasowej drogi. Warto więc przyjrzeć się sprawie nieco bliżej.
W gazecie kiedyś konserwatywnej, potem wrogo przejętej i finalnie przekazanej w sorosowe ręce, czytam tekst o zapowiedzianej w ramach Konkretów Kaczyńskiego waloryzacji powszechnego świadczenia rodzinnego z 500 zł na 800 zł. Tytuł: „Mizerny pierwszy efekt”. Teza Jacka Nizinkiewicza jest prosta:
Po ogłoszeniu swojej kluczowej propozycji wyborczej PiS nie osiągnęło sukcesu, jakiego oczekiwało. Partia zamiast się chwalić, musi się tłumaczyć. Nie takie były oczekiwania. (…) Pis liczyło na efekt „wow” po ogłoszeniu 800+, ale się nie doczekało. Coś poszło nie tak.
Identyczne tony, jak z jednej rozpiski, wybrzmiewają w kilku tekstach w gazecie Michnika.
Toż PiS osłabł jak nigdy od 2015 r. i dostaje coraz większej zadyszki. Nawet flagowa obietnica 800+ od przyszłego roku (…) zmieniła się za sprawą KO w zarzut wobec PiS: dlaczego nie chcecie podwyższyć tego świadczenia od razu? To spycha rządzących do defensywy
— pisze Marek Beylin, na tyle ostrożny, by nie głosić przy tej okazji „końca PiS”, ale założę się, że i tacy się znajdą.
Przecież wszyscy tam tkwią w bańce w której po jednej stronie newswroomu tworzy się „afery”, „newsy” i „sondaże” przedstawiane jako opis rzeczywistości, a koleżanki, koledzy i osoby innozaimkowe w drugi kącie sali tworzą na tej bazie analizy i wnioski.
Tak jest też z „defensywą” i koniecznością „tłumaczenia się przez PiS”: zaistniało to tylko w bańce opozycyjnej. Tam ogłoszono, w kilka dni po konwencji, „mizerny efekt”, ta, uznano odpowiedź Tuska za genialną. W realnym świecie nic takiego się nie zdarzyło.
Ale w jednym się zgodzę: żadnego efektu „wow” nie było i nie będzie. Podkreślę: nigdy nie było.
Przypomnijmy sobie, że ogłoszenie programu 500 Plus nastąpiło przed wyborami w roku 2015. W tamtych wyborach Zjednoczona Prawica otrzymała 37,5 procenta głosów. Samodzielne rządy zawdzięczała szczęśliwemu ułożeniu list opozycyjnych (koalicja lewicowa nie weszła do Sejmu).
Trudno mówić zatem o „wow”. Co nie znaczy, że program nie zadziałał (także) politycznie. Wdrożony dał wzrost poparcia, zbudował stabilne poparcie, co umożliwiło wytrzymanie wściekłych ataków opozycji organizujących wcale nieśmieszne pucze i puczyki od roku 2016, dało moc w wyborach cztery lata później, w roku 2019. Ale przecież nie było jedyną czy nawet główną przyczyną zwycięstwa - kampania toczyła się na wielu polach, PiS pokazywało kolejne propozycje, zdecydowała też całościowa ocena polityki obozu rządzącego.
Jeszcze ciekawiej się robi jak zerkniemy na ówczesne komentarze prasy, w tym zwłaszcza środowisk wyżej cytowanych. Czy one wtedy dostrzegły potencjał „500 Plus”? Czy widziały w nim mądry polityczny i ważny w wymiarze społecznym, ekonomicznym pomysł? Oczywiście nie. Redaktory i eksperci kpiły, drwiły, wyśmiewały. Nawet sondaże mieli, które potwierdzały, że Polacy nie wierzą w taki projekt i go nie chcą.
Czy zatem w ogóle wystąpił kiedykolwiek ten efekt „wow”, którego dziś media opozycji z radością nie znajdują?
Tak. Wystąpił wtedy, wystąpi i teraz. Ale w zupełnie innych miejscach. Tam, gdzie toczy się normalne życie, ludzie ciężko pracują na utrzymanie rodzin, kochają swoje dzieci, nie debatują o pięćdziesięciu płciach, nie martwią się fejkowymi rankingami wolności prasy, szanują polskiego papieża, martwili się zwijaniem państwa, wyprzedażą majątku narodowego i likwidacją armii za Tuska, cieszy ich radykalne odwrócenie tych procesów za Kaczyńskiego.
To świat, który ma pewnie swoje wady, świat ludzki. Ale słowa „normalny, zdroworozsądkowy, życiowo doświadczony, kochający Polskę”, przy wszystkich ograniczeniach, dobrze go w tym morzu szaleństwa opisują.
Ten świat zwykle nie chodzi też na manifestacje, bo nie ma na nie czasu i za daleko. Tam się polityką na co dzień nie żyje, czasami zerkając na programy informacyjne. Tam docenia się pozytywną zmianę po roku 2015, ale tam też najbardziej bolą skutki pandemii i putinflacji. Tam podniesienie 500 Plus do 800 złotych przyjęte będzie spokojnie, bez fikołków i oklasków, ale z uznaniem. I tam, przy rodzinnych stołach, zapadną (lub nie) decyzje, by pójść do wyborów i wesprzeć
Ja uważam, że zapadną - o ile Prawo i Sprawiedliwość nie zejdzie z obranego kursu. I sądzę, że ta cała operacja medialno-psychomanipulacyjna, której jesteśmy świadkami, ma właśnie przekonać obóz premiera Kaczyńskiego do jakiejś zmiany, wolty.
Służą temu też niektóre badania opinii publicznej. Spora ich część nie jest instrumentem opisu rzeczywistości ale służy do jej kreowania. Wszak z sondaży wynikało, do ostatniej chwili, że Andrzej Duda nigdy nie miał szans wygrać prezydentury i reelekcji.
Ale załóżmy nawet, że te straszliwe wahania, które wykazują badania (pamiętacie Państwo, jak w kilku już parę miesięcy temu PO minęła PiS!) są jakoś tam prawdziwym odbiciem nastrojów w danej chwili - dla wyniku wyborów nie będzie to miało znaczenia. Gdzieś na końcu zdecyduje odpowiedź na pytanie, czy wybiera się Polskę Kaczyńskiego, tę po roku 2015, czy Polskę Tuska, tę do roku 2015. Ludzie pamiętają, jak było. I ludzie wiedzą, że politycy się nie zmieniają.
Oczywiście to zadziała tylko pod warunkiem, że PiS Polakom ten wybór podkreśli. Widzimy, że obóz III RP robi co może, by go zamazać. Temu też służy socjalna wolta Tuska - chce dać 800 Plus szybciej. Salon i jego media zachwycone, ależ wolta, ależ „gejmczendżer”. Przepraszam - oni naprawdę mają ludzi za idiotów. Wyborca, który wierzyłby, że dostanie w tej sferze (ale i wielu innych) od Tuska więcej niż od Kaczyńskiego nie istnieje. Tak jak nie ma wyborcy, który by dał sobie wmówić, że „nic, co dane, nie będzie odebrane”. To fikcja, wytwory propagandy.
Ludzie wiedzą. Jeżeli się wahają, to na innym tle. Boją się czy państwo na pozytywne zmiany stać - i to trzeba pokazywać. Zniechęcają ich wszelkie spory i kłótnie w obozie propolskim, zwłaszcza iż są bardzo wyostrzane przez media. Trzeba je więc zakończyć. Niepokoi ich wojna i jej koszty. Nie rozumieją ataków na szefa MON. Chcieliby - doceniając podejmowane przez premiera wysiłek i ryzyko - odblokowania środków z KPO (strasznie szkodliwa rola części sędziów TK). Źle czasem wygląda pycha niektórych działaczy. Z tym może PiS przegrać, a nie z Tuskiem!
Dorzucę jeszcze jedno zagrożenie: zejście ze sporu o wartości, nie wulgarnego, nie chamsko artykułowanego, ale jednak twardego. Wyborcy obozu propolskiego, na co dzień atakowani agresywną propagandą LGBT w mediach i niestety często także w swoich środowiskach, mają prawo oczekiwać spokojnej obrony własnej godności od reprezentujących ich posłów, ministrów, także od mediów publicznych.
Wygaszenie pewnych sporów, czy w ogóle zejście z polemiki, skupienie się na wysokiej kulturze, jest może dla niektórych atrakcyjną pokusą. Ale niczego nie zakończy i muszę ostrzec, że może kosztować trzecią kadencję. W tym stawie pływają bowiem inne agresywne rekiny medialne, które swój przekaz dziś podkręcają do maksimum. Nie cofną się przed niczym. Złagodzenie własnego przekazu będzie odebrane, może już jest odbierane, jako znak słabości, braku pewności siebie, zapowiedź przegranej. To bardzo niebezpieczne. I zastrzegam: nie o personaliach piszę ale o pewnym strategicznym wyborze. Nie da się wygrać wojny nie walcząc. To złudzenie.
Wspomniany już Beylin narzeka na polityków opozycji, że nie umieją być optymistyczni. Ostrzega, że „kto nadziei dać nie potrafi, temu wyborcy odpłacą przy wyborach poczuciem beznadziei”.
Woła też:
Potrzebujemy radosnej wiary, że po wyborach przestaniemy żyć w gnoju.
Cóż, jak widać mamy inną definicję gnoju, bo ja powiedziałbym, że degrengolada to była wcześniej. Szkoda byłoby Polski, straszliwie szkoda, gdyby miała znowu wpaść w ręce tamtych ludzi. Mógłby nie zostać z niej kamień na kamieniu, bo przecież zrobiliby wszystko, by już nigdy żaden PiS nie wygrał. A droga do takiej gwarancji tylko jedna: przez uczynienie z naszej ojczyzny kolejnego (zapewne przy utrzymaniu pozorów niepodległości) niemieckiego landu.
Stawka jest ogromna: spójrzmy na mapę polityczną Europy - tylko suwerenny rząd w Warszawie zagradza Niemcom drogę do wzięcia w żelazny, w istocie bismarckowski, uścisk.
Prawdą jest jednak, że bez wiary w siebie wygrać się nie da. Stąd ciągłe próby wmówienia, że niemal 40-procentowe poparcie po ośmiu latach rządów, przetrwaniu kryzysów, które przyszły z zewnątrz, realizacji zdecydowanej większości programu, dobrej sytuacji gospodarczej i budżetowej, to rzekoma klęska, a PiS „osłabł jak nigdy”.
Dlatego też tak silne i uparte są próby przekonania obozu propolskiego, że powinien dać sobie spokój z dbaniem o Polaków, bo to już nie działa.
Jasne, to nie jest automat, to nie jest pigułka „wow”, w mediach tego nie widać i samo to nie wystarczy. Ale to działa, bardzo działa. Cała reszta to cwana zagrywka by PiS zeszło z dobrego kursu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/647361-cwana-zagrywka-chca-namowic-pis-by-zeszlo-z-dobrego-kursu